Po wielu przekomarzaniach i setkach opowiadanych publicznie głupot CMOTUS (Chief Megalomaniac of the United States), Mr. Donald Trump, ogłosił swój pierwszy konkretny program polityczny. Skonstruował mianowicie politykę dotyczącą imigracji. Jego pomysły graniczą z rasizmem, a ich ostrze skierowane jest w dość oczywisty sposób przeciw Latynosom. Wydawać by się mogło, że tak kontrowersyjne poglądy staną się idealną okazją dla reszty republikańskich kandydatów prezydenckich, by zaprezentować jakieś sensowne i mniej radykalne alternatywy. Nic z tego. Niemal wszyscy z nich, dołujący zresztą w sondażach, natychmiast poszli za Trumpem niczym stado bezwolnych baranów. Tyle że iść nie ma specjalnie dokąd, chyba że w kierunku blamażu.
Trump twierdzi, że w roli prezydenta zbuduje wzdłuż całej granicy meksykańskiej mur, za który zapłaci rząd Meksyku. Następnie wywiezie z USA 11 milionów nielegalnych imigrantów, ale tylko po to, by potem wpuścić ponownie tych „dobrych”. Ponadto odbierze obywatelstwo ludziom, którzy się w tym kraju urodzili, ale których rodzice nie byli w dniu ich narodzin amerykańskimi obywatelami.
Jest to frapujący plan, który aż się prosi o nieco więcej szczegółów. Chętnie ich w tym miejscu dostarczę. Gdy już Trump zmusi prezydenta Meksyku, przy pomocy łamania kołem oraz waterboardingu, do zapłacenia za budowę muru, trzeba będzie tę graniczną fortyfikację obsadzić jakimś odpowiedzialnym i dobrze wyszkolonym personelem. Proponuję zatrudnić emerytowanych strażników wschodnioniemieckich, którzy kiedyś pilnowali muru berlińskiego, a dziś zbijają bąki i marzą o powrocie do zawodowych zajęć, czyli do strzelania bezbronnym ludziom w plecy.
Jeśli chodzi o wywózkę „nielegalnych” z USA, być może gdzieś w Rosji stoją jeszcze w muzeach jakieś syberyjskie kibitki, które można odkurzyć i zaprząc do dzieła wywozu Meksykanów, choć w tym przypadku nie na wschód, lecz na południe. A jeśli kibitek nie ma, to zawsze jeszcze można się będzie uciec do wypróbowanej metody masowego przewozu ludzi w wagonach bydlęcych.
Po tej totalnej deportacji w jednym punkcie granicy należy skonstruować specjalne wejście do USA z dwiema bramami, oznaczonymi odpowiednio „Good Mexican” oraz „Bad Mexican”. Ci z deportowanych, którzy będą chcieli wrócić, zostaną ocenieni przez specjalną komisję ekspertów ds. selekcji (niestety niemieccy spece od selekcji z okresu II wojny światowej już nie żyją, a zatem trzeba będzie skorzystać z jakiegoś nowego narybku). Dobrzy Meksykanie wejdą do „izby przyjęć” gdzieś w Arizonie, ozdobionej wielkim napisem „Work Will Make You Free”, natomiast ci źli znajdą się w specjalnym pomieszczeniu z ustawionym weń rzędem średniowiecznych katapult, przy pomocy których „odrzuty” wystrzeliwane będą z powrotem w głąb meksykańskiego terytorium.
Tymczasem niemal jednocześnie odbywać się będzie proces odbierania obywatelstwa tym, którzy je rzekomo niesłusznie posiadają. Tu jednak będzie pewien problem, gdyż wykonanie czegoś takiego stanowi pogwałcenie 14. poprawki do amerykańskiej konstytucji. Sam Trump uważa, że zmiana konstytucji jest zadaniem zbyt trudnym i długotrwałym, i dlatego zamierza ubiegać się przed jakimś sądem o uznanie, że poprawka ta jest niezgodna... z konstytucją.
Niemal wszyscy pozostali kandydaci republikańscy też natychmiast oświadczyli, że są przeciw automatycznemu przyznawaniu obywatelstwa ludziom urodzonym w USA. Nie zrobił tego jednak Marco Rubio, co jest o tyle zrozumiałe, że sam by się musiał z Ameryki wyrzucić, jako że urodził się w 1971 roku w rodzinie kubańskich imigrantów, a jego rodzice stali się obywatelami USA dopiero w roku 1975.
W świetle proponowanej przez Trumpa „reformy” prawa imigracyjnego życzę republikanom uzyskania w wyborach prezydenckich przynajmniej pięciu latynoskich głosów na krzyż.
Andrzej Heyduk
fot.Andrew Gombert/EPA
Reklama