Obserwując poczynania niektórych sędziów w Polsce można odnieść wrażenie, że za punkt honoru postawili sobie uwiarygodnienie narracji broniącej reformy wymiaru sprawiedliwości. Skandaliczne wyroki są bowiem amunicją dla zwolenników obecnej władzy i dostarczają kolejnych argumentów przemawiających za tezą o niesprawiedliwych sądach, z którymi natychmiast trzeba zrobić porządek. Wygląda to trochę tak, jakby owi feralni sędziowie potajemnie pracowali dla agencji PR-owej wynajętej przez rząd celem zwiększenia społecznego poparcia dla kontrowersyjnych reform Prawa i Sprawiedliwości. Ale już tak całkiem na poważnie… Co oni sobie myślą? Wydając skrajnie niesprawiedliwe wyroki, które bulwersują znaczną część opinii publicznej oraz uwłaczają majestatowi sądu Rzeczpospolitej, każdorazowo dokładają oni swoją cegiełkę w kreowaniu braku społecznego zaufania do wymiaru sprawiedliwości. Kiedy cegiełek przybywa z czasem powstają wielkie mury – symbol zgniłego systemu, przez który maluczkim trudno jest się przebić. Alegoria poczucia krzywdy i niesprawiedliwości. Przykra konkluzja jest taka, że współczesny Polak zbyt często idzie do sądu po wyrok, nie zaś po sprawiedliwość.
Na łamach „Dziennika Związkowego” pisałem już o kuriozalnym wyroku polskiego sądu ws. znanego dziennikarza Piotra Najsztuba, który kierując swój nieubezpieczony samochód bez aktualnych badań technicznych, w dodatku nie posiadając prawa jazdy, potrącił na przejściu dla pieszych starszą kobietę. W normalnym, demokratycznym państwie prawa, o które ponoć tak uporczywie walczy opozycja, sytuacja byłaby jasna i klarowna. Sprawca wypadku zostałby uznany winnym zarzucanych mu czynów. Jednak nie w kraju nad Wisłą. Tutaj w Polsce pan sędzia postanowił całkowicie red. Najsztuba uniewinnić. Jakim prawem? Kasta basta! Zapewne, gdyby chodziło o zwykłego Kowalskiego wyrok skazujący byłby czymś oczywistym – czystą formalnością. Gwiazda mediów znajduje się jednak pod protekcją parasola ochronnego i odpowiedzialności. Słyszałem, że sprawiedliwość jest ślepa, ale żeby była także głupia?
W Gdańsku również nie mają lepiej. Niedawno tamtejszy sąd apelacyjny dał prawdziwy popis „sprawiedliwości”, „poszanowania godności człowieka” i zwykłej ludzkiej „przyzwoitości”. Wydał wyrok, który w swej naturze stanowi poważny atak wymierzony w dobro narodu polskiego i jego poczucie godności. Może to przejaw tej słynnej ojkofobii? Żona posła PiS Kacpra Płażyńskiego, Natalia Nitek-Płażyńska, nagrała swojego szefa – niemieckiego przedsiębiorcę Hansa G. – gdy ten wyzywa Polaków mówiąc wprost, że wszystkich nas by pozabijał, samemu określając się mianem hitlerowca. Gdański sąd apelacyjny, a przypominam: to już POLSKIE miasto!, uznał jednak, że Nitek-Płażyńska również jest tu winna, bowiem ośmieliła się nagrać Hansa G., gdy ten oddawał się swoim nazistowskim uniesieniom. Nie tylko stosował w pracy mobbing, wyzywając i znieważając osoby narodowości polskiej. Obnosił się także z tym, że jest hitlerowcem promując ustrój nazistowski i politykę Adolfa Hitlera. Groził również śmiercią wszystkim Polakom, a także bezpośrednio pracującej dla niego Natalii Nitek-Płażyńskiej. Okazuje się jednak, na co uwagę zwróciła sama Nitek-Płażyńska, że dla gdańskiego sądu apelacyjnego prywatność Niemca-nazisty stoi wyżej od godności Polaka.
Sąd pierwszej instancji skazał Hansa G. na 20 tyś. złotych grzywny oraz 8 miesięcy więzienia w zawieszeniu na dwa lata. „Dobra robota” – chciałoby się napisać. Skład orzekający w drugiej instancji ruszył jednak naziście z pomocą. Nie dość, że zniósł zasądzoną mu karę więzienia, a grzywnę zmniejszył do kwoty 10 tyś. złotych, to nakazał także wpłacenie identycznej sumy pieniędzy oskarżającej Niemca Natalii Nitek-Płażyńskiej. Kobieta została zobowiązana również przeprosić Niemca-nazistę za potajemne nagranie jego wypowiedzi. Jakie to były słowa? Np. takie: „Obozy koncentracyjne zostały niepotrzebnie zamknięte a II wojna światowa zakończona, bo doszłoby do wyczyszczenia rasy. Polacy i Żydzi to najgorsze nacje świata. Brudasy…”. Komentarz jest tutaj zbędny.
Sąd apelacyjny w Gdańsku zrównał tym samym zachowanie Polki próbującej zdobyć dowód potwierdzający skandaliczne i niebezpieczne zachowanie niemieckiego neonazisty z grożeniem ludziom śmiercią i promowaniem hitleryzmu. Polski sąd… Wstyd! A może była to jakaś forma prywatnej zemsty na żonie polityka partii kojarzonej z reformą sądownictwa? Czy takie zachowanie można nazwać sprawiedliwym i niezależnym sądownictwem?
Społeczeństwo musi dzisiaj krzyczeć: kasta basta! Ważne, aby w tym rozpaczliwym wezwaniu nie zatraciło czujności i uważnie patrzyło politykom na ręce. Pod przykrywką reformy sądownictwa mogą oni bowiem próbować uchwalić rozwiązania, które z jego naprawą nie będą miały zbyt wiele wspólnego. Kolejne ekipy rządzące przychodzą i odchodzą, każda zostawia po sobie mniej lub bardziej radykalne reformy wymiaru sprawiedliwości, a z perspektywy przeciętnego Polaka niewiele się zmienia. Wciąż sądy działają opieszale, często wręcz niewydolnie. Cały czas panuje poczucie niesprawiedliwości i wyrządzonej krzywdy – czy to w kwestii kredytów frankowych czy dzikiej reprywatyzacji czy braku odszkodowań i pokrzywdzonych przedsiębiorców. Można wymieniać bez końca. W kraju nad Wisłą potrzeba gruntownej i radykalnej reformy sądownictwa, rozłożonej na lata i skrupulatnie, bezkompromisowo realizowanej. Wprowadzenie ławy przysięgłych na wzór amerykański tak, by w sprawach karnych o winie nie zawsze decydował jeden pan sędzia, a przedstawiciele narodu – zwykli ludzie. Uchwalenie prawa precedensu – tak, by raz na zawsze skończyć z prawną niepewnością i niesprawiedliwością. Nie może być bowiem tak, że dwie różne osoby w dwóch różnych częściach kraju, za dokładnie to samo otrzymują wyroki całkowicie ze sobą sprzeczne – jeden jest uniewinniany a drugi skazywany. Jednemu przyznaje się wielkie odszkodowania a drugiemu nie itd. Widzimisię sądu. Tak nie może być! Słowem, byłoby dobrze wprowadzić w Polsce tzw. „Common law”, anglosaski porządek prawny. Chociaż wiem, że to marzenie ściętej głowy.
Reklama