Nie tylko migranci z Ameryki Środkowej, ale także z innych części świata pojawiają się na amerykańskich granicach, próbując je przekroczyć bez ważnych wiz. Zjawisko nasila się, bo na świecie coraz głośniej spekuluje się na temat możliwości wygrania wyborów prezydenckich przez Donalda Trumpa i dalszego dokręcenia imigracyjnej śruby.
W pierwszej szóstce krajów, z których pochodzi najwięcej nieudokumentowanych imigrantów, znalazły się dwa państwa azjatyckie. Co więcej, zarówno procentowo, jak i w liczbach bezwzględnych przybywało w minionej dekadzie w szybszym tempie imigrantów z Indii niż z Ameryki Środkowej. Z kolei nieudokumentowana migracja z Meksyku zaczęła się kurczyć.
Najwięcej z Indii
Jak zauważa „Washington Post”, migranci z Azji coraz częściej wybierają drogę przerzutu przez południową lub północną granicę USA. Różnią się często statusem od imigrantów z Ameryki Środkowej, których z domów wygnała najczęściej bieda, przemoc i brak perspektyw. Hindusi decydujący się na przejście zielonej granicy często pochodzą z rodzin z klasy średniej, co upodabnia ich do legalnych imigrantów z tego kraju, często zatrudnionych w sektorze IT albo nieudokumentowanych cudzoziemców, którzy utracili status po wygaśnięciu wizy. Według „Washington Post” wielu z nich sprzedaje swoją ziemię, aby opłacić podróż – która według relacji oczekujących na nich rodzin może kosztować od 40 tysięcy do 100 tysięcy dolarów na osobę, mając nadzieję, że praca w Ameryce pomnoży ich dochody, zapewni bezpieczną przyszłość, a ich dzieciom – lepszą pozycję życiową.
Ci migranci „nie są skrajnie biedni” i często pochodzą z najlepiej prosperujących stanów Indii – uważa cytowany przez stołeczny dziennik Devesh Kapur, profesor studiów nad Azją Południową na Uniwersytecie Johnsa Hopkinsa, badający diasporę indyjską. Jego zdaniem, w obliczu niedoboru atrakcyjnych miejsc pracy i borykającego się z problemami sektora rolnego majątek, jaki posiadają w Indiach, nie wystarczy, aby odmienić ich życie, co tworzy „kulturę migracji”.
Meksykanie wracają do domów
Według szacunków Pew Research Center z 2021 roku Indusi stanowią trzecią co do liczebności grupę nieudokumentowanych imigrantów w Stanach Zjednoczonych. Indie to jedyny kraj znajdujący się w pierwszej piątce spoza Ameryki Łacińskiej – obok Meksyku, Hondurasu, Salwadoru I Gwatemali. Od 2011 r. liczba Indusów nieposiadających dokumentów w Stanach Zjednoczonych wzrosła o 70 procent, co stanowi najszybszy wzrost ze wszystkich narodowości. Dane amerykańskich służb migracyjnych pokazują, że liczba nielegalnych imigrantów z Indii rosła najszybciej w latach 2020–2023. Na szóstym miejscu zestawienia dotyczącego nieudokumentowanej imigracji znajdują się z kolei Chiny, z których miało pochodzić w 2021 roku 375 tysięcy osób, o 15,4 proc. więcej niż dekadę wcześniej.
W dalszym ciągu najliczniejszą grupę nieudokumentowanych cudzoziemców stanowią Meksykanie, których doliczono się 4,05 miliona. Jednak w ciągu dekady ubyło ich netto ponad 2 miliony, co oznacza spadek nielegalnej imigracji o 34,2 proc. Trend ten przypisuje się poprawiającej się sytuacji gospodarczej Meksyku, kurczących się możliwości legalizacji pobytu oraz restrykcjom granicznym.
Łańcuszek miast i lotnisk
Droga migrantów z Azji do wymarzonej Ameryki jest dużo dłuższa i bardziej skomplikowana niż w przypadku Latynosów. Szlak migrantów ze Wschodu prowadzi często przez łańcuszek krajów wybieranych ze względu na łatwe wymogi wizowe. Popularne szlaki prowadzą przez Stambuł, Hanoi, Dubaj, Kair, Cypr czy Nikaraguę. Przy zorganizowanych i opłaconych przerzutach, w każdym z tych miejsc agenci przekazują migrantom kolejny bilet lotniczy, przybliżający ich do Ameryki Łacińskiej lub Kanady. Stamtąd, w zależności od tego, ile zapłacą, idą pieszo lub są transportowani do granicy USA, którą muszą już przekroczyć nielegalnie.
„Według Washington Post” zjawisko przerzutu Azjatów przybrało ostatnio na sile. Pojawił się czynnik czasu – w Indiach i Chinach, a także innych krajach świata zwrócono uwagę na ostrą retorykę byłego prezydenta Donalda Trumpa dotyczącą imigracji i obietnic rozwiązania kryzysu na granicach. Wzbudza to strach przed dalszymi restrykcjami. „Ludzie mówią teraz, żeby szybko się wycofać z interesu, zanim Trump wróci” – powiedział dziennikarzom stołecznego dziennika agent z Pendżabu pod warunkiem zachowania anonimowości. Jego relacja mówi wiele o procederze przerzutu i zmierzających się trendach. Zaczął prawie dwie dekady temu od pośrednictwa przy przyznawaniu wiz studenckich do Wielkiej Brytanii dla Indusów, starających się o przyjęcie na studia na szemranych brytyjskich szkołach wyższych. Następnie przerzucił się na załatwianie zagranicznych wiz dla fałszywych małżeństw. Interes kręcił się tak dobrze, że zainwestował w stroje ślubne dla klientów. Potem przerzucił się na wysyłanie swoich klientów do Turcji przez Cypr, a trzy lata temu zaczął wysyłać ich do Ameryki. Za 55 tysięcy dolarów wysyła teraz migrantów drogą lotniczą do Włoch, następnie do Meksyku, a na koniec autobusem do granicy z USA.
Prawa popytu i podaży
„Washington Post” przypomina także o szlaku przez Polskę do Niemiec, przytaczając relację znajomego agenta z Pendżabu. Miał on być zatrzymany wraz z siedmioma innymi osobami na granicy białorusko-polskiej przez policję z psami. Znajomy powiedział, że zostali dotkliwie pobici, a następnie zamknięci w bagażniku samochodu. Jeden z migrantów zmarł w wyniku bicia, drugi miał rzekomo popełnić samobójstwo. Szlak do Europy przez Białoruś jest uważany za trudniejszy i bardziej niebezpieczny od trasy prowadzącej przez Bałkany, Węgry i Austrię.
Droga Azjatów do USA także nie jest do końca bezpieczna, a na każdym etapie mogą oni zostać oszukani przez przemytników. Jednak, dopóki wizy do USA nie będą bardziej dostępne, „łańcuch popytu i podaży pozostanie niczym matka i ojciec” – cytuje „Washington Post” słowa jednego z przemytników. „Ci, którzy chcą przyjechać, znajdą drogę do osiągnięcia celu. Nie ma znaczenia, którędy ich poprowadzisz”.
Jolanta Telega
[email protected]