Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 23 listopada 2024 02:12
Reklama KD Market

Obietnica Trumpa – zielone karty za wykształcenie?

Obietnica Trumpa – zielone karty za wykształcenie?
fot. Depositphotos.com

Czy coś zmieniło się w przedwyborczym dyskursie dotyczącym imigrantów i amerykańskiej polityki imigracyjnej? Po miesiącach licytowania się w deklaracjach o dokręcaniu śruby imigrantom, nagle pojawiły się dwie konstruktywne inicjatywy. I to po obu stronach politycznej barykady. 

Najpierw prezydent Joe Biden, krytykowany przez lewe skrzydło Partii Demokratycznej za uleganie Republikanom, kontynuowanie ich polityki i ograniczanie możliwości ubiegania się o azyl w USA, zapowiedział wydanie rozporządzenia wykonawczego chroniącego przed deportacjami małżonków obywateli USA i ich dzieci. Reakcją była fala krytyki ze strony Republikanów, a także zapowiedź podważenia legalności działań administracji w sądach federalnych.

Nieoczekiwana deklaracja

Wszystkich zaskoczył jednak były prezydent Donald Trump, który w podcaście „All-In” z udziałem inwestorów venture capital i sektora technologii oświadczył, iż chce automatycznie przyznawać zielone karty zagranicznym studentom, którzy kończą amerykańskie uczelnie. 

Obietnica padła, gdy gospodarz podcastu Jason Calacanis zapytał Trumpa, czy mógłby przyrzec, że „da inwestorom większe możliwości sprowadzania do Ameryki najlepszych i najzdolniejszych z całego świata”. Odpowiedź okazała się twierdząca. „Po ukończeniu college’u powinno się automatycznie otrzymywać w ramach dyplomu zieloną kartę, aby móc pozostać w tym kraju” – powiedział Trump, dodając, że zajmie się tą sprawą już pierwszego dnia prezydentury. „Znam historie, gdy ludzie kończyli studia i desperacko chcieli tu zostać. Mieli pomysł na biznes, ale nie mogli go zrealizować. Wracali do Indii, wracali do Chin. Zrealizowali tam swoje plany i stali się multimiliarderami, zatrudniającymi tysiące ludzi. A można było to zrobić tutaj”.

Zapowiedź Trumpa stanowi odejście od antyimigracyjnej retoryki, z której zwykle podczas kampanii czerpie pełnymi garściami. Podczas wieców republikański kandydat do Białego Domu często mówi, że imigranci przebywający w tym kraju nielegalnie zagrażają bezpieczeństwu publicznemu, zabierają Amerykanom miejsca pracy i stanowią obciążenie dla wydatków publicznych. Któregoś razu wręcz oświadczył, że imigranci „zatruwają krew naszego kraju”. Zapowiedział też, że po wyborczym zwycięstwie przeprowadzi największą operację deportacyjną w historii Stanów Zjednoczonych.

Weryfikacja najważniejsza 

Nic więc dziwnego, że zarówno mainstreamowe media, jak i własny obóz polityczny Trumpa potraktowały propozycje z pewnym sceptycyzmem. Republikański senator z Utah Mike Lee i kongresman Chip Roy z Teksasu od razu skrytykowali propozycję Trumpa. Kampania Trumpa, aby uciszyć słowa krytyki we własnym obozie zareagowała oświadczeniem sekretarz prasowej Karoline Leavitt, w którym wyraźnie ograniczono wymiary projektu: „Prezydent Trump nakreślił najbardziej agresywny proces weryfikacji i sprawdzania przeszłości imigrantów w historii Stanów Zjednoczonych, mający na celu wykluczenie wszystkich komunistów, radykalnych islamistów, zwolenników Hamasu, czy osób nienawidzących USA (…). Dopiero po przeprowadzeniu takiej procedury powinniśmy zatrzymać najbardziej wykwalifikowanych absolwentów, którzy mogą wnieść znaczący wkład w [rozwój] Ameryki. Miałoby to zastosowanie tylko do zweryfikowanych absolwentów szkół wyższych, i nie mogłoby wpływać na wysokość płac i zatrudnienie amerykańskich pracowników”.

Pomysł nie do końca realny

Reakcja mainstreamowych mediów na samą zmianę kierunku myślenia była zasadniczo pozytywna. Większość komentarzy wspierała stanowisko, że imigranci, którzy chcą inwestować swoje umiejętności i wiedzę w amerykańskich szkołach, powinni mieć możliwość pozostania i zbudowania czegoś w Stanach Zjednoczonych. Ale jednocześnie zwrócono uwagę na nierealność samego pomysłu. Portal biznesowego magazynu „Forbes” opublikował na ten temat obszerny artykuł. „Jest mało prawdopodobne, aby Donald Trump, w wypadku zwycięstwa, przeforsował przepisy przyznające zielone karty wszystkim zagranicznym absolwentom amerykańskich uniwersytetów. Jego wieloletni doradca ds. imigracji, Stephen Miller, i inni ludzie prawie na pewno staraliby się zapobiec wejściu takiej propozycji w życie” – przypomniał „Forbes”. A pomysł zaoferowania stałego pobytu setkom tysięcy absolwentów oznaczałby radykalną zmianę w całym systemie imigracyjnym, co wymagałoby przyjęcia ustawy przez Kongres. Poza tym powiązanie zdobycia dyplomu z uzyskaniem prawa stałego pobytu z pewnością spowodowałoby zwiększone zainteresowanie uzyskaniem dyplomu w USA oraz uruchomienie nowego kanału migracji dla osób, które byłyby w stanie za takie wykształcenie zapłacić. Studia tylko po to, aby ułatwić sobie legalny pobyt to pomysł, który mógłby przynieść efekty przeciwne do zamierzonych. 

Obietnice i interesy

Przypomniano także o różnicy między deklaracjami a rzeczywistością oraz o niespełnionych obietnicach z kampanii 2016 roku. W mediach społecznościowych zwrócono uwagę, że Trump 18 sierpnia 2015 r. napisał na Twitterze: „Kiedy obcokrajowcy uczęszczają do naszych wspaniałych uczelni i chcą pozostać w USA, nie powinni być wyrzucani z naszego kraju”. Jednak po wygranej w wyborach na prezydenta nie podjął w tym kierunku żadnych działań. Było wręcz odwrotnie. Mimo kampanijnych obietnic dotyczących m.in. uregulowania statusu Dreamersów, czyli młodych ludzi bez ważnego statusu imigracyjnego, którzy wjechali do USA jako małe dzieci, podjęto próbę zamknięcia całego programu Deferred Action for  Childhood Arrivals (DACA), który zapewnia tej grupie imigrantów parasol ochrony przed deportacją. A to tylko jeden z licznych przykładów prób ograniczania i utrudniania legalnej imigracji za czasów prezydentury Trumpa, w tym także wykształconych pracowników. 

Trudno też liczyć na trwałą zmianę narracji dotyczącej imigracji w kampanii wyborczej. Oba obozy polityczne mają tu zupełnie przeciwstawne cele i interesy, czego innego oczekują też twarde elektoraty obu partii. Deklarację Donalda Trumpa należy więc interpretować raczej jako próbę zadowolenia gospodarzy podcastu oraz inwestorów, z których jeden organizował dla niego zbiórkę pieniędzy w Dolinie Krzemowej. Wiodąca narracja Republikanów wróci szybko na stare tory, eksploatując kryzys na południowej granicy oraz nagłaśniając przestępstwa popełniane przez nieudokumentowanych imigrantów. 

Jolanta Telega[email protected]

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama