Przez ostatnich pięć lat swojego życia moja mam nie mogła już chodzić. Miała okropny reumatyzm w plecach i nie mogła stać, ani wyprostować się wystarczająco, by móc chodzić, czy robić cokolwiek.
Ale poruszała się – w jakiś sposób – na wózku inwalidzkim, który miał stare gumowe opony. Dostała go z organizacji charytatywnej z Sun City w Arizonie, gdzie mieszkała będąc na emeryturze. Poruszała się po swoim małym mieszkaniu na wózku, jeżdżąc z sypialni do kuchni i stamtąd do pokoju dziennego. Kiedy miała coś do załatwienia w banku lub w sklepie, korzystała z lokalnego serwisu wolontariuszy, którzy odbierali ją i jej wózek, ładowali do vana i zabierali tam, gdzie potrzebowała. Na miejscu mogła poruszać się na wózku, gdziekolwiek chciała.
Za każdym razem, kiedy odwiedzałem ją w Sun City w Arizonie, zawsze oglądałem z nią dużo telewizji i widzieliśmy często reklamę elektrycznego wózka. Przypomina sobie, że nazywali go Scooters.
Mówiłem jej: „Mamo, powinnaś kupić jeden dla siebie, jeden z tych Scootersów. Ułatwiłoby ci to życie. Mogłabyś częściej wyjeżdżać na chodnik i jeździć po ulicy. Mogłabyś rozmawiać z sąsiadami, wygrzewać się na słońcu. Nawet mogłabyś pojechać do kościoła w niedzielę rano. Może trwałoby to trochę dłużej, żeby dotrzeć tam na elektrycznym wózku, ale mogłabyś to zrobić. Wyobraź sobie kościół. Nie byłaś tam od 2-3 lat, bo wstydzisz się swojego starego zdezelowanego wózka, ale elektryczny pozwoliłby ci się uśmiechać i szybować przez życie”.
Słuchała mnie, jak mówię o elektrycznych wózkach inwalidzkich i tylko wzruszała ramionami.
Była Polką, urodzoną w starym świecie i doszła do wniosku, że wózki inwalidzkie z napędem elektrycznym to kolejne nowoczesne oszustwo, jak ten superfajny otwieracz do puszek kupowany przez ludzi, ponieważ jest błyszczący i reklamowany w telewizji i ma ruchome części.
Spędziła cztery długie lata pchając swoimi rękami ten stary i zdezelowany wózek na gumowych oponach. A kiedy w ostatnich dwóch latach jej ręce były już na to zbyt słabe, by poruszać się z ich pomocą dookoła, siedziała po prostu przy oknie, patrzyła na ulicę i marzyła o chodzeniu.
My Mom and Her Wheelchair
My mother couldn't walk for the last five years of her life. She had terrible arthritis in her back, and she couldn’t stand up straight enough to walk or do much of anything.
But my mom got around -- somehow -- in an old rubber-tired wheelchair that she got from some charitable organization in Sun City, Arizona, where she retired to. She would shuttle around her small apartment in that wheelchair, move from the bedroom to the kitchen, and spin from there to the living. If she had to run an errand to the bank or the supermarket, she’d had a local volunteer service pick her and her wheelchair up in their van and take her where she needed to go. Once there, she would push her wheelchair where she wanted.
Every time I would visit her in Sun City, Arizona, I would always watch a lot of of TV with her, and we would see these commercials for electric wheelchairs. Scooters they called them, I think.
I would say, "Mom, you should get one of those things, one of those scooters. It would make your life a whole lot easier. You could go out on the sidewalk and ride up and down the street. You could talk to your neighbors, get some sun. You could even go to church on Sunday mornings. It might take you a while to drive your electric wheelchair there, but you could do it. Imagine church. You haven't been there in 2 or 3 years because you're embarrassed by your old, rickety wheelchair, but one of these electric babies would have you smiling and gliding through life."
She would listen to me going on and on like that about these electric wheelchairs, and she would just shrug.
She was Polish, born in what she called the old world, and she figured that electric-powered wheelchairs were just another modern con job, like that super spiffy can opener the people bought because it was shiny and advertised on TV and had moving parts.
She spent four, long years pushing those cracked and broken rubber wheels of her old-style wheelchair with her hands, and when her hands in that last year of her life got too tired to move her along, she just sat there at her front window, looking down at the street and dreaming about walking.
John Guzlowski
amerykański pisarz i poeta polskiego pochodzenia. Publikował w wielu pismach literackich, zarówno w USA, jak i za granicą, m.in. w „Writer’s Almanac”, „Akcent”, „Ontario Review” i „North American Review”. Jego wiersze i eseje opisujące przeżycia jego rodziców – robotników przymusowych w nazistowskich Niemczech oraz uchodźców wojennych, którzy emigrowali do Chicago – ukazały się we wspomnieniowym tomie pt. „Echoes of Tattered Tongues”. W 2017 roku książka ta zdobyła nagrodę poetycką im. Benjamina Franklina oraz nagrodę literacką Erica Hoffera, za najbardziej prowokującą do myślenia książkę roku. Jest również autorem dwóch powieści kryminalnych o detektywie Hanku Purcellu oraz powieści wojennej pt. „Road of Bones”. John Guzlowski jest emerytowanym profesorem Eastern Illinois University.
—
John Guzlowski's writing has been featured in Garrison Keillor’s Writer’s Almanac, Akcent, Ontario Review, North American Review, and other journals here and abroad. His poems and personal essays about his Polish parents’ experiences as slave laborers in Nazi Germany and refugees in Chicago appear in his memoir Echoes of Tattered Tongues. Echoes received the 2017 Benjamin Franklin Poetry Award and the Eric Hoffer Foundation's Montaigne Award for most thought-provoking book of the year. He is also the author of two Hank Purcell mysteries and the war novel Road of Bones. Guzlowski is a Professor Emeritus at Eastern Illinois University.