Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
środa, 13 listopada 2024 19:02
Reklama KD Market

Chrzest

Chrzest
fot. Pixabay.com

Dzień 1 kwietnia jest dla mnie od wielu lat szczególny. To, że powszechnie obchodzony jako „prima aprilis”, w którym można robić żarty i psikusy, celowo wprowadzać w błąd, nabierać innych, tak, aby uwierzyli w coś nieprawdziwego. W tym roku wypadł w wielkanocny poniedziałek, w polskiej tradycji dzień oblewania wodą, „śmigus dyngus”. Dla mnie każdego roku jest wspomnieniem dnia, w którym zostałem polany wodą chrzcielną w imię Trójcy Przenajświętszej, otrzymując swoje imiona, a więc także świętych patronów. Miałem niecały miesiąc życia, kiedy zostałem na prośbę moich rodziców i chrzestnych, włączony do wspólnoty Kościoła katolickiego. Stało się to przez posługę księdza, którego nigdy w życiu nie spotkałem i nie miałem okazji, żeby mu za to podziękować. Miejscem chrztu była stojąca do dzisiaj chrzcielnica w moim kościele parafialnym w Polsce.

Wielkanoc to są święta, w których nie tylko można, ale nawet dobrze by było wracać do wspomnienia własnego chrztu. Jest to też czas, kiedy w Wigilię Paschalną, jednym z elementów najbardziej uroczystej liturgii w ciągu roku jest poświęcenie wody chrzcielnej, a także, jeśli są kandydaci, udziela się im sakramentów tak zwanej inicjacji chrześcijańskiej: chrztu, bierzmowania i Eucharystii. Wszystkie trzy są udzielane w czasie jednej liturgii. Oczywiście jest wręcz niemożliwym wspominać własny chrzest każdemu, kto przyjął go w pierwszych miesiącach, a nawet latach życia. Są zdjęcia, może nawet filmy. Zawsze zachęcam, żeby nie żałować robienia takich fotografii i nagrań, gdyż mogą być piękną pamiątką kiedyś, kiedy dziecko wydorośleje. Zawsze też lubiłem słuchać opowiadań moich bliskich, jak to było, kiedy byłem chrzczony. Te wspomnienia zbudowały we mnie potrzebę wspominania daty chrztu, mojego narodzenia do wiary w Jezusa Chrystusa w Kościele rzymsko-katolickim.

W przygotowaniu do chrztu dziecka tłumaczę zawsze najpierw rodzicom, jak ważna jest i będzie ich rola. To nie jest tak, że jest chrzest, później rodzinna i przyjacielska impreza, relacje na Facebooku i koniec. To jest początek wspólnej drogi, na której rodzice, z pomocą chrzestnych, mają być dosłownie: świadkami wiary i jej nauczycielami. Zanim przyjdzie katecheza, potrzebne jest świadectwo rodziców. Zawsze wzrusza mnie, kiedy na niedzielne msze do kościoła przychodzą rodzice z dziećmi, nawet już tymi dorastającymi. Oczywiście nie wszystkie dzieci zachowują się w kościele jednakowo. Czasem płaczą, biegają, nudzą się. To nic. Najważniejsze, że są i obserwują. Nigdy mnie, księdzu, nie przeszkadzało takie zachowanie dzieci. Zawsze byłem też przeciwny izolowaniu ich w wyciszonym pomieszczeniu. Jestem za tym, aby były blisko rodziców. I szanuję to, że rodzice starają się dzieciom tłumaczyć, że teraz powinny zachowywać się grzecznie i cicho. Ze zdumieniem patrzę na dzieci, które choć mają zaledwie po dwa, trzy latka, wytrzymują mszę i są naprawdę grzeczne. W Wielki Piątek na przykład pięcioletnia dziewczynka, która ze złożonymi rączkami pięknie się modli, sama przyszła do pierwszej ławki w naszej kaplicy, usiadła naprzeciw ambonki i słuchała, patrząc szeroko otwartymi oczyma. Za tym stoi jednak przykład i wychowanie przez rodziców, dziadków i bliskich w ogóle.

