W drzwiach wita mnie zadbany starszy pan w szarej koszuli w kratkę, z cieniem uprzejmego uśmiechu. W domu i obejściu, na zwyczajnej ulicy zacisznego, położonego 35 mil na północny zachód od Chicago Mundelein, widać fachową dłoń majsterkowicza. Adam Paluch nie kryje dumy z faktu, że wszystko w tym domu zrobił sam, wyliczając przeróbki i udoskonalenia, których dokonał, zanim stan zdrowia nie sprawił, że odpoczynek stał się koniecznością.
W domu panuje półmrok, ale jest przytulnie, ciepło, jest porządek, wokół oryginalne dekoracje. Moją uwagę od razu przykuwają czarno-białe zdjęcia w złotych ramkach: te bardzo stare to dziadkowie Palucha ze strony matki, na sąsiednim rodzina z matką trzymającą na kolanach chłopca i dziewczynkę – to bliźniaki Ida i Adam Paluch. Na zdjęciu jest jeszcze starsza o 10 lat siostra i ciotka z synem. Swego czasu zdjęcia te obiegły wszystkie media, zarówno polskie, amerykańskie, jak i światowe.
Adam Paluch włącza film dokumentalny “A Fortunate Man”, nakręcony w 1995 r. przez Telewizję Polską. To film o poszukiwaniach i połączeniu po 53 latach rozdzielonego przez wojnę żydowskiego rodzeństwa. Swego czasu film wywołał sporo zamieszania, a Paluch wycofał zgodę na wyświetlanie jego polskiej wersji pt. “Najszczęśliwszy Człowiek”. Jak twierdzi, zawarte w nim elementy antysemickie przyczyniły się do rozpadu jego małżeństwa.
Siostra z Ameryki
Datą, której Adam Paluch nigdy nie zapomni, jest 13 stycznia 1995 r. Miał wówczas 53 lata i nazywał się Jerzy Dołębski. Pamiętnej nocy wrócił z Warszawy do rodzinnego Wejherowa. Domownicy nie spali. Żona powiedziała, że jakaś kobieta dzwoniła ze Stanów, twierdząc że jest jego siostrą bliźniaczką. Sceptyczny po poprzednich fałszywych alarmach, ale jednocześnie z iskrą nigdy nie gasnącej nadziei Dołębski wybrał numer do Ameryki. Po kilku nieudanych próbach zdecydował się na telefon na koszt odbiorcy. W słuchawce usłyszał żeński głos po polsku: „tak, proszę łączyć”.
Pierwsza rozmowa trwała godzinę. Na początku kobieta nie przekonała go, że jest jego siostrą bliźniaczką. W swoich wieloletnich poszukiwaniach chciał poznać odpowiedź na pytanie, kim był, ale w najśmielszych oczekiwaniach nie spodziewał się, że ktoś z jego krewnych może się znaleźć wśród żywych. Nie wiedział, że ma rodzeństwo, a tym bardziej, że jest bliźniakiem. Kompletną utratę pamięci o wydarzeniach sprzed lipca 1944 r. (czyli do czasu, kiedy miał 5 lat) Paluch przypisuje doświadczeniom medycznym, którym poddawany był w obozie koncentracyjnym na Majdanku, fakt potwierdzony później przez Gdańską Akademię Medyczną. Zapytana o datę urodzenia rozmówczyni z Ameryki, która przedstawiła się jako Ida Kersz, wskazała rok 1939. Paluch nabrał pewności, że nie są rodzeństwem. “Ja urodziłem się w 1942 r.” – powiedział zgodnie ze znaną mu metryką urodzenia. “Ale ja też mam 1942 r. w akcie urodzenia” – odpowiedziała Kersz.
Korespondencja i rozmowy telefoniczne trwały trzy miesiące. Przez ten czas Dołębski nabierał przekonania, że Kersz faktycznie jest jego siostrą. Ogromną rolę odegrały zdjęcia. To przecież od zdjęcia wszystko się zaczęło, gdy koleżanka Kersz z Connecticut wysłała jej wycinek z żydowskiej gazety. Był tam artykuł o zagubionych dzieciach Holocaustu i zdjęcie mężczyzny, który do złudzenia przypominał jej dziadka ze strony matki. Nie miała wątpliwości, że jest to jej brat Adam. Skontaktowała się z reporterką, która przekazał jej numer telefonu Palucha w Polsce. W jednej z pierwszych rozmów poprosiła go o użyczenie dostępnych zdjęć z dzieciństwa oraz zdjęcie bez brody. Podobieństwo było uderzające.
