0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Strona głównaArchiwumStrzelają, żeby zabić. Policjanci ciężkiego kalibru

Strzelają, żeby zabić. Policjanci ciężkiego kalibru

-

Coraz więcej ustawodawców wyraża zaniepokojenie militaryzacją policji w ramach programu 1033 zarządzanego przez Pentagon, Departament Sprawiedliwości i Departament Bezpieczeństwa Kraju. Wojskowy sprzęt, łącznie z pojazdami opancerzonymi, a nawet czołgami, trafia do lokalnej policji. W założeniu ma służyć głównie do walki z terrorystami i zorganizowanymi gangami narkotykowymi. W rzeczywistości jest używany w przypadkach niewymagających zbrojnych akcji. Być może jest to wynik idiotycznej klauzuli w ustawie, która zobowiązuje do użycia tego sprzętu w ciągu roku od dnia, w którym został nabyty.

Przeciw mieszkańcom Ferguson w Missouri, którzy z podniesionymi rękami protestowali z powodu śmierci zabitego przez policjanta 18-letniego Michaela Browna, wystawiono oddział uzbrojonej po zęby policji. Transmisje z miasteczka wstrząsnęły całym krajem. Zrozumiano, że policja ma zbyt szerokie uprawnienia i nie waha się sięgać po broń za tak błahe wykroczenia jak chodzenie środkiem jezdni.

REKLAMA

Po śmierci Browna zaczęto się zastanawiać, czy Izba Reprezentantów postąpiła słusznie, gdy w czerwcu tego roku odrzuciła propozycję ustawy wzywającą do wstrzymania programu 1033. Za jego kontynuacją opowiedziało się wówczas 355 kongresmanów, przeciw – 62. Obecnie senator Claire McCaskill, przewodnicząca podkomisji ds. bezpieczeństwa kraju, ogłosiła plan przesłuchań po powrocie Kongresu z wakacji, a przewodniczący komisji sił zbrojnych senator Carl Levin nosi się z zamiarem sprawdzenia, czy wojskowe nadwyżki są używane zgodnie z intencją Senatu.

Nie drażnij policjanta

Oddzielnym zagadnieniem jest brutalność funkcjonariuszy. Bywa, że zwykłe pytanie jest przyjmowane krzykiem i groźbami. Łatwo sobie wyobrazić, czym może się skończyć ubliżenie funkcjonariuszowi, choć prawo tego nie zabrania. Wszelkie nadzieje, że w konfrontacji z władzą mamy jakieś szanse, rozwiewa Sunil Dutta w artykule opublikowanym w „The Washington Post”. Dutta przepracował 17 lat w policji w Los Angeles, a obecnie prowadzi wykłady na temat bezpieczeństwa kraju w Colorado Tech University. Argumentuje, że ofiary policyjnej przemocy same są sobie winne. Nawet jeśli zostały zatrzymane bezpodstawnie, nie powinny zadawać pytań, a tym bardziej pyskować, tylko posłusznie robić, co każe policjant.

− Jeśli nie chcesz dostać kuli, nie chcesz być porażony paralizatorem, oberwać pałą lub wylądować na ziemi, rób co każę. Nie kłóć się ze mną, nie obrażaj, nie mów, że nie mam prawa cię zatrzymać, że jestem rasistowską świnią, że mnie oskarżysz i pozbawisz pracy. Nie krzycz, że moje pobory pochodzą z twoich podatków i nie okazuj agresji, idąc w moim kierunku – pisze Dutta.

Warto przypomnieć, że kłócenie się, a nawet obrażanie policjanta, nie jest nielegalne. Mimo to taka reakcja zatrzymanego w większości kończy się aresztem i karą. Można się bronić, powoływać na swoje prawa, nie zezwolić na rewizję samochodu i zakwestionować przyczynę zatrzymania, lecz szybciej można dostać pałą. Policjant zawsze jest na pozycji wygranej, wystarczy, że powie, iż stawiałeś opór przy aresztowaniu, co oczywiście jest karalne. A jest to przecież całkiem naturalny odruch, gdy czujesz się niewinny. Dutta przyznaje, że niektórzy funkcjonariusze faktycznie postępują po chamsku. W takim przypadku radzi schować dumę do kieszeni i bez słowa poddać się rozkazom policjanta, a swoich praw dochodzić później. Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać.

Kula za nieposłuszeństwo?

Nie każdy potrafi milczeć, gdy policjant wrzeszczy. Chyba że do twojego domu wpada kilku funkcjonariuszy z wyciągniętą bronią, a ty nie masz pojęcia, czym na tę wizytę zasłużyłeś. Wtedy siedzisz cicho, bo zaniemówiłeś z wrażenia i strachu.

Zjawiskiem bardzo niepokojącym jest oczekiwanie od obywatela natychmiastowego i bezwarunkowego posłuszeństwa, jak podczas wojskowej musztry. A przecież żyjemy w państwie demokratycznym, choć w konfrontacji z policją i z powodu coraz większych ograniczeń swobód obywatelskich łatwo o tym zapomnieć.

Nikt nie wątpi, że praca policjanta jest trudna i niebezpieczna, że większość funkcjonariuszy nie celuje do przechodnia tak szybko jak Darren Wilson do Michaela Browna. Załóżmy, że chłopak nie tylko zlekceważył polecenie zejścia z jezdni na chodnik, lecz jeszcze mu ubliżył. Czy jest to powód do strzelania? A jeśli już, to dlaczego nie strzelić w nogę, tak by uniemożliwić ucieczkę? Na to pytanie odpowiedzieli na portalu Huffington Post eksperci, m.in. dyrektor Międzynarodowego Związku Szefów Policji John Fiman: „Funkcjonariusze przechodzą szkolenie nie po to, by kaleczyć, lecz zabić. Twierdzą, że tylko w ten sposób mogą zneutralizować zagrożenie. Strzelanie w kończynę to fikcja. To hollywoodzka legenda. Strzelanie z myślą, by zranić jest niepraktyczne, bo możliwość sukcesu jest niska. Oficer może nie trafić do celu, ryzykując życie własne i innych”.

Uzbrojona policja podczas protestów w Ferguson w Missouri fot.Larry W. Smith/EPA
Uzbrojona policja podczas protestów w Ferguson w Missouri fot.Larry W. Smith/EPA

Na coraz brutalniejsze akcje policji zwrócił uwagę senator Rand Paul. Republikanin z Kentucky przypuszcza, że gdyby jako nastolatek znalazł się w takiej sytuacji jak Michael Brown, też nie okazałby strachu i mógłby popisać się, rzucając policjantowi wiązkę obelg. Jest jednak pewny, że z tego powodu nie straciłby życia. Potencjalny kandydat na prezydenta doskonale rozumie gniew mieszkańców Ferguson, przy czym w żadnym wypadku nie usprawiedliwia okradania sklepów i niszczenia biznesów, jakie na początku towarzyszyły demonstracjom. Podkreśla, że chociaż policja ma obowiązek szybkiego reagowania w przypadku, gdy chuligani okradają sklepy, to nie ma powodu do wystawiania silnie uzbrojonych oddziałów i grożenia bronią uczestnikom pokojowego protestu. Jak wielu innych wyraża niepokój militaryzacją lokalnych organów, władz porządkowych. Zaznacza, że w rezultacie hojności Waszyngtonu, który rozdziela wojenny sprzęt za drobną opłatą, lokalne departamenty policji budują małe armie. Posiadanie wojskowego sprzętu niejako zachęca do użycia go.

All dressed up, no place to go (Wystrojony, a nie ma gdzie pójść)

Powyższy napis widnieje na nagrobku w miejscowości Thurmont w stanie Maryland. Znakomicie oddaje frustracje policjantów, którzy mają nowe zabawki i nie mogą ich użyć. W Ferguson znaleziono okazję do zademonstrowania nowych wojskowych nabytków. Na ulice miasteczka wyjechały opancerzone pojazdy, na dachach zajęli pozycje snajperzy. Na portalu Billa Moyersa weteran wojny irackiej Rafael Noboa y Rivera pisze, że policja z Ferguson, lepiej uzbrojona niż żołnierze w czasie działań w strefie wojennej, zastosowała konfrontacyjną taktykę, dokładnie taką, jakiej należy unikać podczas prób zaprowadzenia porządku i uspokojenia podburzonego tłumu. Wszyscy eksperci (z wyjątkiem tych, którzy wypowiadają się w sieci Fox News) twierdzą, że siły porządkowe popełniły w Ferguson szereg pomyłek, łącznie z wprowadzeniem na ulice oddziałów SWAT (Special Weapon and Tactics, pol. Specjalne Wyposażenie i Taktyki), wyspecjalizowanych jednostek policji, i osadzeniem na dachach snajperów. To tylko podniosło nastroje do temperatury wrzenia.

45 tys. najazdów rocznie

Jednostki SWAT przygotowane do szybkich, skoordynowanych akcji w warunkach dużego zagrożenia są jak najbardziej potrzebne, pod warunkiem że wysyłane są tam, gdzie faktycznie istnieje taka potrzeba. Zdarza się jednak, że faceci w czarnych kostiumach i z półautomatyczną bronią wdzierają się nocą do prywatnych domów w poszukiwaniu narkotyków. Takie przypadki często nagłaśnia ACLU (American Civil Liberation Union). Każdego roku w całym kraju SWAT dokonują 45 tys. najazdów (ponad 124 dziennie), z czego wiele nie ma większego uzasadnienia. ACLU pisze o młodej kobiecie, która tuliła w ramionach niemowlę, gdy policja wtargnęła do jej domu. Kobietę zabito. W czasie innego najazdu zginął starszy człowiek, który w tym czasie, siedząc w fotelu, oglądał telewizję. Dwuletnie dziecko innej kobiety doznało silnych poparzeń od użytego przez SWAT granatu hukowego. W żadnym z tych domów nie znaleziono poszukiwanych osób ani narkotyków.

Z analiz ACLU wynika, że bardzo rzadko, bo tylko w 7 proc. przypadków, SWAT jest wzywany do takich akcji, do jakich został powołany.

Pierwsza specjalistyczna jednostka policji powstała w latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia. Jej celem było kontrolowanie tłumu w czasie wystąpień robotników rolnych. W 1965 roku SWAT został wezwany do uciszenia zamieszek w dzielnicy Los Angeles, Watts, gdzie czarni mieszkańcy wystąpili przeciw brutalności policji i dyskryminacji rasowej. W ciągu 6 dni zginęły 34 osoby, a ponad 2 tys. odniosło obrażenia. Do więzień trafiło blisko 4 tys. osób.

SWAT uczestniczył w likwidowaniu magazynów broni bojowej organizacji afroamerykańskiej o nazwie Czarne Pantery oraz ciężko uzbrojonej grupy terrorystycznej Symbionese Liberation Army (Symbiotyczna Armia Wyzwolenia). Specjalne jednostki policji uporały się z tymi i innymi zagrożeniami. Jednak nie dały sobie rady z Marvinem Johnem Heemeyerem, który w czerwcu 2004 roku po przegranym sporze z ratuszem w miasteczku Grand Lake w Kolorado zniszczył budynek władz miejskich, dom burmistrza, inne budynki publiczne i fabrykę cementu wzniesioną tak, że zagradzała dojazd do jego warsztatu samochodowego. Zrozpaczony pozbawieniem go środków do życia z powodu budowy fabryki, Heemeyer umocnił stalą i betonem swój buldożer i wybrał się na przejażdżkę po 13 budynkach związanych z ludźmi, którzy nie uwzględnili jego skarg i wniosków, gdy walczył o swój byt. Kule policji odbijały się od opancerzonego buldożera. Funkcjonariusze bezradnie obserwowali zniszczenia. Straty oszacowano na 7 mln dolarów.

Przypadki te świadczą, że jednostki SWAT rzeczywiście są potrzebne w różnych sytuacjach, choć, jak wskazuje sprawa Heemeyera, nie zawsze są skuteczne.

Natomiast całkiem niezrozumiałe jest wzywanie oddziału SWAT na przykład do tak błahych wydarzeń jak walki psów w Lincoln Park, z czym bez trudu uporaliby się szeregowi policjanci. Każda gwałtowna akcja policji wywołuje gwałtowne odruchy ludzi. W ogólnym chaosie w ruch idzie broń.

Ilu ludzi ginie z rąk policjantów?

Rzeczywista liczba jest trudna do ustalenia. Według FBI każdego roku począwszy od 2008 policjanci zabili około 400 osób. Ta statystyka może być błędna, ponieważ polega na doniesieniach o „usprawiedliwionych zabójstwach”. W rzeczywistości – wyjaśnia profesor kryminologii z University of Missouri David Klinger – rząd nie uczynił żadnego wysiłku, by zebrać dane o nieuzasadnionym użyciu broni. Gazeta „USA Today” podaje, że spośród 17 tys. agencji porządku publicznego tylko 700 (4 proc.) zgłasza do FBI przypadki strzelaniny z udziałem policji. Ponadto zabójstwa popełniane na terenie federalnego więzienia czy w bazie wojskowej w tej statystyce nie są uwzględniane.

Militaryzacja i brutalność policji niepokoi Amerykanów. Dzieje się coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyli na taką skalę jak teraz. Jednostki SWAT pojawiły się wszędzie, w dużych miastach i w miasteczkach. W telewizji wyglądają jak oddziały szturmowe wyposażone w broń maszynową. Coraz większa liczba departamentów policji przejmuje wycofane z użycia przez wojsko monstrualne pojazdy opancerzone. Rośnie nieufność wobec stróżów porządku publicznego i obawa, że Ameryka wkrótce przerodzi się w państwo policyjne. Znaczna część społeczeństwa uważa, że to już nastąpiło.

Elżbieta Glinka

fot.Larry W. Smith/EPA

REKLAMA

2091290967 views

REKLAMA

2091291267 views

REKLAMA

2093087727 views

REKLAMA

2091291549 views

REKLAMA

2091291696 views

REKLAMA

2091291840 views