Kiedy po wojnie opuściliśmy obóz dla uchodźców w Niemczech i przybyliśmy do Ameryki, wszystko, co posiadaliśmy – moi rodzice i moja siostra – znajdowało się w jednej walizce. Nie było tam wiele, tylko te rzeczy, których moi rodzice nie chcieli zostawić w Niemczech: cztery poduszki wypełnione gęsim pierzem, krzyż z polskiego drewna, patelnia, trochę zdjęć z naszego życia w obozach dla przesiedleńców, trochę ubrań i wełniane swetry, które moja mama zrobiła dla nas na drutach, na wypadek, gdyby w Ameryce było zimno.
Przybyliśmy w 1951 roku i od razu zaczęliśmy się rozrastać i bogacić.
Po trzech latach walizka musiała trafić do piwnicy, aby zrobić miejsce na wszystko inne, co już posiadaliśmy. A co posiadaliśmy?
Byliśmy właścicielami budynku apartamentowego z trzema mieszkaniami i chatą na podwórku. Mieliśmy telewizor, trzy łóżka, wannę, dwie kanapy, gramofon i stos polskich płyt oraz dwa rowery (jeden dla mojej siostry i jeden dla mnie), stół kuchenny i krzesła, i pralkę oraz dwie szafy pełne ubrań i moją ulubioną zabawkę – kolejkę Lionel i wiele więcej (mógłbym tę listę wydłużyć, ale moja redaktor-tłumacz w „Dzienniku Związkowym” lubi mi od czasu do czasu przypomnieć, żebym się streszczał).
I to powiększanie dobytku się nie skończyło. Moi rodzice ostatecznie przeszli na emeryturę w spektakularnym ośrodku w Sun City w Arizonie, a moja siostra Donna i ja kontynuowaliśmy tradycję wzrastania. Siostra rozpoczęła powiększanie stanu posiadania i wyszła za mąż za Amerykanina pochodzenia polskiego (w drugim pokoleniu), który z jej pomocą założył własną fabrykę narzędzi i matryc, a ja uzyskałem doktorat z literatury amerykańskiej na jednym z najlepszych uniwersytetów w USA i wykładałem przez 35 lat jako profesor na uniwersytecie stanowym w Illinois. Na tym nie skończyło się moje wzrastanie. Mieszkam teraz w domu o powierzchni 4 tys. stóp kwadratowych na skraju pięknego lasu w górach Blue Ridge w Wirginii.
Kiedy więc widzę na granicy amerykańskiej ludzi z Meksyku, południowej Ameryki, Chin, Indii, Bangladeszu, Egiptu, Rumunii czy Turcji, to wiem, dlaczego tutaj są.
Są z tego samego powodu, dla którego moi i twoi rodzice tutaj przybyli, i dlaczego większość z nas została tutaj, zamiast wrócić do Polski, kiedy mieliśmy taką okazję.
Ameryka jest ziemią, na której się wzrasta i bogaci.
I właśnie w tym tkwi problem i zawsze będzie tkwił.
Ludzie którzy tutaj wzrastali i bogacili się, nie chcą tych, którzy tu przybywają, by wzrastać. Z bardzo prostego powodu. Ci, którzy już tu są i powiększyli swój stan posiadania, boją się, że będą musieli go pomniejszyć w związku z obecnością imigrantów!
Boimy się, że ci Meksykanie, Chińczycy i Hindusi, ludzie przemykający przez granicę – mówiąc metaforycznie: włożą nam ręce do kieszeni i zabiorą nasze portfele.
Jakie jest więc rozwiązanie?
Ameryka próbuje to rozgryźć, odkąd powstała w 1776 roku. Pierwotnie imigracja była łatwa i ludzie byli łatwo akceptowani. Potem było coraz trudniej.
W latach 40. XIX wieku irlandzki głód ziemniaczany sprowadził tu wielu irlandzkich imigrantów, którzy chcieli się wzbogacić, co spotkało się z jadem i przemocą. Antyirlandzka partia Know Nothing uważała, że „Amerykanie muszą rządzić Ameryką”. Ta partia antyimigrancka odniosła pewien sukces i wybrała ośmiu gubernatorów, ponad 100 kongresmenów i burmistrzów dużych miast, w tym Bostonu, Filadelfii i Chicago.
Ta antyimigrancka dyskusja trwa.
Duża część popularności Trumpa teraz oraz podczas kampanii wyborczych w latach 2016 i 2020 wzięła się z takich wypowiedzi: „Kiedy Meksyk wysyła tutaj swoich ludzi, to nie wysyła tych najlepszych… Nie wysyłają ciebie. Wysyłają ludzi, którzy mają wiele problemów i którzy zabierają te problemy ze sobą. Przywożą narkotyki. Przywożą przestępczość. To gwałciciele”.
To oczywiście nie jest prawdą. Osoby nielegalnie przekraczające granicę odpowiadają jedynie za niewielki procent przestępstw, które mają miejsce w tym kraju. Większość przestępstw popełniają obywatele amerykańscy, którzy uciekają się do przestępczości, aby się wzbogacić. To jest fakt.
Więc jakie jest rozwiązanie tego antyimigranckiego problemu?
Chciałbym je znać i wam przekazać. Ameryka zmaga się z tym problemem od ponad 250 lat, a ostatnio George Bush, Barack Obama, Donald Trump i Biden próbowali rozwiązać ten problem, ale z niewielkim powodzeniem.
Może już czas zabrać się do pracy nad Statuą Wolności i dokonać niewielkiej zmiany w słynnym wierszu Emmy Lazarus o posągu i Ameryce.
Co powiecie na poniższe?
„Daj mi swoich zmęczonych, swoich biednych,
Wasze skulone masy pragnące swobodnie oddychać,
Nieszczęśników porzuconych u twojego tętniącego życiem brzegu.
