0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Strona głównaPolonia110 lat „Dziennika Związkowego” minęło...

110 lat „Dziennika Związkowego” minęło…

-

Nie ma chyba w Chicago Polaka, który nie znałby tytułu „Dziennik Związkowy”. Studziesięcioletnia historia gazety to tak naprawdę historia Polonii amerykańskiej. Byliśmy z naszymi czytelnikami w latach wojen i pokoju, wzlotów na Księżyc i upadku wież WTC. O poparcie gazety zabiegali lokalni politycy, na jej łamach relacjonowaliśmy wizyty prezydentów i kandydatów na prezydentów w siedzibie ZNP. Nikogo dziś nie trzeba przekonywać, że „Dziennik Związkowy”, który jako jedyny przetrwał na chicagowskim polonijnym rynku mediów, jest tytułem prestiżowym. Rocznicowo dziś trochę wspominamy.

Trochę historii

REKLAMA

–„Dziennik Związkowy” wyłonił się jako organ frakcji narodowej i patriotycznej „wychodźstwa polskiego”, jak nazywano wówczas emigrację, w ogniu podjazdowych i wyniszczających wojen tutejszych organizacji i stronnictw, które (podobnie jak dziś) używały wszelkich metod, aby tylko skompromitować i powalić na ziemię swoją „konkurencję”. Wtedy zarówno prasa klerykalna, jak i socjalistyczna, w tym także ludowa, usiłowała przykleić organizacji ZNP etykietkę ugrupowania „bezbożników i anarchistów”, ponieważ mówili oni o konieczności zestrzelenia w jedno wielu wysiłków zmierzających do przywrócenia Polsce niepodległości. Tamci starali się raczej głosić motto „módl się i pracuj w Ameryce, a będziesz tu szczęśliwy”. Czas jednoznacznie oddał racje „związkowcom” i obnażył krótkowzroczność „izolacjonistów”. Historia udowodniła, iż Związek Narodowy Polski i jego „Dziennik Związkowy” daleko lepiej wyczuły wiatry nadchodzącej historii, skoro już w dziesięć lat po powołaniu tej patriotycznej gazety w Chicago – Polska stała się rzeczywiście wolna i niepodległa – pisał dziesięć lat temu, w setną rocznicę naszej gazety, red. Wojciech A. Wierzewski.

15 stycznia 1908 r.

Garść wspomnień

Prezes Związku Narodowego Polskiego, a jednocześnie wydawca „Dziennika Związkowego” Frank Spula przy okazji dzisiejszej rocznicy wspomina drogę, jaką przeszedł od czytelnika do wydawcy jedynej i największej polskojęzycznej gazety ukazującej się poza granicami kraju:

–Doskonale pamiętam, że w naszym domu gazeta była codziennie. Moi rodzicie zawsze ją czytali. Tak więc z „Dziennikiem Związkowym” jestem związany tak naprawdę od dziecka. Pamiętam czasy, kiedy gazeta wychodziła codziennie, włącznie z niedzielą, była tak samo obszerna jak „Chicago Tribune” i drukowano ją zielonym tuszem. Była oczywiście także znacznie tańsza. Wówczas na jej łamach oprócz reklam znajdowało się wiele artykułów politycznych oraz tekstów poświęconych biznesowi. Proszę jednak pamiętać, że wtedy Polonia była liczniejsza.

Od 1968 do 1985 r. naczelnym gazety był 98-letni dziś Jan Krawiec. Jego zdaniem rola gazety na przestrzeni lat się nie zmieniła: – Od zawsze rolą gazety była służba społeczeństwu. W tym zakresie nic się nie zmieniło. Red. Krawiec wspomina także, że bardzo wyraźnie gazeta zaznaczała swój charakter. – Demonstrowaliśmy nasze antykomunistyczne nastawienie, chociaż nie wszystkim się to podobało, ale zadaniem gazety nie jest to, żeby podobać się wszystkim. Ponad tym ma być szerszy interes społeczny. Nie przejmowaliśmy się też tym, co Polska o tym sądzi. Uważaliśmy, że mamy prawo do własnej opinii i robimy to, co uważamy za właściwe.

Nestor polonijnego dziennikarstwa wierzy, że prasa drukowana w dalszym ciągu ma realne szanse na przetrwanie. – Oczywiście, że rola drukowanej prasy się zmieniła, ale słowo drukowane to słowo drukowane. Pozostaje po nim ślad. Poza tym, tak długo, jak będą czytelnicy, tak długo będą istnieć gazety. Chciałbym przy tej okazji zachęcić do kupowania i prenumerowania „Dziennika Związkowego”.

Na przestrzeni stu dziesięciu lat przez „Dziennik Związkowy” przewinęły się setki pracowników, redaktorów, współpracowników, korespondentów. Najważniejsza rola i odpowiedzialność za profil i wysoki standard dziennika należała zawsze do redaktora naczelnego. Niektórych z nich wspomina Frank Spula:

Red. Krawiec był redaktorem naczelnym najdłużej. Kolejni naczelni to red. Rychlińska, red. Białasiewicz, red. Domaradzki, dziś red. Błaszczuk. Każda z tych osób charakteryzuje się inną osobowością. Red. Krawiec zawsze był osobą, która nie znosiła sprzeciwu. Pamiętam, jak pod koniec lat 70. na poranne poniedziałkowe spotkanie wszedłem w środek kłótni pomiędzy ówczesnym prezesem ZNP Alojzym Mazewskiem a red. Krawcem. Panowie, jeden blady, prawie biały, drugi czerwony ze złości, taki zestaw biało-czerwony, krzyczeli na siebie, że jeden jest naczelnym, a drugi wydawcą, więc muszą „ustalić” do kogo należy ostateczna decyzja.

„Dziennik Związkowy” ma w swoim gronie prawdziwych weteranów pracy z wieloletnim stażem. Wśród nich Wanda Juda i Urszula Lewandowska, które z sentymentem wspominają swoje początki w gazecie.

Był czerwiec 1974 roku, kiedy Wanda Juda dowiedziała się od sąsiadki, która znalazła ogłoszenie w „Dzienniku Związkowym”, że gazeta szuka młodej kobiety do pracy w biurze. Wanda, wtedy 19-letnia licealistka, akurat rozglądała się za jakimś zajęciem na lato. Zaraz pojechały z sąsiadką do siedziby gazety, która mieściła się przy 1201 North Milwaukee w Chicago. Okazało się, że potrzebna jest osoba natychmiast, bo panie z działu ogłoszeń drobnych pojechały na wakacje. Rozpoczęła pracę już następnego dnia, czyli 17 czerwca, najpierw na pół etatu. Robiła praktycznie wszystko, kawę też. – Jako najmłodsza byłam na posyłki: przynieś, podaj, pozamiataj. Ale wszyscy byli bardzo mili i atmosfera była wspaniała – wspomina.

15 stycznia 1918 r.

Z czasem przeszła na pełen etat. Najpierw do jej obowiązków należało przyjmowanie ogłoszeń. Później przez kilka lat pracowała w dziale dystrybucji, w którym rozliczała kierowców rozwożących gazety. Potem zajęła się również działem prenumeraty i księgowością. W miarę upływu lat przybywało obowiązków. Po przeprowadzce gazety w 1979 r. pod adres 6100 North Cicero (do siedziby Związku Narodowego Polskiego) kierowała działem ogłoszeń drobnych. Funkcję tę pełniła jeszcze przez kilka lat po kolejnej przeprowadzce na 5711 North Milwaukee. – Później pomagałam w dziale księgowości, a także zajmowałam się odzyskiwaniem należności od dłużników gazety i rozliczaniem kierowców – dodaje.

Od około sześciu lat odpowiada za prenumeratę i dystrybucję, kasę, a także przyjmowanie wszystkich czeków do księgowości i pomaganie w przyjmowaniu ogłoszeń drobnych. – To dużo pracy, ale nie narzekam. Lubię to, co robię. Inaczej by mnie tu nie było – podkreśla.

Wanda była z gazetą w jej latach tłustych i chudych. Gdy w latach 70. zajęła się prenumeratą, gazeta miała około trzech tysięcy subskrybentów; teraz jest ich tylko tysiąc. – Jedną z przyczyn są problemy z pocztą. W małych miejscowościach listonosz przynosi codzienną gazetę raz na tydzień, albo rzadziej. I to jest problem, bo ludzie chcą czytać na bieżąco, a nie czekać na gazetę tydzień czy dwa – wyjaśnia.

