Alicja Otap: Prowadzi Pan szeroką działalność edukacyjną na temat Powstania Warszawskiego i w ogóle historii II wojny światowej - tutaj w Chicago i w Polsce. Przekazuje Pan tę cenną wiedzę młodszym pokoleniom. Czy poruszał Pan kiedykolwiek kwestię konieczności i potrzeby powstańczego zrywu? Wyrażają na ten temat swoje opinie przedstawiciele rządu RP i historycy. A jaka jest Pana opinia, jako uczestnika i naocznego świadka tamtych wydarzeń, z perspektywy minionych lat?
Bogdan Horoszowski: − Wiem, że obecnie są one różnie interpretowane. W konieczność powstańczego zrywu nie wątpi jednak nikt, kto żył w tamtych czasach, w okupacji niemieckiej, mieszkał w Generalnej Guberni, widział codzienną tragedię Polaków, mordy na ulicach, rozstrzeliwania. W młodym człowieku, takim jak ja wówczas, była chęć odwetu. My nie znaliśmy się na żadnej polityce międzynarodowej. Nie wiedzieliśmy, że byliśmy kartą przetargową. Wtedy człowiek tylko walczył, żeby przeżyć i wziąć rewanż na okupancie niemieckim. To było nasze zadanie − żołnierzy Szarych Szeregów. W tej chwili historię piszą rozmaite państwa i różni historycy. Przekrzywiają ją, fałszują. Spotykam się prawie codziennie z tym fałszem. A ci ludzie, którzy fałszują historię, nie żyli w czasie okupacji niemieckiej w Polsce.
Ma Pan na myśli ludzi, którzy urodzili się dużo później i teraz tylko interpretują tamte wydarzenia?
− Właśnie. Łatwo jest domniemywać "co by było, gdyby było". Ale, gdyby ci ludzie zostali postawieni przed plutonem egzekucyjnym i ocaleli, to mieliby inne możliwości interpretowania historii. Teraz patrzę na to wszystko z uśmiechem politowania. Zwłaszcza, jak się mówi, że to Polacy wypowiedzieli wojnę Niemcom.
To są bardzo obraźliwe dla nas stwierdzenia.
− Naturalnie. Ludzie, którzy nie znają historii może łatwo w to uwierzą. Zwłaszcza przy takich mediach, jakie teraz funkcjonują. Historii, niestety, nie można uczyć się oglądając filmy fabularne. Po prostu są śmieszne. Ci którzy przeżyli wojnę byli w walce, w ogniu, przeżyli bombardowania, zupełnie inaczej odbierają wojnę na ekranie. Ja też inaczej odbieram filmy, produkowane przez Hollywood. Są też inne produkcje filmowe − państw wrogo do nas nastawionych. Niestety, dezinformacja szybko przylega do społeczeństwa. Oczywiście mnie już nikt nie okłamie.
Jak wspomina Pan 1 sierpnia 1944 r., dzień wybuchu Powstania Warszawskiego?
- Tego dnia poszedłem na Plac Teatralny, gdzie koło ratusza miałem się spotkać z moimi kolegami, ale niestety ich nie spotkałem. Pobiegłem więc do naszej meliny na ulicę Grzybowską koło obecnego Muzeum Powstania Warszawskiego. Tam stał już chłopak z pistoletem maszynowym, Ja mówię do niego "idę do komendanta", a on "musisz poczekać". No to czekałem. A później dostaliśmy rozkaz ładowania do dorożki butelek z benzyną, broni i granatów. Kiedy to wszystko załadowaliśmy, okazało się, że zniknął dorożkarz, więc kazali mi siąść na kozioł i powozić dorożką. I było "wio koniku" Grzybowską w stronę Żelaznej. Dwóch kolegów stało na stopniach i ubezpieczało nas. Jechaliśmy wolno aż do Żelaznej. Po lewej stronie słyszeliśmy ostrzał. Skręciłem w prawo w Żelazną do ulicy Chmielnej. Tam zameldowałem się do dowódcy. Nazywał się Zdunin. Ubrany był w buty z cholewami, miał lornetkę, był uzbrojony. Mówię mu, że odmeldowuję się, bo wracam do mojego oddziału “Krybara”, a on na to, że już nie dam rady przejść i muszę z nimi zostać, bo Aleje Jerozolimskie są pod ostrzałem. Jednak nie dawałem za wygraną. Przeszedłem mój pierwszy chrzest, gdy przeskoczyłem Aleje Jerozolimskie przy ostrzale. To było bardzo nieprzyjemne, ale wtedy, jako młody człowiek, nie zdawałem sobie sprawy, że mogę zostać zabity. Tak dostałem się z powrotem. Przez Plac Trzech Krzyży, Nowogrodzką, Książęcą.
