Wspólna wizyta prezydenta Andrzeja Dudy i premiera Donalda Tuska w Białym Domu przypomniała o jednym z najważniejszych wydarzeń w najnowszej historii Polski – przystąpieniu do wspólnoty transatlantyckiej. Dzięki poszerzeniu NATO większość krajów Europy Środkowej, zamieszkiwanych w sumie przez około sto milionów ludzi, mogła się cieszyć ćwierćwieczem rozwoju gospodarczego, demokracji i bezpieczeństwa. Nawet po upadku muru berlińskiego w 1989 roku niewiele osób po obu stronach żelaznej kurtyny spodziewało się takiego obrotu spraw.
Powód do satysfakcji mogła mieć także amerykańska Polonia, która aktywnie włączyła się w swoją bodaj największą w historii kampanię lobbingową na rzecz Polski i jej najbliższych sąsiadów. Wbrew pozorom, gdy ją rozpoczynano, końcowy wynik nie był do końca pewny. Wielu członków Kongresu nie było do końca przekonanych o korzyściach wynikających z poszerzenia zachodniej strefy bezpieczeństwa o państwa byłego bloku wschodniego. Niemały udział w tej najskuteczniejszej kampanii lobbingowej przeprowadzonej przez polską diasporę odegrały polonijne media, na czele z „Dziennikiem Związkowym” w Chicago i „Nowym Dziennikiem” w Nowym Jorku. To one mobilizowały wyborców do pisania listów i podpisywania petycji do członków Senatu USA w sprawie ratyfikacji ustawy o rozszerzeniu Sojuszu.
Tamta decyzja Kongresu okazała się przełomowa. Dziś członkami sojuszu są nie tylko byłe kraje Układu Warszawskiego, ale także państwa bałtyckie zaanektowane osiemdziesiąt lat temu przez ZSRR i włączone do jego terytorium, a także niektóre z państw byłej Jugosławii. Ostatnio, po inwazji Rosji na Ukrainę, do NATO dołączyły Szwecja i Finlandia – kraje uważane za wiecznie neutralne, co należy uznać za poważną strategiczną porażkę Kremla.
Ten region Europy dobrze wykorzystał bezprecedensowy okres geopolitycznej koniunktury będący następstwem rozpadu ZSRR i osłabienia Rosji. Jak zauważa w swojej analizie waszyngtoński think tank Atlantic Council, prezydent Rosji Borys Jelcyn de facto zaakceptował rozszerzenie NATO w 1997 r., a Władimir Putin, który go zastąpił w 2000 r., nie sprzeciwiał się rozszerzeniu Sojuszu nawet o państwa bałtyckie. Jednak kilka lat po objęciu rządów Putin zwrócił się ku autorytaryzmowi i wyartykułował swoje ambicje dotyczące polityki zagranicznej, próbując – jak się później okazało – odbudować imperium rosyjskie. Po 2007 roku uznawał już Zachód za wroga.
Jeszcze w latach 1993-94 ówcześni prezydenci Polski i Czechosłowacji Lech Wałęsa i Vaclav Havel ostrzegali prezydenta Billa Clintona, że jeśli NATO nie poszerzy się szybko, Rosja powróci, by zająć tak wiele obszaru byłego imperium, jak daleko będzie w stanie dojść jej armia. Wojna, przed którą wówczas ostrzegali, to ta sama wojna, z którą mierzy się dziś Ukraina. Putin wielokrotnie otwarcie deklarował imperialne ambicje Rosji, a także pogardę dla Polski. Systematycznie powielał fałszywe narracje o historii Polski, m.in. w ostatnim wywiadzie udzielonym Tuckerowi Carlsonowi. Gdyby nie doszło do rozszerzenia NATO, Europa mogłaby teraz mierzyć się nie tylko z rosyjską obecnością na Ukrainie, ale także z ponownym zajęciem krajów bałtyckich czy bezpośrednim zagrożeniem inwazją na Polskę.
Od początku swojego istnienia (nie tylko przez ostatnie 25 lat) NATO miało swoje wzloty i upadki, które sprawiały, że pod znakiem zapytania stawało zobowiązanie zapisane w art. 5 Traktatu Waszyngtońskiego, iż atak na jednego sojusznika będzie uważany za atak na wszystkich. A to jak do tej pory najskuteczniejszy czynnik odstraszający kraje, którym zależy na rozbiciu jedności obronnej Zachodu. NATO jest poddawane próbom i od wewnątrz, i od zewnątrz. Różne podmioty państwowe i niepaństwowe kwestionują porządek międzynarodowy, który w obecnej postaci gwarantuje bezpieczeństwo USA i tej części Europy, w której znajduje się Polska. Sam sojusz polityczno-obronny musi też szukać kompromisów uwzględniających interesy wszystkich członków. Pełnoskalowa agresja Rosji na Ukrainę, której pośrednim celem miało być także jeszcze większe skłócenie NATO, przyniosła jednak efekty odwrotne do zamierzonego. NATO stało się silniejsze, nie słabsze.
Od chwili upadku komunizmu mija już 35 lat. Mimo wojny toczącej się tuż za granicą przyzwyczailiśmy się do tego, że Polska jest bezpieczna i chroniona przez sojusze. Ale warto pamiętać, że największym gwarantem obecnego układu sił na Starym Kontynencie były, są i będą nadal Stany Zjednoczone, a tworzenie jakiejś czysto europejskiej alternatywy zajmie długie lata. Dlatego tak ważne jest podtrzymywanie amerykańskiego zaangażowania w pomoc dla Ukrainy i woli dopełnienia zobowiązań sojuszniczych. Warto więc w czasie rozkręcającej się kampanii wyborczej przypominać politykom o konieczności takiego kształtowania polityki zagranicznej, aby uwzględniała także kwestię bezpieczeństwa Polski. I to niezależnie od tego, na kogo oddamy głosy w listopadzie.
Tomasz Deptuła
Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.