Wszystko, co w opanowanych przez PO mediach dzieje się w związku z bliskowschodnimi „uchodźcami” szturmującymi Europę, oparte jest na fałszach. Fałszem jest już samo określenie „uchodźcy”, bo mamy do czynienia z exodusem młodych, zdrowych mężczyzn, przeważnie spoza terenów objętych walkami, którzy za przerzut do Europy zapłacili grube pieniądze mafijnym pośrednikom. Ich celem jest osiąść w Niemczech (mniejsza część wybiera się do Anglii i Francji), zdobyć tam zasiłek i ściągnąć rodziny. Runęli na Europę ludzie, którzy u siebie nie widzą szansy spełnienia życiowych aspiracji – a oglądają przecież tę samą telewizję co my i też chcą tak żyć – więc szukają nowych krajów do zasiedlenia, spokojniejszych i bogatszych. Napuszone przemowy o chrześcijańskim miłosierdziu nie mają tu więc nic do rzeczy, a zważywszy, że najgorliwszymi chrześcijanami stali się nagle zajadli antyklerykałowie, są one po prostu groteskowe.
Co najważniejsze – w Polsce żadnych dobijających się azylu uchodźców nie ma, ani się oni do Polski nie wybierają. Jakoś nikt nie zadał tego pytania wzmożonym moralnie entuzjastom przyjmowania „uchodźców”: widzicie tu jakichś przybyszów proszących o owo „miłosierdzie”, które wam z ust nie schodzi? Nie. Jak dotąd przybyło do Polski z Syrii 160 rodzin prawdziwych uchodźców, którym – staraniem prywatnych fundacji i Kościoła – udzieliliśmy tu schronienia i zapewniliśmy opiekę. Większość z nich od razu pojechała dalej, do Niemiec. I ci szturmujący coraz bardziej brutalnie węgierską granice, z użyciem – zwyczajem dżihadystów – dzieci i kobiet jako żywych tarcz też bynajmniej nie wypytują o drogę do Polski.
W sprawie nie chodzi, wbrew temu, co sądzić by można z tokowania tzw. autorytetów, o gotowość Polaków do przyjmowania „uchodźców”, czy nawet imigrantów szukających, jako się rzekło, nowego, dostatniejszego życia. Chodzi o gotowość poddania się dyktatowi Unii – a co tu owijać w bawełnę, tak naprawdę Niemiec, które używają organów wspólnotowych jako narzędzi swojej polityki – w kwestii podwójnie przymusowego przyjmowania „gości”. Podwójnie przymusowego, bo także ci „goście” wcale do nas nie chcą. Co zresztą jest w tej całej sytuacji jedynym dla Polski szczęściem.
Sprawa imigrantów nie dotyczy więc tak naprawdę imigrantów, tylko polskiej suwerenności. Dlatego podchwyciło ją z entuzjazmem królujące w mediach i tzw. elitach „stronnictwo modernizacji”, by użyć moralistycznych frazesów jako propagandowej pałki przeciwko „stronnictwu tradycji”. Wszystko zgodnie z postkolonialnymi koleinami wojny polsko-polskiej.
W tym wywijaniu propagandową pałą najbardziej zirytowało mnie wynajdywanie idiotycznych analogii historycznych. Otóż dowiadujemy się od eurokratów i naszych „pożytecznych idiotów”, że Polska ma dług za II wojnę, że też jesteśmy narodem uchodźców, znaleziono nawet analogię do przyjęcia armii Andersa w Iranie. To nonsensy.
Ale jedno wielkie podobieństwo historyczne faktycznie istnieje. Otóż w wieku XIX carska Rosja postanowiła pozbyć się ze swych terenów „nadmiaru” Żydów. I administracyjnym ukazem przesiedliła ich na okupowane ziemie polskie. Tak w granicach II RP znalazły się miliony tzw. litwaków, ludzi obcych kulturowo, żyjących w gettach, nieasymilujących się, często wrogich państwu (czego dowiedli po 17.09.1939). Był to straszliwy kłopot, na który ówcześnie nikt – nawet dzisiejszy idol lewicy, Giedroyć – nie znajdował innej rady, niż zmusić te miliony Żydów do emigracji. To, co chcą zrobić Niemcy, przysyłając nam na osiedlenie „nadmiar” swoich napływowych muzułmanów, jest dokładnym powtórzeniem dawnego carskiego ukazu. I jeśli – nie daj Boże – Polska się zgodzi, przyniesie równie fatalne skutki.
Rafał A. Ziemkiewicz
fot.Zoltan Gergeley/EPA
Reklama