Indie stanowią mieszankę wartości zarówno postępowych jak i konserwatywnych. Wiele zależy od regionu kraju, w którym się przebywa. Indie nie są, wbrew częstym opiniom, jedynie krajem albo bardzo biednym, albo bardzo bogatym. Indie to niezwykle zróżnicowane państwo, opinii na temat mieszkańców tego kraju jest bardzo wiele, a wszystko zależy od tego, kogo spotykamy na swojej drodze, a jeśli tylko uda nam się trafić na „swój typ” to pozostanie on z nami na wszystkie dobre i złe dni. Przebywając z nimi, potrafimy całkiem sporo, dowiedzieć się o nas samych i o człowieczeństwie.
Anil Gupta urodził się i wychował w północnej części Indii w stanie Uttar Pradesh. Niemal czterdzieści lat temu przeniósł się do Polski, gdzie rozpoczął studia na Politechnice Wrocławskiej, z powodzeniem obronił pracę doktorską, poznał swoją drugą żonę Zuzannę i założył rodzinę, bo wkrótce na świat przyszły dzieci.
Każda historia ma swój początek, a ta bierze swój w 1960 roku, gdy ojciec Anila Gupty założył szkołę, zlokalizowaną zaledwie 100 metrów od głównego wejścia do architektonicznej perełki świata. Przez całe życie oddawał się prowadzeniu szkoły. Zmarł w roku 2017 r., wówczas szkoła została nazwana: Edukacyjne wsparcie ubogich dzieci im. Dr. Subasha Gupty.
W 2017 roku informacja o śmierci ojca zastała Anila w Polsce. Razem z żoną Zuzanną i dziećmi, postanowili porzucić komfortowe europejskie życie w Polsce i powrócić do Indii, aby tam otworzyć nowy rozdział ich wspólnej drogi. Po powrocie, Anil przejął funkcję dyrektora w szkole, prywatnej placówce oświatowej nieposiadającej rządowych dotacji i utrzymywanej jedynie z własnych środków, kontynuując tym samym rodzinne dziedzictwo. Dwa lata później zmarł jego brat, a świat pogrążył się w epidemii COVID.
Anila Guptę, wraz z synem Miłoszem (żona Zuzanna była akurat z wizytą w Polsce), spotkałem na deptaku prowadzącym wprost do bramy Taj Mahal, czekał na mnie tuż przy parkingu. Panuje tam absolutny zakaz używania samochodów i tuk-tuków, chyba że posiada się specjalne pozwolenie, lecz i tak droga od parkingu do chodnika musi być pokonana pieszo. Pomógł mi z bagażami i tak znalazłem się za murem szkoły Edukacyjnego wsparcia ubogich dzieci im. Dr. Subasha Gupty.
* * *
— Powiedz mi Anil, będziemy rozmawiać, w jakim języku? Jego oczy na chwilę rozbłysły słonecznym światłem. — Jak to, tylko po polsku, jestem przecież polskim Hindusem! — zaśmiał się i otworzył bramę prowadzącą na dziedziniec szkoły.
To miejsce, przez dwa dni miało się stać moją sypialnią i oknem, za którym świat szykował się do kolejnego dnia tak samo gorącego i wilgotnego jak ten poprzedni.
Szkoła im. Dr. Subhasha Gupty nie korzysta z żadnego wsparcia finansowego ze strony państwa. Wszelkie wydatki związane z wynagrodzeniem nauczycieli, opłatami za media, remontami czy jakimikolwiek innymi obciążeniami fiskalnymi są pokrywane przez szkołę samodzielnie. Chociaż rodzice starają się aktywnie uczestniczyć w finansowaniu edukacji swoich dzieci, należy podkreślić, że sytuacja życiowa rodzin bywa niejednokrotnie bardzo zróżnicowana materialnie.
Anil, zapytany o szkołę podaje bez zająknięcia kolejne informacje. — Jest tu przedszkole, zerówka, szkoła podstawowa, coś jak gimnazjum i liceum, uczymy ponad 400 uczniów w wieku od 3 do 20 lat. Dzieci, które przyjmujemy do szkoły czasem nie potrafią pisać i czytać, więc przyjmujemy je więc do zerówki, ale gdy z czasem „przyspieszają”, to wtedy doganiają swoich rówieśników w starszych klasach. Szkoła podstawowa to przede wszystkim klasy od pierwszej do piątej, później są klasy podobne do polskiego gimnazjum od szóstej do ósmej klasy, a później jest liceum od klasy dziewiątej do dwunastej. Ostatnia klasa kończy się czymś takim jak matura w Polsce, jest to egzamin ze wszystkich przedmiotów, które były w szkole. Dzieci mamy około 400, a jednorazowo jest to około 250, bo nikt w Indiach nie pilnuje tego czy dzieci chodzą do szkoły, czy może nie. Nie wymagane są usprawiedliwienia i podpisy od rodziców, to są realia tego kraju — wskazuje mój rozmówca.
Proszę Anila, aby opowiedział naszym Czytelnikom, jakie przedmioty są w szkole. — W klasie jedenastej, jeszcze przed maturą, można wybrać kierunek, są to: fizyka, chemia, matematyka to pierwszy kierunek, hinduski i angielski jest obowiązkowy dla wszystkich klas. Potem może być fizyka, matematyka i biologia to jest drugi kierunek, albo księgowość i bankowość to jest jeszcze jeden kierunek. Do egzaminu można wybierać pomiędzy podstawowymi przedmiotami takimi jak: ekonomia, socjologia czy geografia. My zachęcamy dzieci do nauki, proponując nagrody, może to być rower za dobre wyniki, a nawet zwolnienie z opłat za kolejny rok. To nie jest tak, że każdy wyciąga rękę i mówi: daj mi. Szkoła pomaga, daje nagrody takim dzieciom, ale tylko w mądry sposób, to nie są pieniądze, a rzeczy naprawdę potrzebne, właśnie takie jak rower czy stypendium. Dzieci są wówczas zadowolone i pamiętają — wyjaśnia polski Hindus.
Pytam więc, czy to znaczy, że dzieci mają tu spory wybór przedmiotów egzaminacyjnych i kto je egzaminuje, czy ostatni egzamin ogólny jest egzaminem państwowym i czy przyjeżdżają do Was wyznaczeni nauczyciele na egzaminy? — Nie, u nas to tak nie wygląda. To dzieci muszą jechać na egzamin do innej szkoły. Państwo wyznacza dzieciom kolejne numery, podporządkowuje je do różnych szkół i różnych nauczycieli i państwo przygotowuje także pytania, które są ogólne dla całego stanu. Potem wysyłane są paczki z zamkniętymi formularzami, o których nie wiedzą uczniowie, nauczyciele i dyrektorzy. Podczas egzaminu są one otwierane, a dziecko wtedy ma pisać egzamin z zadanego tematu — stwierdza Anil.
Chcę wiedzieć, czy po zdaniu takiego egzaminu, dzieci ze szkoły Anila mają zamkniętą drogę do dalszej edukacji czy też mogą ją kontynuować? — U nas już nie mogą, nie mogą do nas powrócić, u nas nauka kończy się maturą i kropka. Od momentu zdania egzaminu państwowego mogą rozpocząć naukę na uniwersytecie, jeśli tylko mają dalszą ochotę pobierać nauki. Wybierają wówczas szkoły medyczne, inżynieryjne lub inne, to jest już ich wybór, jakie mają możliwości, czego oczekują, czy mają pieniądze, a może szukają już tylko pracy — podkreśla mój rozmówca.
Wyrażam przekonanie, że po takim egzaminie państwowym wielu podejmuje dalszą naukę, a są też i tacy, którzy chcieliby pomóc innym i zapewne wracają do swojej szkoły, a może po prostu tracicie już z nimi kontakt. Czy są takie dzieci? — Bardzo rzadko to się zdarza, mało kto powraca — stwierdza Anil.
Dopytuję więc, czy może Anil dysponuje informacją, danymi statystycznymi, które pokazują, że dzieci z jego szkoły zdają maturę, że idą dalej, że szkoła spełnia, pokładane w niej nadzieje?
— Tak, otrzymujemy te wszystkie informacje i przygotowujemy coś w rodzaju plakatów, na których prezentujemy najlepszych uczniów. Umieszczamy tam ich zdjęcie, imię, nazwisko, numer ucznia i procenty w ocenie egzaminów. Większość uczniów, oceniam to na ponad 90%, kończy egzamin maturalny z dobrymi notami, a ponad 30% otrzymuje najlepsze oceny — mówi Anil, a ja dodaję, że takie wyniki wskazują, na ciężką pracę, którą muszą wykonać nauczyciele.