Z perspektywy prawie 44 lat z „Dziennikiem Związkowym” Wanda patrzy optymistycznie na przyszłość gazety, bo – jak wskazuje – są w niej ciekawe artykuły i duża ilość ogłoszeń, z którą nikt nie może konkurować na polonijnym rynku. – Jeśli przetrwaliśmy depresję, przetrwamy wszystko. Gazeta będzie jeszcze długo wychodzić. Przyszłość nie jest zła – konstatuje.

Urszula Lewandowska w „Dzienniku Związkowym” pracuje od 40 lat. Nowo przybyła imigrantka z Polski pracę w „Dzienniku Związkowym” znalazła z ogłoszenia w… „Dzienniku Związkowym”. Mały anons w ramce głosił: „Potrzebna panienka do biura”. Została przyjęta do działu ogłoszeń handlowych przez zarządcę gazety dr. Edwarda C. Różańskiego, który powiedział jej, żeby nie martwiła się brakiem znajomości angielskiego, bo im jest akurat potrzebna osoba mówiąca po polsku, a „angielskiego to z czasem i tak każdy się nauczy”. Na rozmowie kwalifikacyjnej na starym Trójkącie Polonijnym stawiła się w piątek, a już w poniedziałek przyszła do pracy. Było to 16 października 1978 roku, w dniu wyboru papieża, jak się później okazało – polskiego papieża.

Gdy przyszła do pracy, otrzymała nietypowe zadanie: miała słuchać radia i informować przełożonych o tym, co się dzieje w Watykanie. Gdy przekazała, że na papieża został wybrany Karol Wojtyła, nikt jej nie uwierzył, a potem zapanowała ogromna radość i dla gazety nastały niesamowite czasy. – Wszystkie stacje telewizyjne i gazety z całej Ameryki dzwoniły do nas, żeby się dowiedzieć, co nasza społeczność myśli o wyborze polskiego papieża. A pod siedzibą gazety stała długa kolejka chcących kupić jej najnowszy numer. W tym zamieszaniu nikt w gazecie nie zauważył, że ja nic nie umiem – śmieje się Lewandowska.

W miarę upływu tygodni i miesięcy Urszula opanowała swoje obowiązki z pomocą bardziej doświadczonych koleżanek, Ani Czarnieckiej i pani Jadzi Hawryszkowej, a gazeta dzięki polskiemu papieżowi przeżyła ponowny rozkwit. – Nagle wszyscy się nami interesowali. Ludzie zaczęli się chętnie przyznawać do polskiego pochodzenia. Teraz przydałby się gazecie taki polski Ojciec Święty – dodaje.

Po roku pracy w dziale ogłoszeń handlowych postanowiła odejść z gazety i przyjąć posadę z lepszym wynagrodzeniem, ale przełożeni zaproponowali przeniesienie do drukarni, gdzie były znacznie wyższe zarobki. – Zgodziłam się i przeszłam szkolenie opłacane przez związki zawodowe, na którym nauczyłam się nowego zawodu i wielu ciekawych rzeczy – stwierdza.

Jesienią 1979 r. stała się pierwszą kobietą pracującą w drukarni „Dziennika Związkowego” i pierwszą członkinią związku zawodowego, do którego do tej pory należeli sami mężczyźni. Koledzy drukarze mieli niestety problem z tym, że była kobietą. Nie tylko przestali być dla niej mili, ale wręcz zaczęli dokuczać. – Nie mogli pogodzić się z faktem, że kobieta robi to co oni i że tyle samo zarabia. Te trudne czasy pomogła mi przetrwać mentorka ze związku zawodowego, która powtarzała: „Urszula, nie martw się, bo wszędzie jest tak samo, a ty nie musisz być tak dobra jak oni. Ty musisz być lepsza” – wspomina Lewandowska.

Przez niemal 40 lat w dziale składu gazety Urszula Lewandowska musiała się nauczyć obsługi różnych maszyn i nowych technologii. Pod koniec lat 70. gazeta składana była na urządzeniach podobnych do dzisiejszych komputerów, określanych jako Compugraphic Typesetter. Tego, co zostało napisane, nie można było wycofać i poprawić w maszynie, ale trzeba było naklejać papierowe paski z poprawkami. – Później przyszły komputery i ponowna nauka, ale ja się lubię uczyć. I lubię, że w tej pracy jest różnorodność, codziennie coś innego do zrobienia – opowiada.

Urszula Lewandowska wiele zawdzięcza gazecie, ale według niej wdzięczna też powinna być cała Polonia chicagowska, której gazeta od dziesiątków lat pomaga żyć. – Miliony ludzi, którzy przybyli do Chicago w ciągu ostatnich 110 lat, skorzystały na tym, że kupili „Dziennik Związkowy”. Dowiedzieli się ważnych rzeczy. Znaleźli pracę, mieszkanie, kupili dom lub samochód, albo sprzedali. Gazeta od zawsze uczestniczyła w życiu Polonii. Dlatego trzeba ją popierać – reasumuje.

Pokłon dla Czytelników

Czymże byłby „Dziennik Związkowy” bez wiernych, długoletnich czytelników i prenumeratorów? Choć oblicze gazety zmieniało się na przestrzeni dziesięcioleci, niektórzy są z nami od wielu, wielu lat.

92-letnia Krystyna Bismayer z Des Plaines w stanie Illinois jest jedną z naszych najwierniejszych prenumeratorek. – Wraz z mężem prenumerowaliśmy codzienne wydanie „Dziennika Zawiązkowego” od 1988 roku, lecz później przeszliśmy tylko na wydanie weekendowe, którego nie mogło zabraknąć u nas w domu. Gdy mąż William zmarł 7 lat temu, zostałam sama, ale „Dziennik Związkowy” nadal umila mi czas i jest w każdy weekend gościem w moim domu. Otrzymywanie go pocztą w prenumeracie jest teraz tym bardziej ważne, że już nie wychodzę z domu i nie jeżdżę samochodem. W gazecie zawsze znajduję coś nowego. Dopóki wzrok będzie mi służył, to będę was czytać i prenumerować – mówi pani Krystyna.

Rola „Dziennika Związkowego” w kształtowaniu życia chicagowskiej Polonii jest nieoceniona. Zauważa ją Dominik Pacyga, chicagowski historyk, autor książek dotyczących historii chicagowskiej Polonii: – Z całą pewnością jest „Dziennik Związkowy” kroniką polskiej społeczności w Chicago i platformą publicznego dyskursu dla Polonii.

 

15 stycznia 1958 r.
15 stycznia 1958 r.

W służbie Polonii z dziennikarskim zacięciem

Podczas dwóch wojen światowych „Dziennik Związkowy” wspierał Polonię w działaniach mającym na celu odzyskanie niepodległości i wolności. Podczas zimnej wojny i trwania komunizmu w Polsce, celem gazety było podtrzymanie wolnościowych idei. Do dziś „Dziennik Związkowy” jest ważnym ogniwem podtrzymującym związki Polonii z ojczyzną.

– „Dziennik Związkowy” zawsze był gazetą dość liberalną i odważną w głoszeniu poglądów oraz komentowaniu wydarzeń lokalnych oraz światowych. Wśród Polonii od początku jej istnienia żywa była dyskusja, a nawet spór, kto zasługuje na miano „prawdziwego Polaka”, co to znaczy „być Polakiem”. „Dziennik Związkowy” od początku twierdził, że najważniejsza jest walka o niepodległość i wolność Polski oraz kultywowanie polskiej tożsamości na obczyźnie. Te dążenia widoczne są poprzez całą historię istnienia gazety. Przed 1918 rokiem „Dziennik Związkowy” włączył się w działalność na rzecz odzyskania przez Polskę niepodległości, podczas drugiej wojny światowej na bieżąco relacjonował przebieg walk, określając Niemców mianem „Hunów”, aktywnie uczestniczył w akcjach pomocowych dla rodaków w Polsce. Po wojnie gazeta miała charakter wyraźnie antykomunistyczny, nie godząc się nigdy z działaniami komunistycznych władz i krytykując ideologię ludowego socjalizmu – mówi Dominik Pacyga.

Pacyga podkreśla także, że gazeta od początku swojego istnienia była pismem profesjonalnym i niebojącym się zabierać stanowiska w istotnych sprawach. Historyk przypomina publikację gazety relacjonującej zamieszki rasowe, które wybuchły w Chicago 27 lipca 1919 r.

