Warszawa, Polska. Wczesne godziny poranne. Jest początek grudnia A.D. 2019. Pogoda? Zimno i nieprzyjemnie. Chłodna, wilgotna, szara nijakość. W dodatku wypełniona utrudniającym oddychanie, wszechobecnym smogiem. Sezon letni już dawno przeminął, podobnie jak uroki złotej polskiej jesieni. Śnieżnobiała zimowa aura wciąż natomiast nie zagościła jeszcze w kraju nad Wisłą. Trwa tutaj okres przejściowy – najgorszy czas. Mamy dość! Nie upadamy jednak na duchu, wręcz przeciwnie. W rękach trzymamy bowiem paszporty i naszą przepustkę do raju – bilety do Ziemi Obiecanej. Lato w grudniu to brzmi dobrze, ba cudownie! Wbrew pozorom za to swoiste „oszukanie matki natury” nie musimy płacić fortuny. Wszystko za sprawą tanich linii lotniczych oferujących loty na trasie Warszawa-Izrael już za – UWAGA – 39 zł.! Łapiemy taksówkę, by dotrzeć na oddalone o nieco ponad 50 kilometrów lotnisko pod Modlinem. Wsiadamy do samolotu z nadzieją, że podobnie jak tysiące lat przed nami prowadzeni przez Mojżesza Izraelici, tak i my odnajdziemy swoje szczęście w ziemi obiecanej. Opisany głównie w Księdze Wyjścia i Liczb Starego Testamentu exodus Izraelitów z Egiptu stał się mitem założycielskim współczesnego Izraela – kraju, który ku naszej uciesze miał nas przywitać z otwartymi ramionami.
Szalom Izrael!
Jakieś 4 i pół godziny później z okien naszego Boeinga 737 podziwiamy już zdającą się nie mieć końca majestatyczną pustynię Negew oraz dotykającą jej południowego krańca zatokę Akaba. Wdziera się ona pomiędzy brzegi Półwyspu Synaj oraz Półwyspu Arabskiego. Negew to kamienna pustynia znajdująca się na wysokości od 500 do 900 m. n.p.m., która zamiast wszechobecnego piasku i wydm oferuje liczne kaniony, tereny skałkowe oraz powstałe w wyniku erozji ziemi kratery zwane makteszami. Jednym z nich jest szeroki na 9 i długi na 40 kilometrów Krater Ramon, którego głębokość wynosi ok. 300 metrów. Położony jest w dużej mierze na terenie rezerwatu przyrody o tej samej nazwie. Bezkresne tereny pustyni Negew rozciągają się na około 40 proc. powierzchni Izraela oraz zajmują praktycznie cały obszar południa tego kraju. Rejony pustyni Negew znajdujące się w bliskim sąsiedztwie urokliwych plaż Morza Czerwonego to idealne miejsce na wspaniałą i wielogodzinną wycieczkę trekkingową – przygodę, która jak się miało niebawem okazać, stanie się i naszym udziałem. Póki co tkwimy jeszcze w samolocie, choć już niedługo. Pilot prosi o zapięcie pasów. Za chwilę podchodzimy do lądowania. Gdzie? Na nowo otwartym międzynarodowym porcie lotniczym Ramon – drugim co do wielkości po znajdującym się pod Tel Awiwem lotnisku Ben Guriona. Rząd w Jerozolimie przeznaczył na jego budowę niebagatelną kwotę 1,8 miliarda złotych. Izraelczycy liczą, że nowa inwestycja zwiększy ruch turystycznych szczególnie z Europy. Lotnisko ma przepustowość ok. 2 milionów osób rocznie, a rząd ma w planach rozbudować jego możliwości ponad dwukrotnie. Nazwa portu lotniczego upamiętnia Ilana Ramona, pierwszego izraelskiego astronautę, który zginął podczas katastrofy promu kosmicznego Columbia w 2003 roku oraz jego syna Asafa – pilota izraelskich sił powietrznych latającego maszynami F-16, który stracił życie w trakcie wypadku podczas treningu w 2009 roku.