Wyrwany z rąk matki
Ida posiadała wszystkie brakujące kawałki układanki, z którą od lat zmagał się Dołębski. W przeciwieństwie do brata, pamiętała ze szczegółami chwilę, gdy w getcie w rodzinnym Sosnowcu ona, Adam i starsza siostra zostali wyrwani z rąk matki. W ucieczce przed gestapo kobieta wbiegła na trzecie piętro budynku i na oczach dzieci wyskoczyła przez okno. Ojciec Paluchów walczył wraz z polską armią, Paluchami zaopiekowała się ciotka. Wkrótce potem znajomy spoza getta zagadnął ciotkę przechadzającą się z Idą wzdłuż ogrodzenia i zaproponował, że weźmie dziecko, lecz nigdy go już nie odda. Po zmroku ciotka podała mężczyźnie trzyletnią Idę przez kolczasty drut getta. Mężczyzna zabrał ją pociągiem do swojego domu, gdzie w Wigilię przedstawił swojej żonie jako gwiazdkowy prezent. – Ida trafiła do kochającej rodziny, która dobrze się nią zajęła. Ja nie miałem tego szczęścia – relacjonuje Paluch. Oboje otrzymali od swoich rodzin nowe metryki urodzenia. Po wojnie Kersz została połączona ze swoim prawdziwym ojcem. W wieku 17 lat wyjechała z Polski, najpierw do Izraela, później do Stanów. O starszej siostrze słuch zaginął. Paluch twierdzi, że krewni podejrzewali, że on również nie przeżył.
Tymczasem Paluch został przewieziony do obozu koncentracyjnego na Majdanku, gdzie przebywał dwa lata aż do pamiętnego dnia wyzwolenia, gdy jak relacjonuje radzieccy żołnierze znaleźli go w latrynie. Następnie wraz z około pięćdziesięcioma innymi dziećmi trafił do znajdującej się na terenie obozu radzieckiej ochronki, skąd przygarnęła go polska rodzina, nadając imię Jerzy Janusz Dołębski – tożsamość, z którą żył i zmagał się przez następne pięć dekad. Zamieszkał w Lęborku. Przybrani rodzice Palucha nie kryli przed nim faktu, że jest Żydem, lecz jednocześnie nigdy nie opowiedzieli mu prawdziwej historii, skąd się wziął. W zamian Paluch słyszał kilka różnych, nieraz sprzecznych wersji, za co już jako dorosły miał do nich żal. Twierdzi, że gdyby przybrani rodzice powiedzieli mu prawdę, miałby jeszcze szansę spotkać rodzonego ojca i siostrę, którzy po wojnie mieszkali w Polsce.
Głos łamie się Paluchowi, gdy wspomina pięcioletni okres ucieczek z domu. – Z dobrego domu się nie ucieka. Nie byłem dobrze traktowany. Wsiadałem więc do pociągu na gapę i włóczyłem się po ulicach polskich miast. Zawsze chciałem odnaleźć prawdziwą matkę – mówi. Po paru dniach, gdy zaczynał dokuczać mu głód, odnajdywał okolicę, gdzie mieścił się komisariat milicji i tam dawał się złapać. Przestał uciekać, bo przestraszył się, gdy stanął przed sądem dla nieletnich. Pamięta, że poczuł się sprzedany, gdy przybrani rodzice w domu dziecka załatwili sobie wynagrodzenie za opiekę nad nim. Po dwóch miesiącach sam zdecydował, że woli mieszkać w placówce opiekuńczej niż z nimi.
Poszedł do technikum, potem na studia, zdobył zawód chemika. Potem skończył jeszcze Szkołę Morską. W 1965 r. ożenił się i założył rodzinę. Powodziło mu się nieźle, dużo podróżował ze względu na swoją pracę. Ale w głębi serca dziesięcioletni okres podróży umożliwiał mu prowadzenie poszukiwań. Gdziekolwiek był, szukał społeczności żydowskiej i pytał, zamieszczał ogłoszenia. Na początku lat 90. poszukiwania nabrały rozpędu. Pojechał do Izraela. Trafił do środowiska religijnych Żydów, którzy doradzili mu, bo udał się pod Ścianę Płaczu w Jerozolimie i tam złożył prośbę do Boga o pomoc w poszukiwaniach. Tak też uczynił.
