Tymczasem z dokumentów sądowych wynika, że porywacz, bliski przyjaciel rodziny Andersonów, 40-letni James Lee DiMaggio, torturował 44-letnią Christinę Anderson, na co wskazują ślady krwi koło ciała ofiary. Hannah Anderson wiedziała, że DiMaggio skrępował jej matkę i brata, i pozostawił oboje w garażu. Podobno natomiast nie miała pojęcia, że podpalił dom. Dziś żałuje, że nie broniła rodziny. Twierdzi, że bała się o swoje życie.
Jak już ustalono 4 sierpnia, przed powrotem Hannah z ćwiczeń cheerleaeders doszło do wymiany 13 telefonów między nią a DiMaggio, po czym oba telefony zostały wyłączone.
DiMaggio utrzymywał z rodziną Andersonów bardzo bliskie kontakty. Dzieci traktowały go jak wujka. Wiadomo, że wcześniej zabierał Hannah na kilkudniowe wycieczki, m.in. do Malibu i Hollywood.
Na Facebooku dziewczyna tłumaczyła, że feralnego dnia odwiedzili DiMaggio na wsi położonej 65 mil na wschód od San Diego, by po raz ostatni pojeździć po polu gokartami i wesprzeć go moralnie. Twierdził bowiem, że z powodu problemów finansowych traci dom.
Chociaż niezwykły spokój dziewczyny budzi różnorodne podejrzenia, w tym, że miała jakiś związek z własnym porwaniem, szeryf powiatu San Diego, Bill Gore, jest absolutnie przekonany, iż DiMaggio zabrał ją wbrew jej woli.
Hannah Anderson wybawiono z rąk porywacza w sobotę w ubiegłym tygodniu. DiMaggio wywiózł dziewczynę w dziki, górzysty region Idaho, gdzie rozbił obóz. Przypadek chciał, że dwa starsze małżeństwa udały się w te okolice na konną przejażdżkę. Po przyjacielsku zaczepili obozowiczów. Ci nie byli jednak rozmowni. Po powrocie do domu i obejrzeniu telewizji, turyści zdali sobie sprawę, że spotkana na szlaku dziewczyna, to nikt inny, jak Hannah Anderson. Zawiadomili policję. Do akcji włączono agentów FBI. Obóz otoczono z ziemi i powietrza. Di Maggio został pięciokrotnie postrzelony w głowę i w klatkę piersiową. We wtorek jego ciało skremowano w jednym z domów pogrzebowych koło Los Angeles.
Oprócz informowania na Facebooku o swych przeżyciach, Hannah zajmowała się przygotowaniami do pogrzebu matki i brata.
Dziewczyna twierdzi, że przez sześć dni praktycznie nie spała. Była głodna i prosiła o jedzenie. Nie mogła uciec, ponieważ Di Maggio groził, że zabije ją i każdego, kto przyjdzie jej z pomocą. Przyjaźnie nastawionym turystom nie odpowiadała na pytania ze strachu o ich życie. Zapytana, czy nie mogła powiadomić ich wzrokiem, że coś nie jest w porządku, odpowiedziała "bałam się". Na wiadomość o śmierci DiMaggio zareagowała: "Dostał to, na co zasłużył".
Sprawą media będą zapewnie jeszcze się zajmowały. Już teraz nie brakuje komentarzy, że dziewczyna zachowuje stoicki, niezwykły jak na taką tragedię, spokój i na tej podstawie snują domysły, że przynajmniej częściowo była zaangażowana w plan DiMaggio. Inni twierdzą, że ludzkich przeżyć nie można oceniać na podstawie zewnętrznych objawów. Zanim zamienimy się w sędziów pozwólmy ochłonąć emocjom.
(eg)