Na miejscu
Lądujemy. Lot jest z Polski to też na pokładzie rozbrzmiewają gromkie brawa – taka nasza narodowa tradycja. Trochę obciachowa, co zrobić? Wysiadamy na płytę lotniska. Cudowna słoneczna pogoda, błękitne niebo i czyste, suche powietrze. Jesteśmy w raju. Doceniam to szczególnie, jako alergik i osoba chorujących na astmę oskrzelową. Tutaj w Izraelu prawdziwie można odetchnąć z ulgą od alergiczno-astmatycznych utrapień i zapomnieć o wszelkich symptomach tych chorób cywilizacyjnych. Cudowne doświadczenie. Zerkam na zegarek – wskazuje godzinę 13:00. Łapię jeszcze lotniskowe Wi-Fi i sprawdzam temperaturę na telefonie: całe 24 stopnie Celsjusza. – Mamy to – myślę sobie. Witaj lato! Idąc po płycie lotniska zostajemy zatrzymani przez izraelskiego żołnierza. – Paszport proszę! – zwraca się do mnie grzecznie, choć stanowczo. – Pani jest z nim? – pyta się towarzyszącej mi Alicji wskazując na moją skromną osobę. Mundurowy dostaje odpowiedź twierdzącą. – W takim razie również proszę pokazać paszport – zwraca się do dziewczyny. Procedura nietypowa, bowiem żaden inny podróżujący z nami pasażer nie został w taki sposób wylegitymowany. Ze wszystkich wybrano akurat mnie. Jesteśmy pytani o powód przyjazdy do Izraela. Udzielamy odpowiedzi. Wszystko gra. Idziemy dalej. Po wejściu do budynku lotniska razem z pozostałymi turystami czekamy w kolejce na właściwą kontrolę paszportową. Znowu ze wszystkich tam zgromadzonych osób, to właśnie do mnie podchodzi izraelska żołnierka. Co słyszę? Oczywiście to samo, co przed chwilą: paszport! Znowu jest grzecznie, choć stanowczo. Nie mam jednak o to pretensji, moja bliskowschodnia uroda i ciemna broda powodują, że wyróżniam się na tle innych turystów z Europy. Mija krótka chwila i ponownie pokazuję swój polski paszport – tym razem jest to już ta właściwa kontrola graniczna, którą przechodzi każdy obcokrajowiec. Jesteśmy w Izraelu!
Kwestia bezpieczeństwa
Za chwilę znajdziemy się w samym środku bliskowschodniego tygla – malutki Izrael otoczony jest zewsząd krajami arabskimi – Egiptem, Jordanią, Syrią i Libanem. Właśnie tutaj w Dystrykcie Południowym, na najbardziej wysuniętych na południe rubieżach Izraela widać to najlepiej. Od granicy z Egiptem, przez niewielki izraelski przyczółek, do granicy z Jordanią można przejść na piechotę. To problematyczne sąsiedztwo krajów muzułmańskich, wielokrotnie stawało się dla Żydów śmiertelnym zagrożeniem. Sąsiadujące z Izraelem państwa kilkukrotnie zawiązywały militarne, antyżydowskie koalicje próbując dokonać zbrojnej inwazji na terytorium państwa izraelskiego. Na szczęście zawsze bezskutecznie, głównie dzięki znakomitej organizacji Izraelczyków, ich wysokiemu poziomowi zmilitaryzowania oraz pomocy Stanów Zjednoczonych. Przejawów wzmożonego stanu gotowości doświadczymy tutaj jeszcze wielokrotnie, choć nigdy nie poczujemy się zagrożeni.
