Ameryka zawsze srogo traktowała uchodźców. Byłem jednym z nich. Wraz z innymi polskimi uchodźcami wojennymi czekałem sześć lat w obozie w Niemczech, czy Ameryka zdecyduje się przyjąć 12 milionów wysiedleńców, uchodźców z urządzonej przez Niemców rzezi, jaką była druga wojna światowa.
Ostatecznie amerykański rząd zgodził się przyjąć 275 tysięcy z nas. Tak, zgadza się – 275 tysięcy.
To my byliśmy tymi szczęściarzami, którym udało się tutaj dostać.
Ci, którzy nie mieli tyle szczęścia, trafili do krajów swojego pochodzenia, wtedy już będących pod kontrolą Sowietów. Mój wujek był wśród tych, którzy zmuszeni zostali, żeby wrócić. Po trzech latach spędzonych w niemieckim obozie koncentracyjnym trafił do syberyjskiego łagru. I tam umarł.
Kiedy my przybyliśmy do Ameryki, rozpoczęliśmy starania, by w przyszłości zostać obywatelami. Złożyliśmy wnioski o zielone karty i dostaliśmy je. Na zielonych kartach było napisane: „Zielona karta to dowód, że jej posiadacz, legalny stały rezydent otrzymał oficjalnie przywileje imigracyjne, a wśród nich prawo do zamieszkania i podjęcia pracy w Stanach Zjednoczonych.”.
Zielone karty sprawiały, że czuliśmy się bezpieczni, dzięki nim czuliśmy, że Ameryka stała się naszym domem, a po załatwieniu odpowiednich formalności mamy szansę na zostanie pełnoprawnymi obywatelami.
Teraz często słyszę historie i czytam w gazetach, że nawet jeśli posiadasz zieloną kartę i wkroczyłeś na ścieżkę do obywatelstwa, to wcale nie oznacza to, że na niej pozostaniesz.
Dzisiaj rano w telewizji oglądałem materiał o dwóch uchodźcach, którzy zostali wsadzeni do samolotu i odesłani do swojego kraju, mimo że dopełnili wszelkich formalności, aby móc starać się o pozostanie w Ameryce. Pamiętam też historię polskiego imigranta, doktora Łukasza Nieca, któremu groziła deportacja na podstawie oddalonych zarzutów dotyczących przemocy wobec dziecka. Jeszcze wcześniej czytałem w gazetach o prezydenckich rozporządzeniach grożących zakazem wjazdu dla uchodźców, imigrantów, a nawet dla posiadaczy zielonych kart.
Dobrze wiem, co oznaczają te wszystkie zakazy, groźby i deportacje.
Znowu znaczą to samo – jakaś matka, jakiś ojciec i jakieś dziecko nie mają dokąd pójść.
Pathways to Citizenship
America has always been hard on refugees.
We were Polish refugees who waited for 6 years in DP camps in Germany while America decided if it would take in the 12 million displaced people left behind by the German carnage of WWII.
Finally the USA agree to take in 275,000 of us.
That's right, 275,000.
We were the lucky ones. We came here.
The unlucky ones went back to their home countries, now controlled by the Russians. My uncle was one of the ones who was forced to go back. After 3 years in a German concentration camp, he was taken to a Russian camp in Siberia. He died there.
When we arrived here in America, we began the process of becoming citizens. We applied for Green Cards and got them.
Here's what the Green Card was:
"The green card serves as proof that its holder, a lawful permanent resident (LPR), has been officially granted immigration benefits, which include permission to reside and take employment in the United States."
The Green Card made us feel that we were safe, that America was our home, and that eventually we would be full citizens after we followed the procedure toward citizenship.
But now, I hear stories in the paper that even if you have Green Cards and have come here and started on the pathway to citizenship that’s no proof that you’ll stay on that pathway.
Just this morning I heard a story on the news about two refugees being put on a plane and sent back to their home country even while their legal trial to remain in this country was in progress. Last week, I read about Dr. Lukasz Niec, a Polish immigrant, threatened with deportation on the basis of child abuse charges that were dropped. And I remember earlier reading about the Executive Orders threatening to ban refugees, immigrants, and Green Card holders.
I know what all these sorts of threats and bans and deportations mean.
It tells you again that you are a mother and a father and a child without a home.
John Guzlowski
amerykański pisarz i poeta polskiego pochodzenia. Publikował w wielu pismach literackich, zarówno w USA, jak i za granicą, m.in. w „Writer’s Almanac”, „Akcent”, „Ontario Review” i „North American Review”. Jego wiersze i eseje opisujące przeżycia jego rodziców – robotników przymusowych w nazistowskich Niemczech oraz uchodźców wojennych, którzy emigrowali do Chicago – ukazały się we wspomnieniowym tomie pt. „Echoes of Tattered Tongues”. W 2017 roku książka ta zdobyła nagrodę poetycką im. Benjamina Franklina oraz nagrodę literacką Erica Hoffera, za najbardziej prowokującą do myślenia książkę roku. Jest również autorem dwóch powieści kryminalnych o detektywie Hanku Purcellu oraz powieści wojennej pt. „Road of Bones”. John Guzlowski jest emerytowanym profesorem Eastern Illinois University.
—
John Guzlowski's writing has been featured in Garrison Keillor’s Writer’s Almanac, Akcent, Ontario Review, North American Review, and other journals here and abroad. His poems and personal essays about his Polish parents’ experiences as slave laborers in Nazi Germany and refugees in Chicago appear in his memoir Echoes of Tattered Tongues. Echoes received the 2017 Benjamin Franklin Poetry Award and the Eric Hoffer Foundation's Montaigne Award for most thought-provoking book of the year. He is also the author of two Hank Purcell mysteries and the war novel Road of Bones. Guzlowski is a Professor Emeritus at Eastern Illinois University.
fot.Peter Foley/Epa/REX/Shutterstock