Każdy może mówić, co myśli o katastrofie smoleńskiej - tak warszawski sąd uzasadnił oddalenie pozwu prywatnej osoby wobec Jarosława Kaczyńskiego za jego słowa z 2012 r., że 10 kwietnia 2010 r. "zamordowano 96 osób, w tym prezydenta". Sąd Okręgowy w Warszawie oddalił pozew 67-letniego Edwarda O., który domagał się od prezesa PiS 300 tys. zł zadośćuczynienia za naruszenie swych dóbr osobistych.
Powód twierdził, że jako osoba "zdrowo myśląca" poczuł się osobiście dotknięty słowami J. Kaczyńskiego, który w październiku 2012 r. oświadczył, że "zamordowanie 96 osób, w tym prezydenta RP, innych wybitnych przedstawicieli życia publicznego, to niesłychana zbrodnia". Podkreślił też, że każdy, kto choćby przez matactwo miał z nią cokolwiek wspólnego, musi ponieść konsekwencje. Prezes PiS tak komentował wtedy ówczesne twierdzenia "Rzeczpospolitej" o "trotylu na wraku tupolewa" (czemu prokuratura potem zaprzeczyła).
Powód - z zawodu stroiciel fortepianów - wyjaśniał, że po tych słowach prezesa PiS "utracił poczucie bezpieczeństwa". Zarazem przyznał, że wypowiedź pozwanego nie była skierowana bezpośrednio do niego. Zapewniał, że nie jest członkiem żadnej partii i jego motywacja nie ma niczego wspólnego z polityką.
Strona pozwana wnosiła o oddalenie powództwa w całości jako bezpodstawnego.
Sąd uznał, że nie doszło do naruszenia dóbr osobistych powoda. "Każdy może mieć określone zdanie na temat tej katastrofy" - mówiła sędzia Janina Dąbrowiecka w lakonicznym uzasadnieniu wyroku. Dodała, że ma do tego prawo zwłaszcza pozwany, który w Smoleńsku stracił brata i bratową i jest jednym z pokrzywdzonym w śledztwie ws. katastrofy.
"Jeśli sąd zasądziłby w takiej sprawie przeprosiny lub zadośćuczynienie, byłoby to ograniczeniem wolności słowa" - dodała sędzia.
Powód może złożyć apelację od wyroku SO, na którego ogłoszeniu nie pojawił się ani on, ani pozwany.
(PAP)
Reklama