– Jedno z najwcześniejszych wydarzeń na Wołyniu, które pamiętam, to były ostatnie transporty wywózki Polaków na Sybir z naszej wsi Wyry. Ludzie żegnali się z tymi, którzy już byli załadowani na ciężarówki. Pamiętam to jak dziś – mówi Mirosława Nowak, autorka wspomnieniowej książki „Wola przetrwania”.
Dla Miry wszystko zaczęło się w 1943 roku, kiedy na tereny ukraińskie wkroczyło wojsko niemieckie. Miała wtedy siedem lat. Widziała, jak maszerują ósemkami, a oficer na przedzie głośno czyta nazwiska. Żołnierze kopnięciami otwierali drzwi i pod lufami pędzili ludzi w kierunku placu, zabierając kury, świnie, krowy i wszystko, co nadawało się do jedzenia.
– Wtedy już działały na Wołyniu bandy UPA, już zaczynała się rzeź wołyńska, której rocznica przypada co roku w lipcu. Działała też ukraińska partyzantka. I Niemcy kazali mieszkańcom zawiadomić partyzantów, że jeśli padnie choć jeden strzał, zrównają z ziemią całą wieś. Strzały nie padły, Niemcy wycofali się bezpiecznie.
Opowieści pani Mirosławy – i te spisane w książce, i te opowiadane chętnym słuchaczom – są pełne wydarzeń smutnych, dramatycznych, przerażających. Z perspektywy dojrzałej osoby przekazuje to, co widziała i słyszała jako dziecko, jedno z pięciorga rodzeństwa, wychowywanego bez ojca, który wyruszył do Sielc, do polskiej Dywizji im. Tadeusza Kościuszki.
Trudne do czytania są opisy zbrodni dokonywanych na polskich rodzinach przez UPA (Ukraińską Powstańczą Armię) i OUN (Organizację Ukraińskich Nacjonalistów). Przeznaczonym na śmierć czasem podcinano ścięgna Achillesa, czasem skalpowano i piłowano, niemowlętom rozbijano główki o ścianę i wrzucano z powrotem do kołysek. Jak wiemy, kulminacja ludobójstwa nastąpiła 11 lipca 1943 roku, kiedy napadniętych zostało 99 polskich miejscowości.
Jednak tragedia Wołynia nie jest głównym tematem książki. Autorka przenosi czytelnika śladami swojej rodziny dalej na Ukrainę, przez czas głodu, życia na zupach gotowanych z pokrzyw i lebiody na samej wodzie, przez czas bez mydła, a więc udręczenia przez wszy i świerzb, czas chorób zakaźnych bez pomocy lekarskiej i leków. A potem zima roku 1944, przesiedlenie do Polski, z gehenną dwumiesięcznej zimowej podróży wagonami towarowymi w pociągach bez rozkładu jazdy, zatrzymujących się i ruszających bez uprzedzenia.
Drewniane baraki i pełne pluskiew prycze koło Jarocina były pierwszym etapem życia w Polsce, aż do powrotu ojca pod koniec roku. Zapadła decyzja zamieszkania na wsi i – nareszcie w swoim, poniemieckim domu – rodzina osiadła w Piławie Dolnej koło Dzierżoniowa. Ojciec pracował na roli, mama hodowała świnie. Rodzina się powiększała; przyjeżdżali krewni z Syberii.
Przeznaczonym na śmierć czasem podcinano ścięgna Achillesa, czasem skalpowano i piłowano, niemowlętom rozbijano główki o ścianę i wrzucano z powrotem do kołysek. Jak wiemy, kulminacja ludobójstwa nastąpiła 11 lipca 1943 roku, kiedy napadniętych zostało 99 polskich miejscowości."
Mira zaczęła naukę w wieku 10 lat, ale robiła kilka klas w ciągu roku. Naukę w liceum dzierżoniowskim przerwała gruźlica. Leków nie było, o chodzeniu do dalekiej szkoły nie mogło być mowy. Mając 16 lat, zaczęła pracę w biurach. Pisała na maszynie, była sekretarką dyrektora szkoły w Dzierżoniowie, spikerką radiowęzła (najstarsi czytelnicy pamiętają z pewnością system głośników, popularnie zwanych kołchoźnikami), kierowniczką działu inwestycji w powiatowym wydziale oświaty.
Dalsze lata to małżeństwo, macierzyństwo, zmiany miejsca zamieszkania i pracy, a na tym tle wiele charakterystycznych składników życia w PRL – kluby, akademie i zebrania, prowadzenie imprez w lokalach dla prawników, lekarzy czy nauczycieli, wczasy pracownicze nad morzem…
I wreszcie spełnienie marzenia o nauce w liceum, wieczorowym oczywiście, rozpoczętej w tym samym czasie, kiedy zaczynał zwykłe liceum syn Leszek. Maturę – ku radości rodziny i przyjaciół – mama i syn zdawali w tym samym dniu.
Ostatnia część tej niezwykłej biografii rozpoczyna się decyzją wyjazdu do Ameryki, żeby pomagać rodzinie w Polsce. Horror załatwiania paszportu i wizy – w tajemnicy, gdyż był to okres donosicielstwa i jedno niewłaściwie skierowane słowo mogło zakończyć się odmową, a nawet odebraniem wydanego paszportu.
W Chicago początkowa bieda, sprzątanie, mieszkanie przez szesnaście lat na nieogrzewanym strychu drewnianego domu bez izolacji. Wszystkie zarobione pieniądze szły na paczki do Polski. Przejmujący smutek i tęsknota. Lokalny koloryt polonijny – wyzyskiwanie pracowników, oszustwa kontraktorów, brak ubezpieczenia, niepewność jutra.
Na szczęście finał książki, wydanej w Polsce, jest utrzymany w tonacji optymistycznej. Uzyskanie stałego pobytu, dobra praca i godziwa emerytura, komputer i stałe kontakty z Polską na Skype, nieliczni ale zaufani przyjaciele – to perspektywa, dla której warto przeżyć smutki, trudności, nawet dramaty.
Dla tych czytelników, którzy żyli w PRL-u, książka będzie przypomnieniem tamtych czasów; dla tych, którzy komunistycznej Polski nie znają – fascynującym źródłem informacji; mieszkającym w Chicago stworzy możliwość konfrontacji z ich własnymi losami i odczuciami. A dla tych, którzy niewiele wiedzą o rzezi wołyńskiej – otwarciem oczu na straszny i tragiczny fragment polskiej historii.
Mirosława Nowak opisała swoje życie na powtarzające się prośby słuchaczy jej opowieści podczas licznych spotkań w różnych środowiskach. Doskonała pamięć ułatwiła jej spisywanie wspomnień i refleksji, rozpoczęte w 2013 r., a zakończone niewiele później. Kolejne rozdziały wysyłała w miarę pisania do wydawnictwa i już w 2014 r. „Wola przetrwania” znalazła się w Chicago. Osoby zainteresowane jej nabyciem mogą szukać tej pozycji m.in. w księgarniach Polonia i Quo Vadis.
Krystyna Cygielska