Dzieci z Ameryki Środkowej, które w życiu nie leciały samolotem, a nawet nie widziały go z bliska, po nielegalnym przekroczeniu granicy USA podróżują samolotami na koszt rządu Stanów Zjednoczonych. Donosząc o tym, prasa amerykańska pokpiwa sobie z tej sytuacji, nazywając dzieci frequent flyers. Po przeanalizowaniu poufnych dokumentów Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego dotyczących tej sprawy okazało się, że postępowanie władz wobec dzieci nie ma w wielu przypadkach żadnego sensu. Najwięcej małoletnich imigrantów jest zatrzymywanych w stanach południowych, gdzie mieszkają ich krewni. Ale dzieci tam nie pozostają, tylko są wożone samolotami pasażerskimi, na koszt podatnika, do odległych o tysiące mil schronisk i ośrodków, gdzie pozostają przez pewien czas, aby później ponownie polecieć na granicę, gdzie rozpoczęła się ich podróż po USA.
Ten ping–pong w obłokach dowodzi, że napływ dzieci z Ameryki Środkowej był kompletnym zaskoczeniem dla władz imigracyjnych. Za dużo nieletnich imigrantów, zbyt mało łóżek w schroniskach, duża presja polityczna wywierana na przedstawicieli władz imigracyjnych, aby jak najszybciej rozwiązać ten problem – to wszystko spowodowało kosztowne i bezsensowne przesyłanie dzieci samolotami z jednej części USA do drugiej. Odpowiedzialny za transport nieletnich imigrantów urząd Immigration and Customs Enforcement odmawia podania do wiadomości publicznej związanych z tym kosztów. Pieniądze te, jak się okazuje, są wydawane zupełnie niepotrzebnie, gdyż niemal wszystkie zatrzymane na granicy dzieci są przekazywane w ręce mieszkającychna południu USA rodzin i bliskich, którzy mają się stawić z nimi w sądzie imigracyjnym.
Tymczasem administracja Obamy rozważa możliwość przyjęcia do Stanów Zjednoczonych wielu młodych ludzi z Hondurasu. Pozwoliłoby to im uniknąć niebezpiecznej podróży przez Meksyk i ewentualnego zawrócenia z granicy. Jeżeli plan zostałby zaaprobowany, wówczas amerykańskie władze imigracyjne otrzymałyby polecenie przeanalizowania, na miejscu w Hondurasie, wniosków tysięcy młodych obywateli tego kraju ubiegających się o emigrację do USA jako uchodźcy albo na podstawie prawa humanitarnego. Byłby to pierwszy tego typu gest zmierzający do przyjęcia uchodźców z kraju, z którego można dotrzeć do USA drogą lądową. Biały Dom oświadczył, że nasilenie aktów przemocy w Hondurasie plasuje ten kraj na równi z Haiti i Wietnamem. Kraje te były objęte podobnymi programami ze względu na wojnę i poważne kryzysy. Krytycy tego planu wytykają, że wprowadzenie go w życie będzie oznaczać zmianę prawnej definicji uchodźcy, co zwiększy napływ migrantów do USA.
Według obowiązującej obecnie definicji uchodźcami są ludzie uciekający z kraju, z którego pochodzą, z powodu strachu przed prześladowaniami na tle rasowym, religijnym, narodowościowym, politycznym, a także ze względu na przynależność do określonej grupy społecznej.
Wiele dzieci, szczególnie z Hondurasu, ucieka przed groźnymi gangami ulicznymi, które siłą rekrutują młodych ludzi i wymuszają pieniądze od właścicieli firm. Według danych Organizacji Narodów Zjednoczonych w Hondurasie, Salwadorze i Gwatemali działa około 70 tysięcy członków gangów.
Przedstawiciele administracji amerykańskiej podkreślają, że nie podjęto jeszcze decyzji w tej sprawie i jest to tylko jeden z wielu pomysłów dyskutowanych w Białym Domu, Departamencie Stanu i w Departamencie Bezpieczeństwa Krajowego. Z podobnym planem wystąpili ostatnio senator John McCain i senator Jeff Flake, którzy zaproponowali zwiększenie o 5 tysięcy liczby wiz dla uchodźców z każdego z trzech wspomnianych środkowoamerykańskich krajów.
Według propozycji senatora McCaina osoby ubiegające się o status uchodźcy będą mogły występować z wnioskiem w tej sprawie u siebie w kraju, a młodociani imigranci przybywający do Stanów Zjednoczonych nielegalnie będą szybko deportowani. McCaina popiera Episkopat Amerykański, pod warunkiem jednak, że jego plan pozwoli pozostać w USA dzieciom już przyjętym.