Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
wtorek, 24 grudnia 2024 12:39
Reklama KD Market

Rodzina migrantów w drodze do Chicago: Obiecaliśmy naszym dzieciom lepsze życie

Rodzina migrantów spotkana w mieście Oaxaca w Meksyku fot. Joanna Marszałek

Młoda Wenezuelka z dwójką dzieci, mężem i bratem w ciągu dwóch i pół miesiąca wyczerpującej podróży przemierzyła siedem krajów i wiele tysięcy kilometrów. To jednak jeszcze nie koniec podróży, której celem jest dotarcie do Stanów Zjednoczonych. Rodzina słyszała, że najwięcej pracy jest w Chicago i miastach Teksasu lub Orlando na Florydzie. W czasie postoju w mieście Oaxaca – stolicy meksykańskiego stanu o tej samej nazwie – opowiedziała nam o swoich doświadczeniach, marzeniach i planach.

Migranci z Ameryki Środkowej i Południowej przemierzający stan Oaxaca na południu Meksyku w drodze „para el Norte” – na północ, do Stanów Zjednoczonych – na pozór nie różnią się od lokalnych mieszkańców i rodzimych turystów. Dopiero po uważniejszym przyjrzeniu się, można zauważyć, że nie są miejscowi. Zazwyczaj szukają cienia, mają przy sobie małe dzieci, napakowane plecaki, czasami karimatę lub mały namiot. Mimo upalnej meksykańskiej pogody ubrani są w odzież z długimi rękawami i spodnie.

Jedną z takich „podróżniczych” grup jest rodzina Danieli z Wenezueli, która od dwóch i pół miesiąca zmierza w stronę Stanów Zjednoczonych. W niedzielne popołudnie, w centrum tętniącej życiem Oaxaci, 25-letnia matka, jej o rok starszy mąż, brat i dwoje dzieci przysiedli w cieniu bramy. 7-letni Jackson jest cichy i spokojnie siedzi koło matki. Młodszy, 2-letni Jackniel, beztrosko biega po chodniku, zaczepiając przechodniów i częstując ich płatkami Cheerios z plastikowego kubeczka. Asekuruje go ojciec, a brat Danieli nieopodal rozmawia z ulicznym sprzedawcą żywności.

W czasie dotychczasowej, wyczerpującej podróży, jak relacjonuje Daniela, rodzina doświadczyła wielu tych samych rzeczy, które skłoniły ją do opuszczenia rodzinnego kraju: głodu, choroby, biedy, wyzysku, przemocy, a na dodatek niebezpieczeństw ze strony natury.

Daniela pochodzi z należącej do terytorium Wenezueli wyspy Margarita (hiszp. Isla Margarita). Mimo miana perły Karaibów, turkusowej wody i białych plaż, lata zawirowań politycznych i gospodarczych w Wenezueli odstraszyły z wyspy turystów, a większość krajów zachodnich ostrzega swoich obywateli przed podróżowaniem tam.

Na wyspie mąż Danieli był rybakiem i pracował dorywczo na budowach. Daniela zajmowała się dziećmi i sprzątała domy.

– Nasz miesięczny dochód był w granicy 20-25 dolarów. Tygodniowo można było zarobić od 5 do 10 dolarów, w zależności od tego, gdzie pracujesz. Co ja mogę za to kupić? – pyta retorycznie Daniela.

– Potrzebne były pieniędzy na benzynę do łodzi. Część łódki się popsuła, potrzebne były pieniądze na naprawę. Mały potrzebuje mleka, pieluch. To wszystko wydatki. Musiałam zakładać mu ściereczki w zastępstwie pieluchy. Ciągle się zabrudzał, chorował. Obaj synowie mają astmę. Jeden z nich się rozchorował i na leki potrzeba było dużo pieniędzy. Jeśli chcesz iść do doktora, musisz przynieść własne rękawiczki, strzykawki i artykuły medyczne. Dlatego u nas, gdy ludzie chorują, to z reguły umierają – opowiada Daniela.

W obliczu nękającego kraj kryzysu gospodarczego i politycznego Wenezuelczycy wyruszają na południe do Chile, Argentyny albo na północ – do Stanów Zjednoczonych – wyjaśnia Daniela. Decyzja o opuszczeniu rodzinnego kraju, gdzie pozostali liczni krewni, nie była łatwa – mówi kobieta. Wraz z rodziną wyruszyli w połowie marca. Podróżują pieszo i kiedy się da – autostopem. Zatrzymują się w miasteczkach w poszukiwaniu jedzenia i transportu – byle na północ.

Zapytana, jaka była najtrudniejsza część dotychczasowej podróży, Daniela bez zastanowienia przywołuje niesławny przesmyk Darién – gęsty odcinek dżungli stanowiący naturalną granicę między Kolumbią a Panamą, a jednocześnie umowną granicę między Ameryką Południową a Środkową.

60-kilometrowa bagnista, gęsto porośnięta dżunglą trasa od lat stanowi szlak migrantów próbujących przedostać się z Kolumbii do Panamy i dalej na północ. To jedyny odcinek w systemie dróg Autostrady Panamerykańskiej, gdzie z powodu trudnych warunków niemożliwe było zbudowanie nawierzchni dla ruchu kołowego. Według relacji mediów i samych migrantów, na trasie – opanowanej przez kartele przemytnicze – dochodzi do rabunków, okaleczeń, wykorzystywania i gwałtów. Widok ludzkich szczątków na szlaku nie należy do rzadkości.

– Z miasta Capurgana (w Kolumbii – red.) przejście przez dżunglę zajęło nam 8 dni. To też wiąże się z pieniędzmi, bo za wszystko pobierają opłaty. W ostatnich dniach nie mieliśmy już jedzenia. Widzieliśmy, jak ludzie umierają, ciała unoszące się na wodzie… – głos Danieli załamuje się. – Chcesz wiedzieć, dlaczego umarli? Bo poślizgnęli się i spadli z urwiska. Inni utonęli przy przekraczaniu rzeki. Niektórym dzieci wyrwały się z rąk, spadły i zabiły się na skałach. Widzieliśmy, jak rzeka porywa 30 osób, w tym dzieci. Nam udało się uciec, bo jakiś Indianin krzyknął do nas, żeby biec.

Zapytana, jak tłumaczą podróż swoim dzieciom, Daniela odpowiada przez łzy:

– Mówimy im, że to wszystko jedna wielka przygoda.

Według CNN, tylko w 2022 roku przez trudną trasę w dżungli przedostało się prawie 250 tys. osób. To dwa razy więcej niż rok wcześniej i 20 razy więcej niż średnia w latach 2010-2020. W bieżącym roku liczby te nadal rosną. Według wstępnych oficjalnych danych władz panamskich, od stycznia do marca 2023 roku do Panamy z Kolumbii przedostało się ponad 87 tys. osób w porównaniu z 13,7 tys. w analogicznym okresie ubiegłego roku.

Kobieta zapytana, jakiej pomocy oczekuje w trakcie podróży i po przekroczeniu granicy ze Stanami Zjednoczonymi, odpowiada:

– Teraz najbardziej potrzebujemy pomocy w zakresie transportu, jakiegoś autobusu i jedzenia. Nie chodzi o pieniądze. Chcemy pracować. Słyszeliśmy, że najwięcej pracy jest w Chicago, w Teksasie i Orlando na Florydzie. Wiemy, że przekroczenie granicy nie będzie łatwe. Gdyby tak było, wszyscy by przechodzili. Ale może ze względu na dzieci ich serca zmiękną i pozwolą nam przejść… – zastanawia się Daniela i dodaje, że zarejestrowała już członków swojej rodziny w aplikacji CBP One dla osób poszukujących azylu.

Na koniec pytamy Danielę, co chicagowianie – którzy są podzieleni w kwestii przyjmowania migrantów – powinni wiedzieć o rodzinach takich jak jej. Po chwili namysłu kobieta odpowiada:

– Nie było łatwo dotrzeć do tego punktu. Zwłaszcza dla osób takich jak my, którzy opuścili Wenezuelę bez żadnych oszczędności. Nie chcemy pieniędzy. Może tylko jakieś miejsce do spania na początek, do czasu, aż zaczniemy pracować i staniemy na nogi. Nieważne, jakie miejsce noclegowe, bo już spaliśmy na ulicy. Nic w życiu nie powinno być za darmo. Jesteśmy gotowi pracować, aby dać swoim dzieciom to, co obiecujemy im przez całą drogę.

– Dla mnie pozostanie w Wenezueli jest równoznaczne ze śmiercią moich dzieci z głodu – podsumowuje Daniela.

Od 2014 r. Wenezuela doświadcza jednego z najcięższych kryzysów gospodarczych na świecie. PKB kraju skurczył się o 75 proc., a 90 proc. ludności żyje w ubóstwie – wynika z komunikatu prasowego biura Caritasu.

Według raportu, Wenezuelę opuściło już 7 mln osób, z czego blisko 2,5 mln przedostało się do Kolumbii, która również zmaga się z kryzysem. Powołując się na badania przeprowadzone przez ONZ w 2021 r., autorzy komunikatu podkreślili, że 56 proc. uchodźców ma problemy z dostępem do zatrudnienia i opieki zdrowotnej, a 64 proc. z nich czuje się dyskryminowanych z powodu ucieczki z Wenezueli.

Według danych Organizacji Narodów Zjednoczonych ds. Wyżywienia i Rolnictwa (FAO) w 2022 r. Kolumbia została wpisana na listę 20 państw najbardziej zagrożonych klęską głodu. Ograniczony dostęp do żywności dotyka 7 mln mieszkańców Kolumbii, w tym 1 mln Wenezuelczyków.

Joanna Marszałek[email protected]

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama