
O wspomnienia z dzieciństwa z czasów sprzed komputerów i Internetu zapytaliśmy osoby znane i lubiane. Opowiadają o zapachach, smakach, dziecięcych dramatach i radościach. Mamy nadzieje, że ich historie obudzą wspomnienia sielskiego beztroskiego dzieciństwa.
Janusz Majewski, żołnierz zawodowy, maratończyk
Jestem synem Polki i Afroamerykanina, wychowywałem się w domu dziecka w Jastrowiu – małym miasteczku na Pomorzu. Dobrze grałem w warcaby, byłem mistrzem województwa koszalińskiego w swojej kategorii wiekowej. W Dzień Dziecka zawsze organizowano turnieje, gry i zabawy. Dyrekcja domu dziecka zawsze chciała, żebym grał na tych turniejach. Ale ja byłem cwany – żebym zagrał musieli mnie przekupić kilogramem cukierków. Dopiero wtedy grałem i wygrywałem. Czego nie lubiłem, to przebierania mnie za małą Murzynkę, bo byłem bardzo podobny do dziewczynki, miałem bardzo delikatną urodę. Nie byłem z tego powodu specjalnie szczęśliwy, ale znowu – kilo cukierków załatwiało sprawę. W ten sposób miałem w ten dzień dwa kilogramy cukierków. Ale moje dzieciństwo w domu dziecka to była walka o przetrwanie. Rzeczywistość małego miasteczka w latach 50. była dosyć szara i monotonna. Wyglądałem inaczej niż inne dzieci, co miało dobre i złe strony: moi koledzy twierdzili, że mam fory, bo rzeczywiście wzbudzałem zainteresowanie, w małym miasteczku wszyscy mnie znali, czasem z tego korzystałem, dostawałem lody i cukierki. Z drugiej strony niejednokrotnie musiałem bronić się przed zaczepkami. Moje dzieciństwo było dwubiegunowe: dni kolorowe przeplatały się z czarnymi.

Małgorzata Kot, dyrektor Muzeum Polskiego w Ameryce
Wspomnienia dzieciństwa, które wciąż są we mnie żywe, to nasze gry i zabawy. Wychowałam się w małej miejscowości w Górach Świętokrzyskich – Bogorii, przy wąwozach lessowych. Każde lato spędzaliśmy nad rzeką Korzenną, która była dla nas bramą do lasów i łąk. Budowaliśmy na niej tamy, zamki i budowle, mieliśmy swoje źródełka. Dookoła były łąki, tam chodziliśmy na „głębiny”, które były w rzeczywistości do kolan. Obserwowaliśmy, jak z kijanek wyrastały żaby. Bawiliśmy się w chowanego i podchody, jedliśmy surowy szczaw, zbieraliśmy dziki bez. Pamiętam ludzi, którzy przez Korzenną przeprowadzali konie i pędzili krowy. Łąki należące do mojego dziadka stykały się z rzeką, dzisiaj są zalane, a na ich miejscu powstał zalew. Nie ma już rzeki, miejsc naszych zabaw, pozostały tylko w moich wspomnieniach. Pamiętam jeszcze, że nad rzeką mieszkał pan Tadeusz, który przewijał silniki. Na pobliskim wysypisku często wyrzucał całe mnóstwo miedzianych drucików. Myślę, że stąd wzięło się moje zamiłowanie do miedzi, do miedzianych drucików, które można skręcać, tworzyć z nich bransoletki i breloczki. Wspomnienie tych poprzepalanych drucików wciąż we mnie tkwi.
Agata Paleczny, aktorka, dyrektor Warsztatów Teatralnych „Little Stars”
To był początek wakacji po pierwszej klasie szkoły podstawowej. Mieszkałam w Oświęcimiu, moja babcia miała dom, do którego wiodła żwirowa droga. Na niej uczyliśmy się jeździć na rowerach, ja na dwóch kółkach poruszałam się już śmiało. Zbliżała się druga klasa, a ja liczyłam na obiecany przez chrzestnego rower składak. Taki rower marki Sokół miała moja koleżanka. Tego dnia poprosiłam, żeby dała mi się na nim przejechać, bo byłam bardzo ciekawa, jak to jest jechać na składaku. Niestety, przejażdżka szybko się zakończyła. Upadłam i zdarłam skórę z kolana i łokcia, do dzisiaj na kolanie mam kawałki czarnego żwiru, których nie da się w żaden sposób usunąć. Ból był okropny. Następnego dnia wyjeżdżałam na pierwsze w życiu kolonie. Daleko, bo na Kaszuby, do miejscowości Stara Kiszewa. Podróż była koszmarna, bo w autobusie Jelcz śmierdziało benzyną, a ja miałam chorobę lokomocyjną. Na koloniach chodziliśmy kąpać się nad pobliską rzekę, bardzo czystą. Nazajutrz po przyjeździe nie mogłam się kąpać bo kolano wciąż bolało, ale brodziłam w wodzie blisko brzegu. Nagle poczułam przejmujący ból w pięcie. Wyskoczyłam z wody jak z procy z przyczepionym do stopy… rakiem. Tak zaczęły się moje wakacje. Przez następne kilka dni byłam bardzo nieszczęśliwa, ale pod koniec kolonii nie chciałam stamtąd wyjeżdżać. W Starej Kiszewie byłam na koloniach jeszcze trzy razy.

Jacek Zieliński, dziennikarz Stacji Chicago, WPNA 1490 AM
Moje wspomnienia z dzieciństwa łączą się z zapachami, smakami i osobami. Szczególnie wyraźnie pamiętam moją babcię ze strony taty. Babcia Janka miała psa Kubusia. To był właściwie mój pies, bo zwykle, kiedy dostawałem w prezencie psy, to prędzej czy później trafiały do babci. Kubuś mnie zachwycił, bo potrafił łapać szczury. Obserwowałem porozumienie między psem a babcią: Kubuś przynosił szczury, które łapał w okolicy, kładł je na ganku, babcia wychodziła i mówiła „dobry Kubuś, kochany piesek”. Dopiero wtedy pies zabierał martwego szczura i zakopywał go po drugiej stronie drogi. Moje dzieciństwo najbardziej kojarzy mi się z babcią Janką, ponieważ była ona jedyną osobą w moim życiu, która nigdy nie miała do mnie żadnych pretensji. A poza tym pozwalała mi oglądać filmy dla dorosłych, co w tamtych czasach było dla mnie niezwykle ważne.
Zebrał i opracował Grzegorz Dziedzic