Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
środa, 25 września 2024 00:24
Reklama KD Market

Językowa pustynia - Ameryka od środka

Główny dowódca sił USA w Afganistanie, generał Stanley McChrystal, stwierdził w najnowszym raporcie, że ewentualny sukces militarny w tym kraju stoi pod znakiem zapytania i że konieczne jest zwiększenie liczebności wojsk NATO.

Jednocześnie wyraził też pogląd, że konieczna jest zmiana strategii w taki sposób, by w proces budowania nowego społeczeństwa w znacznie większym stopniu zaangażowani byli sami Afgańczycy. Ta ostatnia teza zakłada, iż konieczne jest nawiązywanie przez żołnierzy bezpośrednich kontaktów z lokalnymi przywódcami i zwykłą ludnością. Przy braku tego rodzaju kontaktów Amerykanie skazani są na rolę okupantów, których guzik obchodzi przyszłość tego kraju. Jest to rola niezwykle niebezpieczna, o czym przekonali się już liczni wcześniejsi najeźdźcy.

W praktyce sugestia generała o nawiązywaniu kontaktów z Afgańczykami jest niemożliwa do zrealizowania – i to z dość prozaicznego powodu. Mieszkańcy tego kraju z natury rzeczy nie mówią po angielsku, szczególnie ci, którzy nie mieszkają w dużych miastach, natomiast amerykańscy żołnierze nie znają lokalnych języków, których jest zresztą dość sporo. W tych warunkach kluczem do sukcesu stają się tłumacze, tradycyjnie rekrutowani spośród tubylców. Okazuje się jednak, że rekrutacja ta staje się coraz trudniejsza, a czasami wręcz niewykonalna.

Jeszcze do niedawna tłumaczy werbowano obietnicami, że po służbie “językoznawczej” ludzie ci będą mogli liczyć na wizę imigracyjną z Departamentu Stanu, czyli będą mogli wyjechać na stałe do USA. Jest to bardzo ważne, bo w wielu częściach Afganistanu jakakolwiek współpraca z siłami NATO wiąże się z pogróżkami ze strony talibów, a czasami śmiercią tłumacza i jego rodziny. Niestety z przyczyn, których nie sposób pojąć, liczba wiz, jakie Departament Stanu przyznaje rocznie Afgańczykom współpracującym z Amerykanami została niedawno zredukowana z 500 do 50 rocznie. Oznacza to, że ogromna większość tłumaczy w zasadzie nie ma co marzyć o wyjeździe do USA, a tym samym traci jakiekolwiek zainteresowanie wykonywaniem potencjalnie niezwykle niebezpiecznego zawodu.

Skutki tej zgoła idiotycznej polityki są już widoczne. Tłumaczy w Afganistanie boleśnie brakuje. Dochodzi do tego, że dowódcy oddziałów, mających “nawiązywać kontakty” z tubylcami, porzucają całkowicie te zamiary, ponieważ nie są w stanie z nikim w swoich okolicach się dogadać. Skazuje to żołnierzy na pobyt w koszarach, w niemal absolutnej izolacji od świata zewnętrznego. Izolacja ta przerywana jest niemal wyłącznie wtedy, gdy trzeba do kogoś strzelać. Nic zatem dziwnego, że działalność sił NATO coraz częściej kojarzy się tubylcom z “obcą interwencją”, a nie z działaniem na korzyść kraju i jego mieszkańców.

Starsi wiekiem Afgańczycy mówią zachodnim korespodentom, iż za czasów okupacji sowieckiej było o tyle inaczej, że Rosjanie nigdy nie chcieli z nikim rozmawiać i próbowali uczyć ludność rosyjskiego. W sumie jednak efekt jest niepokojąco ten sam — obca armia stacjonuje w obcym kulturowo kraju i nie jest w stanie z nikim lokalnie rozmawiać. Nie jest to bynajmniej recepta na sukces. A sukces w Afganistanie staje się coraz bardziej ulotny, w miarę jako coraz liczniejsi Amerykanie zastanawiają się, dlaczego my tam w ogóle jesteśmy i jaki jest ostateczny cel tych poczynań.

Faktem jest to, iż prezydent Obama wojnę w Afganistanie odziedziczył po poprzedniej administracji. Jest to jednak konflikt, który dla jego administracji może stać się śmiertelnym niebezpieczeństwem, szczególnie wtedy, gdy zacznie coraz bardziej przypominać wojnę w Wietnamie lub tragiczną w skutkach okupację sowiecką. A skoro tak, to obowiązkiem dowódców (i Departamentu Stanu) winno być przynajmniej zapewnienie żołnierzom możliwości skutecznego porozumiewania się z ludnością. W przeciwnym razie w ogóle nie ma o czym mówić.
Andrzej Heyduk

Podziel się
Oceń

ReklamaDazzling Dentistry Inc; Małgorzata Radziszewski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama