Zazdroszczę Amerykanom tego zwyczaju, by do funkcjonariusza policji zwracać się per: „officer”. To nie tylko niezwykle wygodna, lecz także bardzo zdrowa praktyka. Tutaj w Polsce, cały czas pokutuje jeszcze postpeerelowska mentalność i przyzwyczajenia, które powodują, że wielu ludzi używa fatalnego zwrotu: „Panie władzo”. Policjant pracuje dla nas – dla społeczeństwa. To nie jest sprawowanie władzy nad nami a służba dla narodu. Policjant ma pilnować prawa, ścigać łamiące je osoby, wystawiać mandaty, cały czas działając jednak w zgodzie z obowiązującymi przepisami. Brak takiego właśnie zdefiniowania zależności na linii obywatel-funkcjonariusz generuje liczne patologie. Policja wobec przeciętnego Kowalskiego bywa arogancka i niesympatyczna, niejednokrotnie w sposób całkowicie nieuprawniony naruszając jego prawa i wolności obywatelskie. Częstym problemem jest niedostateczna znajomość przepisów, których pan policjant ma strzec oraz brak odpowiednich procedur – np. szybkiej weryfikacji co jest legalne a co nie – zanim niepotrzebnie zatrzyma się niewinnego człowieka i bezpodstawnie przewiezie go na komendę.
Doświadczyłem tego na własnej skórze, gdy nocną porą jechałem swoim samochodem ulicami Warszawy. Zostałem zatrzymany do kontroli prewencyjnej, bo jak później przyznał jeden z policjantów – przejeżdżając spojrzałem się na mijany przeze mnie radiowóz, co wzbudziło podejrzenia panów funkcjonariuszy. Groteska! W kaburze przy pasku miałem swój załadowany rewolwer. Była to broń czarnoprochowa, na której posiadanie nie jest w Polsce wymagane żadne pozwolenie. Policjanci prawa jednak nie znali i po zatrzymaniu mojej osoby przewieźli mnie na komendę, gdzie spędziłem ładnych kilka godzin. Nie sporządzono raportu z przeszukania, odmówiono mi także możliwości wykonania telefonu. Policjanci byli przekonani, że nie miałem prawa takiej broni posiadać „przy sobie”. Według nich groziły mi za to poważne sankcje karne. Minęło dużo czasu zanim funkcjonariusze łaskawie zorientowali się w kwestii obowiązującego w Polsce prawa i zrozumieli, że zatrzymali mnie bezpodstawnie. Finalnie broń oddali a mnie samego puścili wolno. Sytuacja była jednak w swej naturze głęboko patologiczna, ponieważ obywatel, który nie złamał żadnego przepisu prawnego został zatrzymany i przewieziony na komendę w radiowozie.
W związku z epidemią koronawirusa rząd wprowadził w Polsce liczne obostrzenia i restrykcje m.in. w poruszaniu się. Z całego kraju spływają relacje dotyczące zachowań funkcjonariuszy policji, którzy przekraczają swoje kompetencje. Raz jest to nadgorliwa interwencja, bo jakiś tata wyszedł z dziećmi przed swój blok, a innym razem policjant wypytujący obywatela, co dokładnie jegomość zamówił, bo czeka teraz przy restauracji na odbiór jedzenia i funkcjonariusz podejrzewa, że obywatel wcale klientem nie jest i tylko stosuje taką wymówkę, żeby przebywać poza domem w miejscu niedozwolonym. Pojawiły się także informacje o policji sprawdzającej czy osoby podjeżdżające na stację benzynową, by rzekomo zatankować swój samochód, faktycznie miały mało paliwa w baku czy tylko sprytnie szukają pretekstu do wyjścia z domu. Niegodziwcy! Innym razem funkcjonariusze sprawdzali czy obywatele posiadają paragon na hamburgera, gdy to właśnie jego zakupem tłumaczyli policji swoją obecność poza domem. Wizyta w okienku samochodowym sieci fast-food cały czas jest bowiem legalna. Ba, to obok zakupów w markecie, często jedna z ostatnich dostępnych dzisiaj namiastek normalności. Policja zbyt często w takich sytuacjach wykazuje się postawą dalece nadgorliwą, niejednokrotnie przekraczając swoje kompetencje i uprawnienia oraz stosując nieakceptowalny poziom społecznej inwigilacji. Rozumiem powagę sytuacji, konieczność restrykcji i kontroli tego czy są one przestrzegane, nie dajmy się jednak w tym wszystkim zwariować! Znaj proporcjum, Mocium Panie – chciałoby się rzec za hrabią Aleksandrem Fredro.
Fundamentalnym problemem w kwestii wprowadzonego przez rząd zakazu poruszania się po terytorium RP czy uczestnictwa w mszach świętych dla więcej niż 5 osób, pozostaje fakt, że takie restrykcje naruszają wolności i swobody obywatelskie gwarantowane przez konstytucję. Zgodnie z ustawą zasadniczą, bez wcześniejszego ogłoszenia jednego z trzech przewidzianych w niej stanów nadzwyczajnych, w tym przypadku stanu klęski żywiołowej, władza nie ma prawa wprowadzać tak daleko idących ograniczeń. W drodze rządowego rozporządzenia możliwe jest jedynie określenie sposobu przemieszczania i jego ograniczenia, nie zaś całkowite zakazanie. Obowiązujący dzisiaj zakaz przemieszczania się po terytorium RP, poza pewnymi wyjątkami np. wizyta w sklepie, dotarcie do pracy lub lekarza, jest zatem nielegalny. Chcąc wprowadzić tak daleko idące restrykcje w zgodzie z polskim ustawodawstwem, należałoby ogłosić stan nadzwyczajny, a następnie przegłosować odpowiednią ustawę taki zakaz wprowadzającą. Nawet bowiem w trakcie stanów nadzwyczajnych organy władzy wykonawczej nie mają możliwości całkowitego zakazania przemieszczania się po terytorium RP przy pomocy rozporządzenia.
Również obowiązek kwarantanny dla osób zdrowych a jedynie podejrzanych o możliwość zetknięcia się z koronawirusem był początkowo niezgodny z prawem. Dlaczego? Wydał go bowiem minister zdrowia, a prawo taką prerogatywę daje jednie Radzie Ministrów. Z tego powodu rząd zastąpił decyzje wydane przez Ministra Zdrowia na rozporządzenia Rady Ministrów. Obywatele mogą jednak pozywać niezgodny z prawem obowiązek poddania się kwarantannie, którego doświadczyli w marcu, a także odwoływać się od wszelkich mandatów nałożonych na nich za złamanie zakazu przemieszczania się, który cały czas obowiązuje w Polsce niezgodnie z prawem. „Nielegalna nielegalność” jest zatem nad Wisłą niepokojącą rzeczywistością. Władza nie zadbała odpowiednio, by wprowadzone przez nią środki prewencyjne nie kolidowały z polskim ustawodawstwem, narażając się na liczne pozwy sądowe i wysokie odszkodowania finansowe dla obywateli.
Rząd w swych zakazach również musi znać pewien umiar, a niestety nie zawsze tak się dzieje. Mowa chociażby o zakazie wstępu do lasów. Zamknięcie parków miejscach władza może jeszcze próbować jakoś tłumaczyć, bo się głupie ludzie gromadziły itd. Ale lasy? Przecież taki wypad na leśny spacer nie niesie za sobą praktycznie żadnego zagrożenia epidemiologicznego i z całą pewnością ma duży walor zdrowotny, także dla kondycji psychicznej zamkniętego w czterech ścianach człowieka. Trudno tam też o duże skupiska ludzi – lasy są ogromne i można po nich spacerować nie spotykając żywej duszy. W Ameryce lokalne władze nie zakazują generalnie (są wyjątki np. niektóre parki w Denver w stanie Kolorado) wchodzenia do lasów ani parków miejskich. Nie wolno tam się tylko gromadzić oraz należy zachować wszelkie środki bezpieczeństwa np. odpowiedni odstęp od ludzi. To dobre rozwiązanie, szczególnie jeżeli koronawirus ma paraliżować naszą codzienność jeszcze dłuższy czas.
Tomasz Winiarski
Amerykanista, dziennikarz relacjonujący wydarzenia z USA, korespondent mediów krajowych i polonijnych. Publicysta i felietonista. Miłośnik i propagator amerykańskiego stylu życia. Jego artykuły, wywiady i komentarze publikowane są w ogólnopolskiej prasie drukowanej oraz internetowej m.in. w Tygodniku Katolickim „Niedziela”, „Gazecie Polskiej”, „Dzienniku Gazecie Prawnej”, miesięczniku „Gazeta Bankowa”.
Reklama