Wyślij ich, bezdomnych, smaganych przeciwnościami losu do mnie,
Zaświęcę moją lampę nad złotymi drzwiami
I powitam wszystkich, którzy mają pragnienie, by się wzbogacić!”
Immigrants Upsizing!
When we left the refugee camps in Germany after the war to come to America, everything my parents and my sister and I owned was in one suitcase. There wasn’t much in it, just stuff my parents didn’t want to leave behind in Germany: four pillows filled with goose feathers, a cross made of Polish wood, a skillet, some photos of our lives in the DP camps, some clothes, and wool sweaters my mom knitted for us in case it was cold in America.
We arrived here in 1951 and immediately started upsizing.
Within three years, that suitcase had to be put in the basement to make room for everything else we owned. And what did we own?
We owned a three-unit apartment building with a cottage in the backyard. We owned a TV set and three beds and a bathtub and two couches and a record player and a stack of Polish record albums and two bicycles (one for my sister and one for me) and a kitchen table and chairs and a washing machine and two closets full of clothes and my favorite toy, a Lionel train set, and more. (I’d make this list longer and longer, but my editor here at the Dziennik Zwiazkowy – the wonderful Ewa Malcher-Serocki – likes to remind me occasionally to keep it short.)
And this upsizing didn’t stop. My parents ended up retiring to a spectacular retirement community in Sun City, Arizona, and my sister Donna and I carried on the tradition of upsizing. She married an upsizing second-generation Polish-American immigrant who started his own tool-and-die factory with my sister’s help, and I ended up getting a doctorate in American Literature from one of the best universities in the US and teaching for 35 years as a professor in a state university in Illinois. And my upsizing didn’t stop there. I now live in a 4000 square-foot house on the edge of a beautiful forest in the Blue Ridge Mountains of Virginia.
So when I see the people at the US border from Mexico, South America, China, India, Bangladesh, Egypt, Romania, and Turkey, I know why they’re there.
They’re there for the same reason my parents came here and your parents came here and why most of us stayed here rather than going back to Poland when we had a chance.
America is the Land of Upsizing.
And that’s where the problem is and always has been.
The people who are already here upsizing don’t want all those upsizing immigrants to come here. And the reason is absolutely easy to figure out. The upsizing folks here already are afraid the immigrants who want to start upsizing will force the folks already here to downsize!
We’re afraid that those Mexican and Chinese and Indian guys and gals sneaking over the border will – metaphorically speaking – stick their hands in our pockets and take our wallets.
So what’s the solution?
America has been trying to figure that out since it was founded in 1776. Originally, immigration was easy and people were readily accepted. Then it got harder and harder.
In the 1840s the Irish potato famine brought a lot of Irish immigrants here to upsize, and they were met with venom and violence. The anti-Irish Know Nothing Party felt that “Americans must rule America.” This anti-immigrant party was somewhat successful, and they elected eight governors, more than 100 congressmen, and mayors of major cities including Boston, Philadelphia, and Chicago.
And this anti-migrant talk continues.
A large part of Trump’s popularity now and in the 2016 and 2020 elections came because of statements like this one:
“When Mexico sends its people, they’re not sending their best…. They’re not sending you. They’re sending people that have lots of problems, and they’re bringing those problems with us. They’re bringing drugs. They’re bringing crime. They’re rapists.”
This, of course, isn’t true. The folks illegally crossing the border are responsible for only a small percentage of the crime that takes place in this country. Most of the crime is being done by American citizens who are turning to crime as a way of upsizing. It’s a fact.
So what’s the solution to this anti-immigrant problem?
I wish I knew and could tell you. America has been dealing with it for almost 250 years, and recently George Bush and Barack Obama and Donald Trump and Biden have all tried to fix it with little success.
Maybe it’s time to get to work on the Statue of Liberty and make a slight change to Emma Lazarus’s famous poem about the statue and America.
How about the following?
“Give me your tired, your poor,
Your huddled masses yearning to breathe free,
The wretched refuse of your teeming shore.
Send these, the homeless, tempest-tost to me,
I lift my lamp beside the golden door
And welcome all who desire to upsize!”
John Guzlowski
amerykański pisarz i poeta polskiego pochodzenia. Publikował w wielu pismach literackich, zarówno w USA, jak i za granicą, m.in. w „Writer’s Almanac”, „Akcent”, „Ontario Review” i „North American Review”. Jego wiersze i eseje opisujące przeżycia jego rodziców – robotników przymusowych w nazistowskich Niemczech oraz uchodźców wojennych, którzy emigrowali do Chicago – ukazały się we wspomnieniowym tomie pt. „Echoes of Tattered Tongues”. W 2017 roku książka ta zdobyła nagrodę poetycką im. Benjamina Franklina oraz nagrodę literacką Erica Hoffera za najbardziej prowokującą do myślenia książkę roku. Jest również autorem serii powieści kryminalnych o Hanku i Marvinie, których akcja toczy się w Chicago oraz powieści wojennej pt. „Retreat— A Love Story”. John Guzlowski jest emerytowanym profesorem Eastern Illinois University.
-
John Guzlowski's writing has been featured in Garrison Keillor’s Writer’s Almanac, Akcent, Ontario Review, North American Review, and other journals here and abroad. His poems and personal essays about his Polish parents’ experiences as slave laborers in Nazi Germany and refugees in Chicago appear in his memoir Echoes of Tattered Tongues. Echoes received the 2017 Benjamin Franklin Poetry Award and the Eric Hoffer Foundation's Montaigne Award for most thought-provoking book of the year. He is also the author of two Hank Purcell mysteries and the war novel Road of Bones. Guzlowski is a Professor Emeritus at Eastern Illinois University.