Natknęliśmy się na mały obóz pracy położony w lesie. Trzy lub cztery budynki ogrodzone drutem kolczastym i zamknięta brama.
Niektórzy z nas byli wyczerpani i na skraju śmierci, po dojściu na miejsce usunęli się na ziemię. Inni, potykając się, doszli do bramy. Nikogo tam nie zastaliśmy, żadnych żołnierzy ani strażników. Pewnie uciekli ze strachu przed nadchodzącymi Amerykanami. W barakach za płotem nie widzieliśmy żadnych więźniów. Pomyśleliśmy, że tak jak my, zostali zabrani i idą w marszu śmierci.
W obozie panowała cisza.
Jeden z nas, Francuz, wdrapał się na bramę i krzyknął. Najpierw po niemiecku, a potem po francusku. Jego „Bonjour, bonjour” zabrzmiało zabawnie.
Przed jednym z baraków stała wojskowa ciężarówka i wydawało mi się, że obok niej coś się poruszyło. Nie miałem jednego oka, ale wyraźnie widziałem ten ruch. Ktoś chował się za ciężarówką. Dałem znać temu Francuzowi i on też zauważył, że ktoś tam jest. Zaczęliśmy krzyczeć, on po francusku, a ja po polsku. Krzyknąłem: „Dzień dobry, dzień dobry!”. Zrobiło mi się głupio, bo przecież od dawna nie spotkał nas żaden dobry dzień.
Nagle z jednego z baraków wyszła kobieta. Tak jak my, była ubrana w szmaty, w podarte łachmany. Powoli podeszła do bramy i zatrzymała się. Patrzyła na nas, a my patrzyliśmy na nią. Przez chwilę nikt nic nie mówił. Widziałem, że była bardzo słaba. Z całej siły przytrzymywała się bramy, żeby nie upaść.
Nie mogłem wydobyć z siebie żadnego słowa. Od miesięcy nie widziałem żadnej kobiety, a od kilku lat z żadną nie rozmawiałem. Niemcy zabiliby mnie za rozmowy z kobietami w obozie.
Nagle odezwała się, powoli, po polsku spytała: „Co teraz?”. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Język w moich ustach przypominał kamień.
„Co teraz?” – powtórzyła kobieta, a ja wciąż nie wiedziałem, co mam jej powiedzieć. Nie wiedziałem co się stanie, nie wiedziałem, czy tego dnia skończy się dla nas świat, czy może jeszcze nie. Niczego nie wiedziałem, byłem głodny i wycieńczony.
Popatrzyłem na nią i poczułem się nagle tak słaby, że myślałem że upadnę i dołączę do moich braci, którzy umierali za moimi plecami. A wtedy twoja matka otworzyła bramę i powiedziała: „Proszę, wejdź”.
Wszedłem.
My Father Tells Me How He Met My Mother
We came upon a small slave camp in the woods, three or four buildings, a fence of barbed wire, a closed gate.
Some of us were dying and fell to our knees right there. Others kept walking and stumbling toward that gate. There was no one around, no German guards, no soldiers. They must have run away because they thought the Americans were near. There were no prisoners either that we could see in the barracks beyond the fence. We thought that maybe the ones who’d been there had been taken like us on a death march.
It was so quiet.
One of the men, a Frenchman, stepped up to the gate and shouted hello. That’s all he said. He said it in German first and then French, but no one answered. It sounded funny in French, “Bonjour, bonjour.”
An army truck stood in front of one of the barracks buildings, and I thought I saw some movement there. Even with only one good eye, I could see it. Someone moving near the back of the truck. I pointed this out to the Frenchman, and he saw it too. And we both shouted then, him in French and me in Polish. I shouted, “Dzien dobry, dzien dobry.” I felt foolish saying, “Good day.” There had not been a good day for a long time.
A woman then came out of one of the barracks. Like us, she was dressed in rags, striped rags. She stumbled to the gate and stopped there. She looked at us, and we looked at her. No one said anything for a while. I could see she was weak. She held the gate so tightly with her hands so she wouldn’t fall.
I couldn’t speak. I had not seen a woman for months and had not talked to one for years. The Germans would kill you for talking to a woman.
Then she spoke, in Polish, slowly. She said, “Co teraz?” What now?
I didn’t know what to say. My tongue was like a rock in my mouth.
She said it again, “Co teraz?” And I still didn’t know what to say, or what would happen, or if the world would end that day or not. I was hungry and spent, and I didn’t know anything.
I looked at her and felt so weak, felt like I was going to fall and join my brothers dying behind me, and your mother pulled the gate open and said, “Proszę wejdź.” Please come in.
And I did.
John Guzlowski
amerykański pisarz i poeta polskiego pochodzenia. Publikował w wielu pismach literackich, zarówno w USA, jak i za granicą, m.in. w „Writer’s Almanac”, „Akcent”, „Ontario Review” i „North American Review”. Jego wiersze i eseje opisujące przeżycia jego rodziców – robotników przymusowych w nazistowskich Niemczech oraz uchodźców wojennych, którzy emigrowali do Chicago – ukazały się we wspomnieniowym tomie pt. „Echoes of Tattered Tongues”. W 2017 roku książka ta zdobyła nagrodę poetycką im. Benjamina Franklina oraz nagrodę literacką Erica Hoffera, za najbardziej prowokującą do myślenia książkę roku. Jest również autorem dwóch powieści kryminalnych o detektywie Hanku Purcellu oraz powieści wojennej pt. „Road of Bones”. John Guzlowski jest emerytowanym profesorem Eastern Illinois University.
—
John Guzlowski's writing has been featured in Garrison Keillor’s Writer’s Almanac, Akcent, Ontario Review, North American Review, and other journals here and abroad. His poems and personal essays about his Polish parents’ experiences as slave laborers in Nazi Germany and refugees in Chicago appear in his memoir Echoes of Tattered Tongues. Echoes received the 2017 Benjamin Franklin Poetry Award and the Eric Hoffer Foundation's Montaigne Award for most thought-provoking book of the year. He is also the author of two Hank Purcell mysteries and the war novel Road of Bones. Guzlowski is a Professor Emeritus at Eastern Illinois University.
fot.Pexels.com