Dostęp do broni palnej jest w Izraelu dużo bardziej liberalny, niż w większości krajów Unii Europejskiej. Lokalni pracownicy ochrony nie polegają na paralizatorach czy pałkach – wszyscy noszą ostrą broń krótką na widoku. Posiada ją także wielu zwykłych obywateli, a w samym Izraelu nie brakuje przypadków, kiedy taki uzbrojony cywil powstrzymał np. atak muzułmańskiego terrorysty. Często spotykamy także żołnierzy IDF – Sił Obrony Izraela. Służba wojskowa jest tutaj obowiązkowa zarówno dla mężczyzn (służą 2 lata i 8 miesięcy) jak i kobiet (trafiają w kamasze na 2 lata). Słowem, poza pewnymi wyjątkami – ortodoksyjni Żydzi są zwolnieni z odbywania służby wojskowej z przyczyn religijnych – każdy obywatel to dobrze przeszkolony i obeznany z bronią weteran izraelskich sił zbrojnych. W trakcie naszej późniejszej wyprawy na pustynię Negew do słynnego kanionu „Red Canyon”, zwanego także „małą Arizoną”, napotkamy liczne wycieczki żydowskiej młodzieży. Najczęściej będą im towarzyszyć przewodnicy uzbrojeni w ostrą broń krótką. Żydzi do kwestii bezpieczeństwa podchodzą na poważnie – i bardzo dobrze! Czerwony Kanion to także teren przygraniczny, toteż posiadanie tam uzbrojonej ochrony ma tym większe znaczenie. Zanim do niego dotrzemy naszym oczom ukaże się widok obserwujących terytorium Izraela żołnierzy egipskich. Nie ma żartów.
Nie ma też jednak specjalnych powodów do obaw. Obecnie największym zagrożeniem dla Żydów oraz turystów odwiedzających Ziemię Świętą mogą być ataki terrorystyczne ze strony islamskich radykałów. A to przecież nie jest zagrożenie tożsame jedynie z rejonem Bliskiego Wschodu, ani też obce mieszkańcom Zachodu, szczególnie z dużych europejskich metropolii. Izrael nie jest zatem krajem mniej bezpiecznym niż Belgia czy Francja. Szczerze mówiąc w Izraelu czułem się nawet bezpieczniej niż w Brukseli, gdzie broń mają wyłącznie służby mundurowe, bandyci i terroryści, a przeciętny belgijski cywil nie ma bladego pojęcia o obsłudze karabinu czy pistoletu. Służby europejskie, szczególnie na tle swoich izraelskich kolegów, często są ospałe, nieprzygotowane, rozbrojone. Żydzi natomiast są zwarci, czujni i gotowi do bezkompromisowej obrony swojego terytorium. Za wszelką cenę. Zaś na słowo „Mossad” wrogom Izraela ze strachu uginają się kolana.
Na krótko przed naszym przyjazdem do Ziemi Świętej, rząd w Jerozolimie ogłosił alarm rakietowy na terytoriach przylegających do Strefy Gazy oraz w Tel Awiwie. Islamscy radykałowie z Hamasu, organizacji terrorystycznej, która sprawuje władzę w Strefie Gazy, rozpoczęli ostrzał rakietowy izraelskiego terytorium. Choć przeciętnego Europejczyka taka sytuacja może poważnie wystraszyć, dla Żydów stanowi chleb powszedni. Co więcej, na ten chleb są znakomicie przygotowani, a rakiety Hamasu najczęściej nie trafiają skutecznie w cel. Dlaczego? Izraelskie niebo znajduje się pod stałą ochroną tzw. „Żelaznej Kopuły”, czyli nowoczesnej tarczy antyrakietowej. Choć polskie MSZ wydało dla naszych obywateli specjalne ostrzeżenia przed podróżą w zagrożone rejony Izraela, ja od samego początku specjalnie się tym nie przejmowałem. Dodatkowej pewności dodawał mi fakt, że większość czasu mieliśmy spędzić na dalekim południu kraju. Rakieta Hamasu potrzebuje ok. 3 minut, żeby dotrzeć w ten rejon, o ile w ogóle doleci tak daleko. Jest więc czas na reakcję na wypadek, gdyby jednak zawyły syreny alarmowe. Jest się także gdzie chować, bowiem Żydzi przygotowali na taką okoliczność specjalne schrony. Żadnego jednak nie widzieliśmy. Izrael to naprawdę bezpieczny kraj, a odwiedzający go turysta nie ma powodów do obaw.
Uroki Ejlatu
Naszym celem jest nadmorski kurort turystyczny o nazwie Ejlat, jedyny izraelski port nad Morzem Czerwonym. Docieramy tam autobusem transportu publicznego. Szybko i tanio. Typowe bliskowschodnie pejzaże natychmiast się nam udzielają. Krajobrazy dosłownie zapierają dech w piersiach. Błękit Morza Czerwonego łączy się tutaj z piaskowymi odcieniami pustyni Negew i surowymi, skalistymi szczytami półwyspu Synaj oraz okolicznych gór znajdujących się po stronie Izraela oraz Jordanii. Cudowny widok dopełniają wszechobecne palmy oraz bujna roślinność – kolorowe kwiaty, które kwitną tutaj również zimą. Miejsc na udany spacer nie brakuje, Ejlat oferuje bogatą ofertę luksusowych hoteli wzdłuż których biegnie cudowna, nadmorska promenada. Na nasze szczęście w mieście nie brakuje także tańszej oferty noclegowej. Za ok. 100 zł. od osoby można tutaj przenocować w bardzo dogodnych warunkach w małych hotelikach lub prywatnych apartamentach. Klimatyzacja, luksusowy basen pod palmami, własna łazienka, a nawet pyszne śniadanie – to wszystko wliczone w cenę! Miłośnicy kotów będą w siódmym niebie. Jest ich tutaj pełno, właściwie są wszędzie i chodzą stadami. Wszystkie przyjazne i chętne do zabawy, zupełnie tak jakby wiedziały, że muszą zadbać o dobre wrażenia turystów. Jedną z największych atrakcji tego miejsca są wspaniałe rafy koralowe. Za dostęp do niektórych zapłacimy ok. 20-30 zł. od osoby, jak chociażby za rezerwat natury Coral Beach. Są jednak i te darmowe, choć równie piękne. My postanowiliśmy nurkować na jednej z nich – położonej niedaleko granicy z Egiptem Princess Beach. Mnogość i piękno podwodnego świata, kolorowe ryby mieniące się wszystkimi odcieniami tęczy, liczne koralowce, to wszystko może przyprawić o zawrót głowy. Dodajcie sobie krystalicznie czystą, ciepłą wodę i cudowną słoneczną aurę – dla mnie to definicja raju. Mnogość baz nurkowych umożliwia łatwe i tanie wypożyczenie sprzętu oraz odbycie kursu płetwonurkowego. Kto nie chce się moczyć, albo chce to zrobić później, może skorzystać z Podwodnego Obserwatorium i Parku Morskiego położonego na południowym krańcu miasta. Wszędzie dotrzemy miejskim autobusem, a całodobowy bilet to wydatek rzędu 6 zł.
Zdecydowanie największą atrakcją Ejlatu, swoistym unikatem na skalę światową, jest tzw. Rafa Delfinów. To wspaniały park morski, w którym główna atrakcja to właśnie pływanie i nurkowanie z delfinami. Najlepsze jest to, że nie żyją one w niewoli, a przypływają tam z własnej woli i chęci zabawy z człowiekiem.
Z uwagi na świetne ceny poza sezonem, Ejlat polecam szczególnie w grudniu. Warto przylecieć z USA na Święta Bożego Narodzenia do Polski te kilka dni wcześniej, można wtedy zrobić sobie 3-4 dniowe wakacje w Ziemi Świętej. Zapłacą za to Państwo 1-2 amerykańskie dniówki, a wrażenia będą niezapomniane. W Ejlacie za 50 dolarów można wykupić wycieczkę nad Morze Martwe, nad rzekę Jordan, gdzie Św. Jan ochrzcił Jezusa, do Betlejem oraz do najważniejszych dla Chrześcijan miejsc w Jerozolimie. Obiad wliczony w cenę! W Warszawie znam restauracje, gdzie zapłacimy tyle za dwuosobową kolację, albo kilka drinków!
Mity i brednie
Przed przylotem do Izraela siedziały mi w głowie dwa najczęściej powtarzane mity, co do których miałem pełną świadomość, że nie mają one wiele z prawdą wspólnego. Wizyta w Ziemi Świętej tylko to przekonanie utwierdziła. Pierwszy z nich dotyczył rzekomej dyskryminacji mniejszości arabskiej mieszkającej w państwie żydowskim. Nie spotkałem się osobiście z żadną formą prześladowania tej społeczności. Jest dokładnie na odwrót. Na Bliskim Wschodzie żyje ok. 450 milionów Arabów, zaledwie niecałe 2 miliony z nich mogą cieszyć się pełną wolnością polityczną i religijną, wolnością słowa, równością płci czy wolnością mediów. Te dwa miliony mieszkają w jednym, wyjątkowym kraju Bliskiego Wschodu – w Izraelu.
Kolejny mit, choć śmiem napisać wierutna brednia, dotyczył rzekomej niechęci Żydów do Polaków. Słynnego antypolonizmu, który zdaniem jego rodzimych tropicieli ma w dużej mierze definiować stosunek Izraelczyków do obywateli Polski. I znowu – jest dokładnie odwrotnie. W Ejlacie napotykaliśmy na polskie flagi, które łopotały na wietrze obok flag izraelskich. Nie brakuje tam przecież polskich Żydów oraz Izraelczyków świadomych swoich nadwiślańskich korzeni. W jednej z lokalnych restauracji trafiliśmy na kucharza, którego mama urodziła się w Polsce. Z dumą i uśmiechem na ustach podzielił się z nami tym faktem, gdy tylko dowiedział się, że jesteśmy Polakami. Radość i pozytywne emocje – według tego schematu reagowali wszyscy napotykani przez nas Żydzi, którym zdradzaliśmy skąd przyjeżdżamy. Do tego stopnia, że nawet ja byłem zaskoczony, jak miłe skojarzenia wywołuje u nich słowo „Polska”. Nie ważne czy był to sympatyczny pan w kantorze, który jak się okazało często bywa w Warszawie, mówiąca po polsku pani sprzedająca wycieczki do Jerozolimy, serwujący pyszne falafele uliczny sprzedawca, czy izraelska młodzież napotkana w trakcie wycieczki po szlakach pustyni Negew. Wszyscy oni reagowali niezwykle pozytywnie i przyjacielsko, a większość z nich choć raz w życiu odwiedziła Polskę osobiście. I co szczególnie mnie ucieszyło – na ogół twierdzili, że bardzo im się u nas podobało.
Z całego serca polecam Państwu izraelski kierunek. A ponieważ lepiej uczyć się na błędach cudzych, aniżeli swoich własnych, toteż pamiętajcie, by na lotnisko stawić się ok. 3 godziny przed planowanym odlotem. My o tym zapomnieliśmy i zerwaliśmy na równe nogi personel portu lotniczego Ramon. Chciałem w tym miejscu serdecznie podziękować jednej pani z lotniskowej obsługi, która dołożyła wszelkich starań, abyśmy mimo wszystko zdążyli na ten samolot powrotny do Polski. To już jednak temat na osobną opowieść… Szalom!
Tomasz Winiarski
Zdjęcia: Tomasz Winiarski, Alicja Marchlewska
Reklama