Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 16 listopada 2024 12:27
Reklama KD Market

Na kłopoty – Grenlandia

Bezkresne pola śniegu ze sterczącymi graniami górskich masywów, języki lodowców, spływających do fiordów, skaliste i bezludne wybrzeża z wielkimi górami lodowymi, widocznymi nawet z 30 tysięcy stóp – tak wygląda obiekt pożądania prezydenta Donalda Trumpa. I to oglądany całkiem często – z okien samolotów latających nad Atlantykiem. Było to też i moim udziałem podczas sierpniowego lotu z Warszawy do Toronto. Jak powiedział nam kapitan, tego dnia układ wiatrów spowodował, że trasę przelotu wyznaczono bardziej na północ niż zwykle. Przecięliśmy więc największą wyspę świata niemal w połowie. A że pogoda była piękna, było co oglądać. Propozycję zakupu Grenlandii można uznać za kwintesencję obecnej prezydentury. Donald Trump, który swoją osobistą fortunę zawdzięcza transakcjom nieruchomościowym, pozazdrościł swoim poprzednikom, którzy w przeszłości kupili m.in. Louisiana Territory, Alaskę i Wyspy Dziewicze. Zapomniał tylko, że przy tamtych transakcjach to sprzedający byli w potrzebie i chcieli się pozbyć terytoriów, zdając sobie sprawę, że są nie do utrzymania na dłuższą metę. Napoleońska Francja w 1803 r. odstąpiła Amerykanom całe dorzecze Missisipi, aby nadal móc prowadzić wojny w Europie. (Na marginesie – była to do tej pory największa transakcja nieruchomościowa w dziejach świata.) Z kolei w 1867 roku osłabiona po wojnach krymskich Rosja pozbyła się bezwartościowego z punktu widzenia Petersburga terytorium Alaski, którego i tak nie byłaby w stanie utrzymać. W 1917 roku Waszyngton kupił od Kopenhagi Wyspy Dziewicze, ale dopiero po referendum, w którym Duńczycy w referendum zgodzili się na transakcję. Tym razem jednak jest inaczej, bo Grenlandii nikt nie wystawił na sprzedaż. Więcej – Duńczycy, sojusznicy i partnerzy handlowi USA byli wyraźnie zaskoczeni propozycją. Trump usłyszał od razu stanowcze ,,nie”, a w rewanżu odwołał wizytę w Kopenhadze. Do Europy nie pojechał wcale, bo odpuścił także uroczystości 80. rocznicy wybuchu II wojny światowej. Pomysł kupowania Grenlandii, odrzucony stanowczo przez Duńczyków, tylko z pozoru z pozoru wydaje się absurdalny. Wiadomo, że nie o lodowate pustkowia chodzi. Pod spodem – jeśli wierzyć geologom – znaleźć można pół tablicy Mendelejewa. Wyspa wrzyna się daleko na północ w lody Arktyki. Kto ma Grenlandię, może kontrolować ogromne obszary, o które rywalizują dziś mocarstwa i mniejsze państwa mające terytoria na północy. Ale to także czyni transakcję zakupu niewyobrażalną. Przejęcie wyspy przez Amerykę zmieniłoby zasadniczo układ sił w jednym z najbardziej wrażliwych regionów świata. Czy w ogóle pozwoliłyby na to takie kraje jak Rosja, Chiny, czy Kanada? Trudno nawet wyobrazić sobie skutki takiej terytorialnej rewolucji. Ale być może nie chodzi tu złapanie przysłowiowego króliczka. Sensacja jaką wzbudziła wstępna propozycja pokazała, że samo ,,kupowanie” Grenlandii można wykorzystać jako klasyczny decoy, czyli po polsku – cel pozorowany. Samo wywołanie tematu odwróciło naszą uwagę od innych problemów, a tych Stany Zjednoczone mają przecież niemało. Dla Białego Domu negocjacje w sprawie zakupu Grenlandii byłyby nie tylko znakomitą okazją do ogłoszenia sukcesu, ale też i usprawiedliwieniem dla politycznych niepowodzeń. Na zakup trzeba by było zgromadzić spore pieniądze, a i kolonizacja wyspy wymagałaby przecież niemałych nakładów i poświęceń. Na szczęście z badań opinii publicznej wynika, że Amerykanie nie wykazali specjalnego entuzjazmu zakupem zimnych pustkowi. Co z pewnością nie oznacza, że o Grenlandii przyjdzie nam szybko zapomnieć. Tomasz Deptuła

Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.

fot.Pixabay.com
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama