Wygrana miliona dolarów w zdrapce nie przyniosła szczęścia Kathryn Faver z Santa Rosa Beach na Florydzie - napisał w niedzielę portal News Com. Kobieta pobrała wygraną, opłaciła podatki, a za resztę kupiła nowy dom. Zdążyła przewieźć meble, lecz nim jeszcze odebrała psa od opiekującej się nim w czasie przeprowadzki osoby, z telefonu od szeryfa dowiedziała się, że jej dom wraz z całym życiowym dorobkiem płonie. "Nie przespałam w nim nawet nocy, nie spędziłam w nim nawet 10 minut" - powiedziała.
Domu, wyjątkowym zbiegiem okoliczności, kobieta nie zdążyła ubezpieczyć. Pechowa zwyciężczyni chciała podpisać umowy z ubezpieczycielem natychmiast po przeprowadzce.
Faver twierdzi, że winna jest firma przewożąca meble, której pracownicy postawili kartony na kuchennej płycie, a ta przez nieuwagę została włączona. Firma przeprowadzkowa nie ma jednak zamiaru ponosić odpowiedzialności za to wydarzenie - napisał portal dziennika "Palm Beach Post".
W rezultacie mimo szczęścia na loterii kobieta stała się bankrutką: w nowym domu ulokowała całą wygraną kwotę. "Mam teraz na koncie najwyżej 300 dolarów" - pożaliła się redakcji. Nie ma nawet z czego opłacić niezbędnych napraw.
Aż trzecia część wygrywających na loteriach traci wszystko i musi ogłosić bankructwo - twierdzi redakcja lokalnego dziennika "Palm Beach Post", która zbadała losy szczęściarzy, którym bardzo powiodło się w grach losowych na Florydzie. Zdaniem dziennikarzy ryzyko rośnie jeszcze bardziej, jeżeli wygrywa osoba o niskich dochodach. (PAP)