Szukany i odnaleziony
Trzy miesiące po pamiętnym telefonie siostra przyleciała do Polski. Było to 28 kwietnia 1995 r., w urodziny najstarszego syna Palucha. Pierwsze spotkanie na lotnisku w Warszawie odbyło się w towarzystwie kamer i blasku fleszy. Parę dni później rodzeństwo wspólnie świętowało swoje urodziny – dla Palucha była to pierwsza rocznica prawdziwych urodzin, zupełnie inna niż ta, którą dotychczas znał. Po miesiącu zdecydował się na przylot z siostrą do Ameryki. Nie planował zostać na stałe, chciał spędzić z nią więcej czasu, poznać jej rodzinę. Życie napisało jednak inny scenariusz. Sam Paluch twierdzi, że po całym wydarzeniu z odzyskaniem swej prawdziwej tożsamości „trochę zwariował”. Emocje były ogromne: z dnia na dzień zyskał nową datę urodzin, dowiedział się, że jest starszy o trzy lata i inaczej się nazywa. Poznał odpowiedzi na nurtujące go od dziecka pytania. Na zaproszenie wspólnego wyjazdu do Stanów nie odpowiedziała żona Palucha. Zawiłości historii męża i związane z nią emocje nie wytrzymały próby. Małżeństwo rozpadło się, choć para utrzymuje ze sobą kontakt.
W Stanach siostra zadbała o Palucha. Oprócz nadrabiania zaległości z siostrą z 53 lat stale poznawał nową rodzinę, rozsiane po świecie kuzynostwo. Zaczął zajmować się usługami remontowo-budowlanymi. Powodziło mu się nieźle. Wraz z siostrą regularnie dzielił się swoją historią w Muzeum i Centrum Edukacji o Holocauście mieszczącym się w Skokie koło Chicago.
Adam Paluch nie kryje dumy z trzech dorosłych już synów i sześciorga wnucząt. Wszyscy mieszkają w Polsce, niektórzy odwiedzają go w Stanach. Jednak Paluch ubolewa, że nie cała rodzina do końca uwierzyła w jego historię i zaakceptowała decyzję o pozostaniu w Stanach, choć w momencie wyjazdu dzieci były już dorosłe. On sam stara się odwiedzać swą polską rodzinę co roku, o ile pozwala mu na to stan zdrowia. – Starałem się wychować dzieci na mądrych ludzi i myślę, że mi się to udało. Jednak nie jestem pewien, czy okazałem im dość ojcowskiego ciepła i miłości, bo sam ich nie miałem.
Być tym, kim jest
Dziś Adam Paluch ma 77 lat i jak sam twierdzi, nie wie, ile mu jeszcze czasu pozostało. Czuje się coraz słabszy, ma problemy z chodzeniem, ma za sobą operację kręgosłupa, ponadto cierpi na cukrzycę. Podczas mojej wizyty kilkakrotnie wydaje się, że za chwilę straci równowagę, musi oprzeć się o ścianę. Bardzo chciałby chociaż raz jeszcze pojechać do Polski. Przyznaje, że dokucza mu samotność. Jednak w Stanach łatwiej mu być tym, kim jest. Cztery lata temu został oficjalnie obywatelem amerykańskim.
Historię Adama Palucha opisano już wielokrotnie i w różnych językach. Dlaczego chce ją opowiedzieć jeszcze raz? Ze względu na wnuki – odpowiada. Młodsze zastanawiają się, dopytują, dlaczego nie mieszka z nimi w Polsce. Ludzie różnie podchodzili do historii Palucha. – Niewielu było takich, którzy cieszyli się ze mną – mówi. Jednak zależy mu, aby wnuki poznały jego historię, mogły przeczytać ją po polsku. Nie chce pozostawiać żadnych wątpliwości.
– Panie Adamie, proszę o uśmiech – zachęcam mojego rozmówcę próbując zrobić kilka zdjęć w tym ładnym, ale za cichym domu. Rezultat jest słaby, a uśmiech na jego twarzy blady. – Bo ja się całe życie nie uśmiechałem – mówi Adam Paluch, Żyd z Polski, dziecko Holocaustu, ocalony z Zagłady, przez 56 lat znany jako Jerzy Dołębski.
[email protected]
fot. Joanna Marszałek
Szacuje się, że z ponad miliona żydowskich dzieci żyjących w Polsce w 1939 r. wojnę przetrwało zaledwie około 5 tysięcy (źródło: United States Holocaust Memorial Museum)