Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
środa, 25 grudnia 2024 00:15
Reklama KD Market

Drzwi do wolności

„Gdy raz wyjdziemy, nigdy nie wrócimy, reszta to detale.” – stwierdził w swoim pożegnalnym przemówieniu w Parlamencie Europejskim Nigel Farage, ojciec Brexitu i przewodniczący partii o tej samej nazwie. A zatem stało się! W dniu 31 stycznia 2020 roku, gdy angielskie zegary wskazały godzinę 11:00 pm, Zjednoczone Królestwo oficjalnie opuściło struktury Unii Europejskiej. Po drugiej stronie kanału La Manche atmosfera była raczej gorzka, oczywiście nie w szeregach eurosceptyków. Na Wyspach zaś dało się usłyszeć słowa patriotycznej pieśni „Rule, Britannia!”, które wybrzmiewały z radosnych gardeł zwolenników wyjścia. Urzeczywistnił się tym samym koszmar kontynentalnych elit politycznego establishmentu, które w przypływie pychy i samozachwytu nie zakładały nawet możliwości, by jakikolwiek kraj kiedykolwiek opuścił europejską rodzinę. No tak, pycha kroczy przed upadkiem. Do tej pory, od początku historii projektu zjednoczenia Starego Kontynentu, a zatem od roku 1952 i powstania Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, żaden kraj nie zdecydował się opuścić wspólnoty. Jedynym przypadkiem zmniejszenia terytorium wspólnotowego było wyłamanie się Grenlandii – autonomicznego terytorium Królestwa Danii – do którego doszło w 1985 roku. Pycha i zgubna pewność siebie, które przez lata tak mocno udzieliły się przedstawicielom brukselskiego establishmentu politycznego, iż uczyniły ich ślepymi na zagrożenie możliwością Brexitu, uwidoczniły się m.in. w reakcjach na „niepodległościowe” deklaracje Nigela Farage’a. Kiedy przed laty mówił, że jego politycznym celem i największą aspiracją jest wyprowadzenie Wielkiej Brytanii ze wspólnoty Unii Europejskiej, na sali obrad parlamentu UE wybrzmiewały kpiące, głośne śmiechy. W swoim pożegnalnym przemówieniu Farage przypomniał ten epizod swoim brukselskim „kolegom”. „Odchodzimy i odejdziemy. I to powinno być szczytem moich politycznych ambicji. Mówiłem to już wcześniej, i zawsze was to bardzo śmieszyło, ale przestaliście się śmiać w roku 2016” – skwitował pełen dumy. Choć doskonale rozumiem decyzję Brytyjczyków, wynikającą również z ich dumy narodowej i poczucia odrębności kulturowej od kontynentalnej Europy, osobiście jestem Brexitem zmartwiony. Dlaczego? Otóż, jako Polak patrzę na ten rozwód dwóch unii oczami polskiej perspektywy i polskich interesów narodowych. Brak Londynu we wspólnocie oznacza zamknięcie wyspiarskiego, niezwykle atrakcyjnego rynku pracy dla naszych obywateli. Przez lata dla tysięcy naszych rodaków, ucieczka na Wyspy Brytyjskie była jedyną realną szansą na godny standard życia i utrzymanie rodziny na przyzwoitym poziomie. Skandaliczne traktowanie pracowników nad Wisłą, żenujący poziom płac i skala procederu związanego ze zmuszaniem do podpisywania ekstremalnie nieuczciwych umów na linii: wielki pracodawca-pracownik, to wciąż plaga i smutna codzienność funkcjonowania na polskim rynku pracy. Nie we wszystkich zawodach, lecz z całą pewnością tyczy się to m.in. branży medialnej. Szczególnie wielkich redakcji i telewizji. Wyzysk młodych dziennikarzy woła o pomstę do nieba. Zajmiemy się tym w osobnym felietonie. Rozwód Londynu z Brukselą negatywnie odbije się na polskiej racji stanu również z tego względu, iż oznaczać będzie pełną dominację Unii Europejskiej przez francusko-niemieckie kondominium. Zabraknie kluczowego gracza, który do tej pory stanowił skuteczną przeciwwagę dla federalistycznych, często skrajnie lewicowych zapędów Berlina i Paryża. Bez Zjednoczonego Królestwa w strukturach UE, skrajnie niebezpieczny proces jej dalszej federalizacji będzie dynamicznie postępował. Kraje takie jak: Polska, Węgry, Włochy, Słowacja lub Czechy nie sprostają zadaniu stworzenia sprawnej blokady dla zapędów lewicowego establishmentu z Brukseli. Postępująca federalizacja wspólnoty europejskiej