Baseballiści Chicago Cubs pokonali w drugim meczu World Series MLB Cleveland Indians 5:1 i w serii do czterech zwycięstw doprowadzili do remisu 1:1. Trzy kolejne mecze odbędą się na Wrigley Field i jeżeli zakończą się one zwycięstwm zespołu Joe Maddona, to mistrzowski puchar po 108 latach ponownie powróci do „Wietrznego Miasta”.
Cubs wygrali, bo mieli w swoich szeregach miotacza Jake Arrietę, który po dwóch porażkach w play-off z San Francisco Giants i Los Angeles Dodgers, pokazał wreszcie, na co go stać i przez pięć odsłon był nieosiągalny dla Indians. Cubs wygrali, bo mieli również Anthony’ego Rizzo, który już w pierwszej odsłonie rozmontował mitacza gospodarzy, Bena Zobrista, który był bohaterem piątej, przesądzającej o zwycięstwie odsłony zakończonej 3:0 i powracającego po kontuzji Kyle Schwarbera. Nie tylko sam punktował, również dzięki jego odbiciom robił to też wspomniany Zobrist.
Indians przegrali, ponieważ ich miotacz Trevor Bauer, po dwóch zwycięstwach w play-off z Boston Red Sox i Toronto Blue Jays, tym razem został zdemolowany przez wymienionych już Rizzo, Zobrista i Schwarbera. Przegrali także dlatego, że popełnili kilka błędów, jakich w Serii Światowej wstyd jest popełnić. A przede wszystkim przegrali, bo tego dnia byli słabsi, a ich precyzja i skuteczność miała się nijak do tej zaprezentowanej dzień wcześniej. Gra się jednak tak, na ile przeciwnik pozwala, a w deszczową środową noc Cubs pozwolili na bardzo niewiele.
Trzy kolejne mecze odbędą się w ten weekend na Wrigley Field. Arytmetyka jest prosta i nieskomplikowana. Jeżeli zakończą się one zwycięstwami Cubs, mistrzowski puchar po 108 latach powróci do „Wietrznego Miasta”. Jeżeli Indians wygrają, choć jeden mecz, to wtedy szansy na mistrzostwo będą szukać na własnym stadionie.
Dariusz Cisowski
