Bliscy Jerzego Janowicza są zadowoleni z tego, jak zaprezentował się on w spotkaniu 3. rundy wielkoszlemowego Australian Open w Melbourne z Hiszpanem Feliciano Lopezem. - To był dość dobry mecz, choć przegrany – oceniła Anna Janowicz, matka tenisisty z Łodzi.
- Syn pewnie będzie czuł niedosyt, bo wiedział, że może powalczyć z Lopezem. Hiszpan jest leworęczny. To zawodnik niewygodny dla Jerzego, stosuje dużo slajsów. Poza tym nigdy wcześniej nie grali ze sobą, a to utrudnia przygotowanie do spotkania – powiedziała Anna Janowicz.
Zajmujący 44. miejsce w rankingu ATP Polak uległ sklasyfikowanemu na światowej liście o 30 pozycji wyżej, a rozstawionemu z numerem 12. tenisiście z Półwyspu Iberyjskiego 6:7 (6-8), 4:6, 6:7 (3-7). Docierając do trzeciej rundy, powtórzył swój najlepszy wynik w tej imprezie, który zanotował także w dwóch poprzednich edycjach turnieju.
- Można rozpatrywać to i tak, że stał się specjalistą od trzeciej rundy. Tym razem miał jednak wyjątkowo trudne losowanie, co wynikało z faktu, że nie był rozstawiony. Właściwie to mógł odpaść już etap wcześniej z Gaelem Monfilsem – podkreśliła matka 24-letniego łodzianina.
To właśnie spotkanie z Francuzem najbardziej jej się podobało spośród wszystkich trzech pojedynków syna w tegorocznej edycji zmagań w Melbourne Park.
- Monfils to bardzo trudny rywal. Cieszę się, że Jerzy się pozbierał i potrafił wyciągnąć ten mecz ze stanu 1:2 w setach – zaznaczyła.
Kiedy okazało się, że na otwarcie Polak - zamiast z Argentyńczykiem Juanem Martinem del Potro, który wycofał się dzień przed rozpoczęciem imprezy - zmierzy się z japońskim "lucky loserem" Hirokim Moriyą, jego kibice odetchnęli z ulgą. Okazuje się jednak, że samego zawodnika ta zmiana zasmuciła.
- Zdecydowanie go to nie ucieszyło. On woli grać z lepszymi rywalami, bo wtedy się bardziej mobilizuje. Ogólnie nie patrzy za bardzo na swoją drabinką. Gdy przeważnie do niego dzwonię, by spytać, na kogo trafił, to nie wie. Dopiero później się tego dowiaduje – przyznała Anna Janowicz.
Po zakończeniu startu syna w Melbourne nie rozmawiała z nim jeszcze. Od razu zajęła się bowiem organizowaniem mu powrotu do kraju. Jej zdaniem, trudno przewidzieć, jak on sam ocenia swój występ w pierwszej odsłonie Wielkiego Szlema w sezonie.
- Czasem po przegranym spotkaniu wraca jak zbity pies, bo bardzo przejmuje się porażkami. Mam nadzieję, że nie będzie tego długo rozpamiętywał. Generalnie lubi grać w Australii. Nie przepada jedynie za związanymi z tym długimi podróżami – dodała.
Według matki najwyżej sklasyfikowanego obecnie polskiego singlisty przyczyną sobotniej porażki nie były panujące tam upały.
- Na szczęście nie było aż tak gorąco jak rok temu. Wówczas temperatura nieraz przekraczała 40 stopni Celsjusza. Jerzy jest typem zawodnika, który długo się aklimatyzuje. Nie zajmuje mu to trzy-cztery dni tylko raczej ok. dziesięciu. Upał to jednak nie problem. Był w Australii od 1 stycznia, gdzie wraz z Agnieszką Radwańską brali udział w Pucharze Hopmana w Perth, a później oboje rywalizowali w Sydney , więc zdążył się przed rozpoczęciem wielkoszlemowej imprezy przyzwyczaić do panujących tam warunków – wspomniała.
24-letni zawodnik po powrocie do domu ma zaplanowaną na poniedziałek odnowę biologiczną. Wcześniej ustalony plan zakładał, że następnie zagra w Montpellier, Rotterdamie i Marsylii. Anna Janowicz zaznaczyła jednak, że może on wycofać się z udziału w pierwszej z imprez.
- Zobaczymy, jaki będzie jego stan zdrowia po powrocie. Przed rozpoczęciem turnieju nie dokuczał mu żaden uraz, ale ma za sobą kilka trudnych meczów. Być może nic nam nie mówił o jakichkolwiek problemach zdrowotnych, byśmy – będąc z dala od niego - niepotrzebnie się nie martwili. Poza tym, gdyby miał grać w Montpellier, to musiałby wyjechać już w piątek. Ten turniej odbywa się w hali, więc dodatkowo dochodzi kwestia ponownego przestawienia się na inne warunki gry – podkreśliła.
(PAP)
Reklama