Trwa wojna, to pewne. Nie jest to jednak konflikt konwencjonalny z udziałem regularnych armii i państw. Nowoczesna wojna hybrydowa, terroryzm? Też nie! Tym razem jest to walka z wrogiem niewidzialnym, nienoszącym mundurów i niemającym postulatów politycznych czy pretensji terytorialnych. Ten przeciwnik nie patrzy na flagi narodowe – zabija z pominięciem granic, paktów i sojuszy. Równie bezlitośnie co bezrefleksyjnie. Nic dziwnego, mowa wszak o pozbawionym samoświadomości wirusie. Średnica jego pojedynczej cząsteczki wynosi zaledwie 60-140 nanometrów. Ten niewidzialny dla ludzkiego oka mikro-morderca sparaliżował niemal cały świat sprowadzając nań realne widmo potężnej gospodarczej recesji. Niebezpieczny chiński patogen zbiera coraz większe śmiertelne żniwo, a w krajach Zachodu obserwujemy lawinowy przyrost nowych zakażeń. I to jest w tym wszystkim informacją najgorszą.
Równie śmiercionośna, co sam koronawirus, może okazać się także nieodpowiedzialność i krótkowzroczność władzy. Nie chodzi już tylko o początkowe bagatelizowanie problemu i zwlekanie z podjęciem niezbędnych środków prewencyjnych. Grzech ten stał się udziałem chociażby Włoch, które m.in. nie zamknęły na czas swoich granic przed osobami odwiedzającymi Chiny w ciągu ostatnich 14-stu dni. Początkowo wprowadziły restrykcje jedynie dla podróżnych bezpośrednio przylatujących z Państwa Środka. Błąd! Wiele innych państw Unii Europejskiej skandalicznie długo zwlekało z rozporządzeniami o zamknięciu szkół, barów, restauracji, teatrów, kin oraz innych miejsc, w których zbierają się ludzie.
Ogromnym zagrożeniem, które ściągnęli na swoich obywateli nieodpowiedzialni politycy, była również seria fatalnych decyzji o przeprowadzaniu wyborów pomimo ogromnego zagrożenia epidemiologicznego związanego z pandemią koronawirusa SARS-Cov-2. Doprawdy, trzeba mieć klapki na oczach, by nie dostrzec tak oczywistego ryzyka. Tak bezrefleksyjnie realizowana demokracja może okazać się śmiertelnie niebezpieczna. W połowie marca władze stanu Ohio oszacowały, że faktyczna liczba zarażonych może wynosić tam nawet 1 proc. populacji, czyli ok. 100 tys. obywateli! Słusznie zdecydowano się zatem przełożyć lokalne prawybory partii demokratycznej. Podobne kroki przedsięwzięły władze innych stanów m.in.: Georgii, Kentucky, Luizjany czy Maryland. To godny odnotowania przejaw poczucia odpowiedzialności za miliony obywateli, którym oszczędza się potencjalnie śmiertelnie groźnej ekspozycji na koronawirusa. Szkoda, że na takie środki ostrożności nie zdecydowały się stany Arizona, Floryda czy Illinois.
Tutaj na Starym Kontynencie dobro swoich obywateli całkowicie zignorowały natomiast władze francuskie, które pomimo 5,5 tysięcy potwierdzonych wówczas przypadków zakażenia koronawirusem zbagatelizowały ryzyko i z typową dla siebie nonszalancją postanowiły, że ich wybory samorządowe nie zostaną odwołane. To się nazywa przeć do celu po trupach! Dosłownie…
Na co dzień Paryż lubi prawić innym narodom morały o demokratycznych standardach i przestrzeganiu praworządności, a tutaj proszę bardzo – sam pogwałcił podstawowe zasady bezpieczeństwa i zakpił z demokratycznego ducha. Jak bowiem nazwać inaczej sytuację, w której miliony francuskich obywateli w obawie o swoje życie i zdrowie, decydują się nie brać udziału w wyborach, a zmusza ich do tego polityka rządu, który nie chce przełożyć głosowania na inny, bezpieczny termin? Dzisiaj ponad 600 francuskich lekarzy i pielęgniarek wzywa do postawienia premiera i minister zdrowia tego kraju przed trybunałem stanu za bagatelizowanie zagrożenia i narażenie życia i zdrowia wielu ludzi.
Czy nasz kraj wyciągnie jakieś wnioski z francuskiej lekcji?