i kolejne kroki zmierzające do przekształcenia jej w jedno superpaństwo stały się główną przyczyną Brexitu. Mówił o tym w swoim przemówieniu Nigel Farage. Brytyjczycy wchodząc do Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej w roku 1973 zgodzili się na wspólny rynek i pogłębioną współpracę gospodarczą, nie zaś na pozbawianie państw członkowskich kolejnych atrybutów ich niepodległości, nie na budowę Stanów Zjednoczonych Europy z ich własną flagą, hymnem, parlamentem, a teraz również – jak zwrócił uwagę sam Farage – koncepcją wspólnej armii. Niezwykle istotne znaczenie dla niechęci do Unii Europejskiej miały także liczne niedemokratyczne praktyki stosowane przez jej przedstawicieli. Na łamach „Dziennika Związkowego” pisałem już o praktykach eurokratów stanowiących jawną i bezpardonową kpinę z demokracji. Zaobserwowałem je przyglądając się osobiście obradom Parlamentu Europejskiego w Brukseli, gdzie przewodniczący parlamentu nie zważał na uczciwe liczenie głosów. To nagminna i powszechna praktyka w PE! Głównym zarzutem co do niedemokratycznego charakteru Unii Europejskiej, podnoszonym przez eurosceptyków i przeciwników Brukseli, jest jednak lekceważenie woli suwerennych narodów europejskich, wyrażonej w ogólnokrajowych referendach. Chodzi o wprowadzenie słynnego Traktatu Lizbońskiego, który podpisano ponad głowami obywateli krajów Unii Europejskiej. Wcześniej próbowano uchwalić podobny traktat konstytucyjny, który jednak odrzucono w ogólnopaństwowych referendach odbywających się zarówno we Francji jak również Holandii. Lewicowe elity UE wykazały się wówczas skrajnie niedemokratycznym podejściem i postanowiły narzucić swoją koncepcję zjednoczonej Europy bez pytania się jej obywateli o opinię. Tak powstał traktat Lizboński będący tylko nieznacznie zmodyfikowaną wersją wcześniejszego traktatu konstytucyjnego, którego pomysł zablokowały wcześniej referenda we Francji i Holandii. Kolejne rzesze nielegalnych i często nieudokumentowanych imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej, bezrefleksyjnie wpuszczanych na teren Unii Europejskiej, z pominięciem odpowiedniej kontroli, stały się już tylko przypieczętowaniem decyzji o Brexicie. Brytyjczycy otworzyli sobie drzwi do wolności. Kluczowym pytaniem jest jednak to, czy skorzystają z nich kolejne narody Europy? Z całą pewnością Unia Europejska nie rozpadnie się tak, jak Związek Sowiecki, czy Jugosławia. Choć możemy być świadkami opuszczania wspólnoty przez kolejne kraje, w dalekiej nawet przyszłości nie przestanie ona istnieć. To, co może się z nią stać to zmiana jej charakteru – zmniejszenie terytorium na skutek kolejnych „exitów” z jednocześnie postępującą integracją na pozostającym pod kontrolą Brukseli obszarze. To już się dzieje, gdyż jedną z proponowanych odpowiedzi na Brexit jest właśnie postępująca federalizacja Europy. W ostatnich latach znacznie urosła liczba ludzi, którzy dość już mają kolejnych unijnych fanaberii i chorych pomysłów rodzących się w głowach przedstawicieli lewicowego establishmentu Europy. Walka z rtęcią w termometrach, ale popieranie jej w żarówkach energooszczędnych, zakazy odkurzaczy o wysokiej mocy, idiotyczne przepisy dotyczące krzywizny banana, czy ostatnio hit – pomysł narzucenia krajom członkowskim podatku od mięsa, który ma zmusić Europejczyków do zmniejszenia jego konsumpcji. To tylko kilka przykładów z całej masy przepisów i regulacji, które ograniczają wolność jednostki. A zatem filozoficzno-polityczną koncepcję stanowiącą fundament republikańskiej Ameryki. Unia nie powinna się rozpaść. Wierzę, że możliwe jest jej uzdrowienie – naprawa popełnionych błędów i powrót do koncepcji wspólnoty gospodarczej, ekonomicznej, w mniejszym zaś stopniu unii politycznej. Musimy powiedzieć stanowcze nie federalizacji Unii Europejskiej! W przeciwnym razie drzwi do wolności mogą zostać całkowicie zabarykadowane.
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama