Nie mam wątpliwości, że po ostatnim wycieku tajnych dokumentów w USA potrzebne są duże zmiany w dostępie do nich, i jestem pewien, że do tego wkrótce dojdzie - powiedział PAP gen. bryg. Peter Zwack, były attache wojskowy USA w Rosji i b. oficer wywiadu wojskowego. Jak dodał, choć przeciek to plama na reputacji służb, nie spodziewa się długofalowych szkód dla działań armii ukraińskiej i współpracy wywiadowczej z sojusznikami.
Kiedy w czwartek agenci FBI aresztowali Jacka Teixeirę jako podejrzanego o publikację w internecie setek ściśle tajnych dokumentów, wśród komentarzy przewijało się jedno pytanie: jak 21-letni żołnierz Gwardii Narodowej o ekstremistycznych poglądach mógł mieć dostęp do tak ważnych materiałów?
Zdaniem gen. Petera Zwacka, wieloletniego oficera wywiadu wojskowego i byłego attache wojskowego w Moskwie, wynika to z tego, jak funkcjonuje w USA wojsko oraz system dostępu do informacji niejawnych.
"Prawda jest taka, że wielu młodych ludzi przychodzi do sił zbrojnych i zajmuje się poważną pracą, która wymaga dostępu do takich informacji. Dotyczy to również pracowników IT, jakim był sprawca przecieku. Profesjonaliści od IT zajmują się tym, by zapewnić, że nasze systemy wymiany informacji działają, w tym informacji niejawnych. Taka praca z natury wymaga posiadania wysokiego poświadczenia bezpieczeństwa" - mówi Zwack, obecnie ekspert Instytutu Kennana w ośrodku Wilson Center.
Jak tłumaczy, problem wynika także z tego, jak wiele osób posiada takie poświadczenie. Według ostatnich statystyk liczba osób uprawnionych do wglądu w informacje sklasyfikowane jako ściśle tajne to ponad 1,2 mln. Choć wszystkie te osoby przechodzą przez intensywny proces prześwietlania, to - jak twierdzi Zwack - wciąż jest to w pewnej części oparte na zaufaniu.
"Nie chcę tego zbytnio uwypuklać, ale tu zawsze jest ten element zaufania. Cała tragedia polega na tym, że mamy tysiące ludzi pracujących w wywiadzie, z czego 99,9 proc. to świetni ludzie, ale wystarczy jedno +zepsute jabłko+, by naruszyć reputację i zepsuć pracę wszystkich" - mówi generał.
Zwack jest pewny, że w efekcie najnowszego skandalu zostaną wprowadzone "poważne" zmiany w procedurach dostępu do informacji.
"Nie mam najmniejszych wątpliwości, że dojdzie do wielkiego przeglądu taktyk, technik i procedur. Nie wiem, jakie zajdą zmiany, ale na pewno do nich dojdzie" - zaznaczył. Jak jednak przestrzega, zbytnie zawężenie dostępu do informacji niejawnych może doprowadzić do problemu, jaki amerykańskie służby miały przed zamachami 11 września, tj. niedzielenia się informacjami między poszczególnymi służbami.
Były wojskowy zwraca przy tym uwagę na niezwykły charakter afery, w której - jak wynika z dotychczasowych doniesień - główną motywacją sprawcy wycieku była chęć zaimponowania poznanym w sieci znajomym w zamkniętym czacie na temat gier wideo i broni.
"Wygląda na to, że chodziło po prostu o ego. To zupełnie szalone. Ale to też bardzo znamienne dla naszych czasów" - ocenia Zwack. "Wiem, że w tej pracy prowadzi się gry wojenne i symulacje poważnych przecieków, ale ta sytuacja mocno wykracza poza schemat" - dodaje.
Pytany o konsekwencje przecieku dla wojny na Ukrainie, Zwack podkreśla, że choć informacje, które wydostały się na światło dzienne, m.in. na temat kwestii taktycznych czy stanu zapasów broni, były wysoce wrażliwe, to nie sądzi, że jest to "game changer", który zniweczy szanse Ukrainy na sukces w nadchodzącej ofensywie.
"Szczęście w nieszczęściu polega na tym, że wyszło to na jaw wystarczająco wcześnie, by wciąż można było zmienić plany, więc myślę, że to może rozejść się po kościach. Ale warto zauważyć, że w przeciwieństwie do wcześniejszych afer Rosjanie i Chińczycy wydają się nią co najmniej tak zdziwieni, jak my" - mówi generał.
Pytany o to, czy skandal może wpłynąć na zwiększenie nieufności sojuszników Ameryki, Zwack przyznaje, że wydarzenie jest poważną plamą na reputacji służb.
"Z pewnością w umysłach niektórych mogą się pojawić wątpliwości przy dzieleniu się wrażliwymi danymi. Ale ostatecznie jesteśmy bliskimi sojusznikami i sami też dzielimy się własnymi informacjami, i ten proces jest zbyt ważny, by go przerwać" - przekonuje ekspert. "Owszem, mieliśmy poważną wpadkę, ale mogła ona się przydarzyć każdemu krajowi" - dodaje.
Z Waszyngtonu Oskar Górzyński (PAP)