Dzieci w ten sposób uczą się modlitwy, po swojemu, a z czasem „Bozia” stanie się dla nich kimś ważnym. Ważne jest jeszcze to, żeby się z dziećmi modlić w domu, ucząc je pacierza. Moja siedmioletnia siostrzenica zawsze pamięta i przypomina w domu, że nie zaczynamy jedzenia bez modlitwy. To ona pilnuje starszych! Wzruszały mnie też małe dzieci niosące koszyczki wielkanocne do poświęcenia. Pewnie jeszcze nie wiedzą, po co, ale już w tym uczestniczą!

Rola rodziców i najbliższych jest zatem pierwsza i nieoceniona! Zawsze dziękuję rodzicom za ich decyzję, ale też przypominam, jak wiele teraz od nich zależy. Niestety bywa nierzadko, że o tym zobowiązaniu zapominają, a dziecko wraca do kościoła po długim czasie, nawet po latach. Albo też później, kiedy jeszcze nie może radzić sobie samo, wszystko staje się ważne, sport, wyjazdy, rekreacja, tylko nie msza niedzielna. Wtedy, niestety, nie dziecko powinno spowiadać się z grzechu przeciwko trzeciemu przykazaniu Dekalogu, które mówi: „Pamiętaj, abyś dzień święty święcił”, ale jego rodzice, opiekunowie. A rodzice chrzestni? Oni też nie powinni być kimś przypadkowym. Bywa, że nie rozumieją tego rodzice i dziwią się, czemu wymaga się zaświadczenia, że kandydat na chrzestną matkę lub ojca jest praktykującym katolikiem. Przecież ona ma pomagać w przekazywaniu wiary, a nie tylko kupować prezenty na urodziny! Jeśli jest osobą niewierzącą, niepraktykującą, to jaki ma sens bycia chrzestnym? Powiedzmy szczerze: żaden. Dobrze jest o tym pomyśleć wcześniej i to po prostu zaakceptować, aby decyzja o chrzcie dziecka była naprawdę dojrzała.

Jedną z piękniejszych i bardzo radosnych dla mnie wiadomości w ostatnich dniach jest ta: „We Francji ochrzczono w Wielką Sobotę 7 tys. dorosłych i 5 tys. nastolatków. Spośród dorosłych większość to młodzi od 20 do 35 roku życia. W przeciwieństwie do chrztów z poprzednich lat są to zazwyczaj rodowici Francuzi. Tegorocznych katechumenów wyróżnia też fakt, że pochodzą zazwyczaj ze środowisk dalekich od Kościoła. Wielu ma za sobą ciężkie przejścia, ale zdecydowana większość z nich w taki czy inny sposób doświadczyła też zbawienia, i to z wielką mocą”. News cytuje francuskiego biskupa, Olivera Leborgne: „Doznali Bożej łaski w samym jądrze ciemności, pośrodku tajemnicy zła”. Dzieje się! A przecież wielu skazało już dawno „pogańską” i „niewierną” Francję i inne miejsca na potępienie i nieodwracalne pójście w ateizm. Dzieje się inaczej, bo Bóg tak to prowadzi. Powinna to być ważna lekcja dla wszystkich, którym wydaje się wciąż, że wiara jest dla ludzi czymś pierwszym, także w Polsce. Ci katechumeni to ludzie, którzy sami dojrzeli do wiary i poprosili o chrzest, biorąc na siebie konsekwencje tego wyboru. Oby tak dalej w innych miejscach świata! Da Bóg!

Zapalam w kościele paschał, świecę symbolizującą Jezusa Chrystusa Zmartwychwstałego. Tę samą, którą zapala się w czasie chrztu, odpalając od niej małe świece, przekazywane rodzicom i chrzestnym dziecka. Tę samą zapala się także przy trumnie lub urnie zmarłego, w czasie nabożeństwa pogrzebowego. Światło Chrystusa, tak bardzo potrzebne w ciemnościach życia i współczesnym świece, światło wiary! Dlatego: „Niech ta świeca płonie, gdy wzejdzie słońce nieznające zachodu: Jezus Chrystus, Twój Syn Zmartwychwstały, który oświeca ludzkość swoim światłem i z Tobą żyje, i króluje na wieki wieków” (Orędzie paschalne). Niech płonie coraz mocniejszym światłem!

ks. Łukasz Kleczka SDS

Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Aktualnie jest przełożonym wspólnoty zakonnej salwatorianów w Veronie, New Jersey.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama