Kilka koncertów w Chicago udało mi sie zrobić bez konieczności reklamowania, przy tej okazji, kurzych udek – mówi Anna Adamczyk, od lat promująca polskich artystów w USA. Po raz pierwszy od 20 lat Adamczyk nie organizowała koncertu Budki Suflera w Chicago. Podczas ubiegłorocznego, listopadowego występu, Krzysztof Cugowski zaśpiewał do kotleta i rzucanych na scenę frytek.
- fot. Koncert Budki Suflera, listopad 2009
Pod względem finansowym koncert Budki na pewno był sukcesem. Sala polonijnego klubu Eagle Arena, w podchicagowskim Burbank wypełniona była po brzegi. Dla VIP-ów, którzy zapłacili za bilet 100 dol. wydzielono osobny sektor. Do woli mogli się w nim zajadać pierogami, kiełbasą i popijać piwo. Mogli poza tym usiąść. Bo dla gawiedzi, którą stać było tylko na 45 dol. były jedynie miejsca stojące, za barierkami, zza których, gdyby nie telebimy, niewiele byłoby widać z tego, co na scenie. Ta gawiedź, brakiem miejsc siedzących, była lekko zdziwiona.
Organizatorzy koncertu nie mogą zrozumieć, dlaczego części widzów nie odpowiadała biesiada w dożynkowym stylu, przecież legendarny zespół polskiej sceny rockowej zgodził się na taką właśnie formułę występu.
Anna Adamczyk niechętnie mówi dlaczego Budka Suflera zdecydowała się na wybór innego impresaria. - Niewiele różniliśmy się propozycją finansową, ale organizatorzy z Eagle Arena przebili moją ofertę – mówi Adamczyk, która kilka miesięcy później zorganizowała w tym miejscu koncert Perfectu. „Bo właściciel sali dawał znakomite warunki”.
Czasy, kiedy nestorka polskiej estrady, Irena Kwiatkowska za kulisami polonijnej sali Copernicus Center w Chicago, siusiała do wiadra, z braku osobnej toalety dla artystów, minęły. Dziś polskie gwiazdy różnego kalibru, przyjeżdżające na występy do Wietrznego Miasta, mieszkają w pięknych hotelach w śródmieściu, z widokiem na jezioro Michigan. Na lepsze zmieniły się warunki, w jakich przyjmowani są artyści. Za to konkurencja wśród polonijnych impresariów coraz bardziej przypomina wolną amerykankę.
Stare „dobre” czasy…
Nieżyjący Jan Wojewódka, pierwszy polonijny menadżer sprowadzający artystów z Polski, patrząc na to, co dziś robi sobie lokalna konkurencja, pewnie przewraca się w grobie. Wojewódka, w latach 70-tych monopolista na impresaryjnym rynku w USA, specjalizował sie głównie w tak zwanych składankach. Kilku artystów z różnorodnym repertuarem w zupełności zaspokajało potrzeby wygłodniałych rozrywki Polonusów. Artystom zaś zapewniało gaże w cenionych wówczas dolarach. Ale impresariat zmienił się tak, jak polonijna publiczność.
– Jako pierwsi wprowadziliśmy na polonijną estradę „Recital” – wspomina Irena Zawadzka, prowadząca przez 18 lat w Chicago Estrade Entertainment. - Chodziło nam o to, żeby polscy artyści przestali śpiewać w Chicago do kotleta, żeby mogli w pełni zaprezentować swoje umiejętności przed coraz bardziej wymagającą publicznością. Zaczęliśmy od Ireny Santor, poźniej był Wojciech Młynarski, Edyta Geppert, Kayah i wielu innych.
Jej firma sprowadzała do Ameryki także spektakle teatrów m.in Powszechnego, Narodowego, Ateneum, Starego z Krakowa i Polskiego z Wrocławia.
Do niedawna impresaryjnym konkurentem Zawadzkiej był lokalny biznesman Walter Kotaba, właściciel firmy wysyłającej paczki do Polski oraz polonijnej telewizji i radia. Jego firma, Fundacja Kultury Europejskiej, wielokrotnie, zdaniem Zawadzkiej, podkupiła jej artystów wcześniej przyjeżdżających do Chicago na jej zaproszenie. – Tak było z M.Rosiewiczem, B.Kaczyńskim czy teatrem Powszechnym– opowiada właścicielka Estrade Enterteitment.
„Fundacja” Kotaby, przez kilka lat działalności sprowadziła do Ameryki ponad 50 tytułów. Od ponad roku, czyli od niefortunnej wpadki z amerykańskimi wizami dla aktorów, nie wystawionymi na czas, Kotaba, który poniósł spore straty, zawiesił impresaryjną działalność. Teraz po mału wraca na rynek, ale bez fanfar i rozmachu.
Na pewno nie płacze z tego powodu inny menadżer średniego pokolenia, Krzysztof Zakreta. Stworzona przez niego firma Christopher Entertaitment, w której działalność zaangażowana jest cała rodzina, specjalizuje się głównie w koncertach. Zakreta, który ma na swoim koncie m.in. Elleni, Stare Dobre Małżeństwo, Edytę Gorniak czy Piotra Rubika, czyli pewniaki zarówno jeżeli chodzi o masę, jak i kasę, może mówić o sukcesie, takim jakiego złaknione jest młode pokolenie impresariów.
Młode wilki
Radek ma w Chicago przydomek „Radek disco-polo”. Niektórzy znajomi właśnie tak zapisują go w pamięci telefonów. Bo powszechnie wiadomo, że to właśnie Radek zajmuje się sprowadzaniem do Wietrznego Miasta muzyki lekkej, łatwej i przyjemnej…przynajmnej dla sporej cześci lokalnej Polonii. On sam tego się nie wstydzi. Organizowane przez niego koncerty cieszyły się ogromna popularnością, co uważa za sukces.
W branży impresaryjnej zaczął działać ponad około 4 lata temu. – Wcześniej zajmowałem się różnymi pracami budowlanymi. Ale znajomi namawiali mnie, żebym zaczął ściągać zespoły z Polski. Pierwsza była Gosia Andrzejewicz, a potem zrobiłem galę disco polo, gdzie przyszło mi 3 tysiące ludzi.
Radek ma też na swoim koncie organizację koncertów największych polskich gwiazd ostatnich lat; dzięki niemu w Chicago pojawiła się m.in. Doda, Feel, Stachursky i Łzy. Nie rezygnuje jednak z disco polo. To bezpieczna inwestycja – w Chicago frekwencja zawsze dopisuje. A koszty są stosunkowo niewielkie.
O ile gaża gwiazd z pierwszej ligi sięga nawet 30 tysięcy dolarów, to mniejsze gwiazdki grają już za kilka tysięcy. Jak oblicza Radek, jednorazowa organizacja przedsięwziecia to wydatek rzędu 100 tys. dolarów.
Inny impresario młodego pokolenia, Marcin, który pierwsze samodzielene kroki w tej branży zaczął stawiać nieco ponad rok temu, twierdzi, że w przypadku wielkich nazwisk można zamknąć się w mniejszej kwocie, 50-60 tys. dolarów. – Jakieś 25 tysięcy to gaża dla artystów, 10 tysięcy trzeba przygotować na reklamę, kolejne 10 na hotele, restauracje, bilety lotnicze. Do tego jeszcze opłaty imigracyjne, w sumie uzbiera się około 50 tysięcy, czasami więcej- mówi Marcin, prosząc, podobnie jak Radek, by nie podawać jego nazwiska.
- Od zawsze na polonijnym rynku działali tak zwani skoczkowie, którzy najczęściej jednorazowo chcieli zarobić duże pieniądze, a później przynajmniej na jakiś czas, zniknąć. Ich działalność często doprowadzała do pokrywania się terminów imprez, co nikomu nie wychodziło na dobre – opowiada Irena Zawadzka.
Podobną działalność prowadził w Chicago Zygmunt Rygiel, były szef gabinetu politycznego byłego ministra sprawiedliwości Andrzeja Czumy. Rygiel sprowadzał do Chicago kabaret Pigwa, Stare Dobre Małżeństwo; organizował też sylwestry m.in.z zespołem Bonnie M. i Joanną Brodzik.
Młodzi impresariowie odbierają jednak bolesną lekcją braku profesjonalizmu i chytrości.
Po kilku głośnych wpadkach wiedzą już, że nie warto oszczędzać na wizach i adwokatach, którzy pomagają w ich uzyskaniu. Wie to zarówno Marcin, który próbował zorganizować koncert zespołów Big Cyc i Zakopower, jak i Fundacja Kopernikowska, która na doroczny festiwal „Taste of Polonia” zaprosiła zespoły Lombrad, Sztywny Pal Azji i Sindey Polak. Wszyscy skończyli z odmowami wizowymi w paszportach. Powód? Nie dopełniono wymogów formalnych.
Wolna amerykanka
Zrywanie plakatów czy rozpowszechnianie nieprawdziwych informacji to najłagodniejsze formy walki z konkurencją. Bywa jednak, że dochodzi do ekstremalnych sytuacji, w które zaangażowane są amerykańskie służby imigracyjne. Tak jak w przypadku zespołu Zakopower, czy przed wielu laty Michała Bojora, na którego konkurencja złożyła doniesienie do amerykańskiego urzędu imigracyjnego. Do dziś Polonia pamięta jak Michał Bajor, po donosie, że nie posiada odpowiedniej wizy uprawniającej do zarobkowania w USA, musiał szybko wyjeżdżać z USA.
Niektórzy, bardziej zdeterminowani organizatorzy koncertów, nawiązują do tej niechlubnej tradycji polonijnego impresariatu. Jak twierdzi organizator koncertu zespołu Zakopower, to właśnie “uprzejmy donos” jednego z impresariów był po części powodem, dla którego kilku muzyków zespołu Zakopower, wśród nich Sebastian Karpiel-Bułecka, zostało zawróconych z lotniska.
Sprawa wywołała prawdziwą burzę po obydwu stronach oceanu. – Prawda jest taka, że artystom nie wydano odpowiedniej wizy, uprawniajacej do koncertowania w Stanach. Postanowiliśmy zaryzykować i zespół próbował wjechać do USA na podstawie wiz turystycznych. Części muzyków się udało, część została zawrócona – mówi Marcin, organizator koncertu i dodaje – Nie chcę wskazywać palcem i podawać nazwiska tej osoby. Nikogo w końcu za ręke nie złapałem. Ale w Chicago wiadomo, kto działa w tej branży od dawna i bardzo nie lubi sukcesów konkurencji.
W sprawie zespołu Zakopower interweniował konsul generalny RP w Chicago Zbigniew Matynia. - Sprawą zająłem się z urzędu mimo, że od członków zespołu nie było takiej prośby. Zespół wręcz nie życzył sobie kontaktu z konsulatem. My jednak zawsze tego typu sprawy badamy w przypadku naszych obywateli, bo nie jest nam obojętne co się dzieje w takich sytuacjach. Ja interweniować mogę, ale w przypadku zespołu Zakopower sytuacja była bardzo jasna. Jeżeli ktoś przyjeżdża do Stanów Zjednoczonych do pracy na wizie turystycznej, to sam stawia się w sytuacji bez wyjścia.
Muzykom z grupy ostatecznie udało się dotrzeć do Wietrznego Miasta, gdzie zagrali 20 stycznia tego roku.
Lokalny folklor
Nowi polonijni impresariowie nie chcą się jednoznacznie przyznać do tego, że za rezygnacją z ambitniejszego repertuaru stoi łatwość zarabiania pieniędzy na sprowadzaniu popularnych w Polsce zespołów, które zapewniają frekwencję. Polonusi wydają się bowiem w pełni usatysfakcjonowani proponowaną im rozrywką, jak za dobrych czasów Jana Wojewódki.
AG & IN
Copyright ©2010 4NEWSMEDIA. Wszelkie prawa zastrzeżone