Obserwując poczynania polskich władz można być dumnym, że rząd wprowadza tak daleko idące środki prewencyjne, równolegle trudno jednak wyzbyć się wprawiającego w prawdziwą konsternację uczucia silnego dysonansu poznawczego. Z jednej strony z ust polityków partii rządzącej słyszymy bardzo słuszne apele o pozostanie w domach, o swoistą formę dobrowolnej quasi-kwarantanny oraz o przestrzeganie tej prawdziwej, nakazanej niektórym przez Główny Inspektorat Sanitarny. Prezydent oraz premier wespół ze swoimi ministrami apelują, by ewentualne wyjścia z domu ograniczyć do absolutnie niezbędnego minimum. Wydano nawet rozporządzenie o zakazie wychodzenia poza koniecznością dotarcia do pracy, sklepu, apteki czy wyjścia z psem, ewentualnie na krótki spacer rekreacyjny. Z drugiej zaś strony ci sami politycy nie chcą nawet słyszeć (przynajmniej na tym etapie) o wprowadzeniu przewidzianego w konstytucji stanu nadzwyczajnego.
Zamiast tego uchwalają go mniejszymi kroczkami, niejako „na raty” przy pomocy kolejnych specustaw i wydawania coraz dalej idących rozporządzeń. Brak ogłoszenia przez prezydenta stanu klęski żywiołowej, co zainteresowany czyni na wniosek prezesa rady ministrów, uniemożliwia w praktyce odwołanie wyborów. Zarówno prezydenckich – najważniejszych, bo ogólnokrajowych, a przez to także najbardziej ryzykownych w dobie koronawirusowej pandemii – jak również tych lokalnych, które w ostatnim czasie odbywały się w różnych częściach kraju z narażeniem życia i zdrowia Polaków. Władza jak diabeł święconej wody obawia się podjęcia tej decyzji. Przyczyn owej polityki należy upatrywać kalkulacji obozu rządzącego, który doszedł najwyraźniej do wniosku, że ma większe szanse na wyborczy sukces, gdy wszystko odbędzie się bez zmian, zgodnie z dotychczasowym kalendarzem wyborczym. Złotousta władza cały czas zaklina rzeczywistość twierdząc, że w maju sytuacja może być już na tyle opanowana, iż przeprowadzenie wyborów nie będzie wiązało się z niebezpieczeństwem. Problem z taką narracją jest jeden – nie ma to dla całej debaty absolutnie żadnego znaczenia!
Demokratyczne wybory powszechne to bowiem nie tylko sam akt udania się do urny i wrzucenia doń swojego głosu. Integralną częścią elekcji, a wręcz jej absolutnym fundamentem, jest także sama kampania wyborcza. Wyborcze meritum! A ta jest teraz całkowicie sparaliżowana. Politycy opozycji nie mogą organizować wieców politycznych i spotykać się ze swoimi sympatykami. Elektorat musi bowiem siedzieć w domach, a wszelkie zgromadzenia powyżej 2 osób są zakazane.
Władze państwowe, z czego oczywiście nie czynię zarzutu, brylują natomiast w środkach masowego przekazu, osiągając efekt zbliżony do tego, który daje dobrze prowadzona kampania wyborcza. Wykonują bowiem swoje obowiązki zawodowe, a to stwarza im idealny pretekst do częstego występowania w mediach. Tworzy to jednak patologię w postaci braku równych szans dla wszystkich kandydatów. W takich warunkach wybory to byłaby farsa!
A co z osobami na kwarantannie? Zgodnie z polskim ustawodawstwem nie mogą oni głosować ani poprzez pełnomocników, ani też korespondencyjnie. Brak decyzji o przeniesieniu wyborów będzie zatem w praktyce oznaczał pozbawienie dużej grupy Polaków gwarantowanych im przez konstytucję biernych praw wyborczych. Najważniejsze jest jednak zdrowie i życie ludzi, a te będzie z dużą dozą prawdopodobieństwa zagrożone, gdyby wybory głowy państwa miały odbywać się terminowo. Trudno mi jakoś uwierzyć, że za nieco ponad miesiąc wszystko wróci do normy. Szczyt zachorowań ciągle bowiem przed nami!
Jeżeli nie odwołamy majowych wyborów prezydenckich, wielu Polaków idąc do urn, sama może w nich skończyć. To nie są żarty. To śmiertelnie poważna sprawa. Ten swoisty czarny humor przybierze formę całkiem realnej perspektywy. Nie wolno do tego dopuścić! Demokracja to ma być gra uczciwa, nie zaś śmiertelna.
Tomasz Winiarski
Amerykanista, dziennikarz relacjonujący wydarzenia z USA, korespondent mediów krajowych i polonijnych. Publicysta i felietonista. Miłośnik i propagator amerykańskiego stylu życia. Jego artykuły, wywiady i komentarze publikowane są w ogólnopolskiej prasie drukowanej oraz internetowej m.in. w Tygodniku Katolickim „Niedziela”, „Gazecie Polskiej”, „Dzienniku Gazecie Prawnej”, miesięczniku „Gazeta Bankowa”.
Reklama