— Mamy zatrudnionych prywatnych nauczycieli, niektórzy z nich pracują w naszej szkole już ponad 25 lat, to jest doświadczona i mądra kadra pedagogiczna oddana swojej pracy i traktująca ją bardzo poważnie. Oczywiście opłaty nauczycielom także się zmieniają w zależności od tego, którą klasę prowadzą. Wszelkie pieniądze, które możemy przeznaczyć na płace nauczycielom, pochodzą z opłat dzieci za szkołę i darowizn. W Indiach 95% szkół to szkoły prywatne, pozostałe to szkoły państwowe, do których przyjęcie graniczy czasem z cudem. W takich szkołach państwowych, choć darmowych, edukacja jest na najniższym poziomie. Państwo sprawdza miejsce, budynek i daje wolną rękę: jeśli chcecie prowadzić szkołę, to zarabiajcie sami, my nic wam nie damy – tak nam mówi państwo — wyjaśnia mój rozmówca.
Zapytałem Anila, o jakich kwotach mówimy, gdy mamy na myśli dzieci tutaj w szkole, jakie są koszty utrzymania takiego dziecka?
— Wiele zależy od tego, do której klasy uczęszcza to dziecko, jak są małe dzieci, to są małe koszty, a jak duże dzieci to koszty też są duże. Małe dzieci od pierwszej klasy do piątej podstawówki, koszt średni to jest 500 złotych ($120) na cały rok szkolny. Dochodzą do tego opłaty szkolne i książki, a jeśli z tego zostają jakieś pieniądze, to kupujemy dzieciom buty albo mundurek, jest to jeszcze dodatkowe 150 złotych ($35). Muszę tu zaznaczyć, że dotyczy to przede wszystkim dzieci starszych, bo w wyższych klasach zmieniają się nie tylko książki, ale też nauczyciele. W przypadku klas gimnazjalnych opłaty za dziecko na rok szkolny wynoszą 700-800 złotych ($170-$190) a dla klas od dziewiątej do dwunastej opłaty wynoszą mniej więcej 1000 złotych na cały rok.
Upewniam się, że dobrze rozumiem: czyli jedna osoba, jeden rok szkolny to jest 1000 złotych? ($240), zaś Anil odpowiada: — Dokładnie tak.
Stwierdzam więc, że są to pieniądze, które naprawdę mogą wiele zmienić w życiu tych dzieci, ale wiem jednak, że nie jest tak łatwo je przekazać i proszę Anila o wyjaśnienie.
— Państwo indyjskie bardzo dokładnie przygląda się darom i zagranicznym prezentom, podobnie jest z darowiznami. Indyjskie prawo reguluje kwestie związane z darowiznami, zwłaszcza w kontekście organizacji charytatywnych i instytucji non-profit, a także dotyczy to naszej szkoły. Te instytucje muszą spełniać określone wymogi prawa, niektóre z nich są ograniczone w przyjmowaniu lub używaniu darowizn. Indie to młode państwo i nie raz się zdarzało, że darowizny trafiały w nieodpowiednie ręce, przeciwko krajowi, trafiały do różnych sekt wyznaniowych. Pieniądze wysyłano do szkół chrześcijańskich lub muzułmańskich, a potem okazywało się, że były używane zupełnie nieodpowiednio i z tego powodu państwo ograniczyło takie darowizny — wskazuje.
W ciągu ostatnich pięciu lat w Polsce, popularność edukacyjnego wsparcia ubogich dzieci im. Dr. Subasha Gupty wzrosła ogromnie. Spowodowane jest to przede wszystkim samymi działaniami Anila i Zuzanny, którzy prowadzą tzw. dom otwartych drzwi, często odwiedzają ich osoby podróżujące po Indiach, odwiedzające ich placówkę położoną obok Taj Mahal czy po prostu zwykli turyści chcący usłyszeć język polski w sercu Indii. W ubiegłym roku jeden z polskich vlogerów, po wizycie w szkole zorganizował zbiórkę, która w listopadzie zakończyła się zakupem dzieciom, jednolitych czerwonych sweterków z logo szkoły.