Trafił Pan do Szarych Szeregów, gdy był Pan zaledwie 12-letnim chłopcem. Jak wspomina Pan ten okres swojego życia?
- Przeprowadzaliśmy różne akcje, np. zakładania podków na szyny. Byłem kilka razy na koncentracji w Kampinosie. Gdy miałem 15 lat, kilka dni po wybuchu Powstania Warszawskiego, zostałem schwytany przez szkopów i postawiony przed plutonem egzekucyjnym na Powiślu. Postawili nas przy wiadukcie koło kolei średnicowej. Tam był czołg na środku Alei 3 Maja i strzelał w stronę elektrowni. Dla młodego chłopaka, jakim wtedy byłem, to było okropne przeżycie. Pot się lał ze mnie strugami. Byłem cały mokry. Patrzyłem na lufy karabinów maszynowych Niemców. Tylko czekałem, aż oficer niemiecki z rewolwerem w ręku krzyknie “ognia”. To były chwile grozy. Czekałem na moment, gdy padnie rozkaz otwarcia ognia. Chciałem upaść wcześniej na ziemię. Taki miałem odruch samozachowawczy, żeby uratować swoje życie. W tym momencie, takim dramatycznym, gdy wszystko wokół płonęło i toczyły się dalej walki, nasza grupa stojąc przed plutonem egzekucyjnym, patrzyła na to wszystko w osłupieniu. Na dodatek czołg strzelał płaskim torem i pociski przelatywaly nad naszymi głowami. Czułem podmuch gorącego powietrza i włosy mi stanęły na głowie. Wtedy inny oficer krzyknął do dowódcy plutonu egzekucyjnego, żeby odprowadził nas do pobliskiego Muzeum Wojska Polskiego. Tam przesiedziałem trzy dni w lochach, z których udało mi się uciec.
Jak my, Polacy, powinniśmy strzec prawdy historycznej? Jak Pan jej strzeże? Jak powinniśmy się bronić przed kłamstwami i antypolonizmami? Jak je demaskować na amerykańskim forum medialnym?
- Uważam, że każdy z nas powinien natychmiast reagować. Jeśli nas obwiniają za rzeczy, które w naszym kraju nigdy nie miały miejsca, to każdy, zdrowo myślący człowiek, musi od razu na to odpowiedzieć. Każdy z nas jeszcze żyjących i mających wciąż możność wypowiadania się, przekazuje tę prawdziwą historię poprzez swoje przeżycia, których sam osobiści doświadczył w czasie II wojny światowej.
Staram się przekazywać swoje wspomnienia z tego okresu młodemu pokoleniu oraz mojej córce Ivette i wnukowi Alkowi. Często spotykam się z młodzieżą w USA i w Polsce. Kiedy jestem w Warszawie, mam kontakt z organizacjami historycznymi. Oprowadzam je po miejscach pamięci. Opowiadam, jak przeżyłem pierwsze dni powstania, mówię, jak wyglądała okupacja niemiecka, dzielę się moimi spostrzeżeniami i przemyśleniami.
Dziękuję za rozmowę
Bogdan Horoszowski urodził się w Grodnie 20 kwietnia 1930 roku w rodzinie oficera Wojska Polskiego. W Szarych Szeregach miał stopień szeregowca i pseudonim “Komar”. Należał do zgrupowania “Krybara” na Powiślu. Do USA wyemigrował zaraz po wojnie. Wielokrotnie był odznaczany, m.in. Krzyżem Komandorskim Polonia Restituta przez śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. W Chicago prowadził do niedawna własny biznes. Z żoną Mirą, projektantką mody, mieszkają w śródmieściu.
Alicja Otap