Anil przestrzega przed wysyłaniem paczek z zeszytami, długopisami, zabawkami czy innymi prezentami. — Ludzie często kierują się emocjami, wysyłając nam paczki, za które ponoszą koszt transportu, ale nie wiedzą, że gdy je odbieramy, musimy dodatkowo opłacać ich odbiór, płacić podatki, a tego szkoła nie może unieść. W Indiach wszystko jest tańsze niż w Polsce, Ameryce czy Europie, zamiast wydawać pieniądze na kilka rzeczy, można tu kupić ich więcej i taniej — wyjaśnia.
Dzielę się z Anilem moim wrażeniem, że ogromne zainteresowanie szkołą przywiózł ze sobą. — Popraw mnie, jeśli się mylę, jesteś przecież Indusem, a przywiozłeś ze sobą kawałek Polski, jak się z tym czujesz?
— Nie jestem sam. Moja żona Zuzanna bardzo wiele mi pomogła, wkładała w to całe swoje serce. Dzieci w ten sposób stają się bardziej otwarte, widzą świat nie zza przymkniętych powiek, a całymi oczami. Wielu odwiedzających nas Polaków faktycznie jest zaskoczonych warunkami, w jakich tu pracujemy i wówczas zaczynają o nas mówić, pomagać nam. Kiedy komuna zaczynała się w Polsce kończyć, a zaczynała demokracja, widziałem to wszystko, obroniłem pracę doktorską z chemii, pracowałem, zaczynałem do Polski przywykać. Mojej matki kraj to Indie, tu mnie wychowała i tu dorastałem, ale ja czuję się Polakiem. Polska to moja ojczyzna. Nauczyłem się tego, że to ojciec ma takie prawo, by nauczyć swoje dziecko, jak dalej iść przez życie i za tę naukę dziękuję Polsce — podkreśla Anil.
* * *
Położony w tym samym mieście, co sam Taj Mahal, Grobowiec Etemada ad-Douli często bywa nazywany „Baby Taj”. W samym Taj Mahal zawsze są tłumy, ale kiedy odwiedziliśmy Baby Taj, było prawie pusto, po rozmowie z Anilem, było to przytłaczające i piękne zarazem przeżycie. U ulicznego sprzedawcy za 15 rupii kupiłem moje ulubione lody mango, usiedliśmy na chwilę w cieniu, obserwując, jak zachodzące słońce zmienia kolory białego marmuru.
Pytam dlaczego Anil pomaga wszystkim odwiedzającym go. Anil patrzy na mnie i tą swoja miękką polszczyzną z silnym akcentem mówi: — Przebywałem w Polsce przez ponad trzydzieści lat, doświadczając niezwykłej gościnności i życzliwości moich przyjaciół. To tam otrzymałem nie tylko pomoc materialną, ale również bezwarunkową miłość i wsparcie. Ludzie otworzyli mi swoje serca, pomagając mi w trudnych sytuacjach, ucząc mnie, jak funkcjonować w obcym kraju. Teraz kiedy inni mnie odwiedzają, czuję, że to moja kolej, aby rewanżować się za wszelką życzliwość, jaką otrzymałem. To jest czas, aby okazać im tę samą troskę i wsparcie, której doświadczyłem, budując most pomiędzy kulturami, społeczność opartą na wzajemnym szacunku i życzliwości — podkreśla.
Od siebie dodam, że szkołę im. Dr. Subasha Gupty odwiedziłem podczas jednego z najważniejszych świąt w hinduizmie – Dasary, obchodzonego w całych Indiach oraz w Nepalu. Na północy Indii najczęściej jest interpretowane jako święto zwycięstwa Ramy nad demonem Rawaną, zwycięstwa dobra nad złem.
Swoją wizytę u Anila i Zuzanny Guptów zrelacjonował i sfotografował: Dariusz Lachowski
Kontakt do szkoły: Anil Gupta / [email protected] / +917300639608 (WhatsApp) Adres: Anil Gupta 21/106B, K.V. SCHOOL, EAST GATE OF TAJ MAHAL, TAJGANJ, AGRA, 282001, INDIA
Lub na >>Facebooku<<