Podczas kilku dni ulicznych walk pomiędzy białymi a czarnymi mieszkańcami miasta śmierć poniosło 38 osób – 15 białych i 23 Afroamerykanów. „Dziennik Związkowy” relacjonował te gwałtowne wydarzenia w charakterystyczny dla siebie sposób, starając się zachować standardy dziennikarskiej obiektywności i przedstawiając wydarzenia z perspektywy obydwu stron konfliktu. W przeciwieństwie do innych polonijnych gazet, redakcja „Dziennika Związkowego” nie opowiedziała się jednoznacznie po stronie białych i unikała rasistowskich stereotypów. Oczywiście były to czasy, kiedy pojęcie poprawności politycznej nie było znane. Redakcja usiłowała nie podsycać rasistowskich nastrojów wśród Polaków mieszkających w Chicago, co próbowali robić prowokatorzy, głównie Irlandczycy, którzy po pomalowaniu twarzy na czarno, podpalili wiele domów w zamieszkanym przez Polaków kwartale w dzielnicy Town of Lake, próbując wciągnąć Polonię w rasowy konflikt. W wyniku podpalenia kilkudziesięciu domów kilkanaście osób zginęło.

Redakcja wykorzystała natomiast rasowe niepokoje, które w 1919 r. przetoczyły się przez Stany Zjednoczone, do własnych publicystycznych celów. Na pierwszej stronie „Dziennika Związkowego” ukazał się rysunek polityczny pt. „Z okazyi pogromów Murzynów w Ameryce”. Widzimy na nim Amerykę, czyli Wujka Sama, który grzmi przez tubę : „Protestujemy przeciw pogromom Żydów w Polsce”, podczas gdy w tle biali walczą z czarnymi na noże, pałki i pistolety. Podpis jest bardzo wymowny – „Cudze widzisz pod lasem, a swego nie dostrzegasz za pasem”.

Reporterzy „Dziennika Związkowego” byli naocznymi świadkami wielu historycznych wydarzeń w Chicago. Warto w tym miejscu wspomnieć słynny strajk pracowników rzeźni, do którego doszło w grudniu 1921 roku w dzielnicy Stockyards, a w którym udział brało wielu Polaków. W „Dzienniku Związkowym” można było przeczytać reporterską relację z ulicznych walk strajkujących z policją. „Tam, gdzie zwyczajnie płynęła krew rzniętego bydlęcia, spłynęła znowu wczoraj krew robotnika i robotnicy bezbronnej, która rękoma swoimi bogaciła miljonowe korporacje baronów rzezalnianych” – pisał „Dziennik Związkowy”. W ulicznych walkach brały udział również Polki, które próbowały powstrzymać konną policję stając na drodze oddziałów z podniesionymi ponad głowami małymi dziećmi. Gdy i to nie powstrzymało policji przed szturmem, zaczęły sypać ostrą paprykę w oczy koni i policjantów. W zamieszkach rannych zostało kilkadziesiąt osób. Jak pisał reporter „Dziennika Związkowego”: „Większość z tych ofiar drabów policyjnych są to nasi rodacy, którzy wyszli na strajk aby zaprotestować przeciw zachłanności baronów świńskich, którzy i tak niską płacę robotnika w rzezalniach obcięli”.

Z okazji 10-lecia istnienia gazety, 15 stycznia 1918 roku, ówczesny prezes Związku Narodowego Polskiego Kazimierz Żychliński życzył „Dziennikowi Związkowemu” stu lat istnienia. W artykule pt. „Setnej Ci Rocznicy Życzę” pisał prezes Żychliński: „Mnie tylko niech wolno będzie w tym uroczystym dla nas dniu dzisiejszym złożyć życzenia, aby dzienne pismo nasze przetrwało nie lat dziesiątek, ale setnego doczekawszy się jubileuszu, prawnukom naszym z dumą powiedziało: strzegłem w Was narodowego znicza przez wiek i strzedz (pisownia oryginalna – red.) będę dalej, aby z pokolenia w pokolenie szła pamięć i dumą szlachetną Was napawała, że jesteście potomkami Piastów i Jagiełłów, Sobieskich i Kościuszków i tych bohaterów przesławnych, którzy w wojnie europejskiej Polsce wolność a Wam cześć i szacunek wśród narodów świata wywalczyli.”

Styczeń 2008 r.

Tymczasem

minęło sto dziesięć lat. Przez ten czas dużo się zmieniło. Zmieniali się ludzie, ustroje polityczne, redaktorzy naczelni, prezydenci polscy i amerykańscy. Zmieniło się też oblicze mediów, technologie i metody pozyskiwania informacji. Czym jest „Dziennik Związkowy” dziś?

–„Dziennik Związkowy” jest najstarszą polskojęzyczną gazetą w kraju, co jest prawdziwym powodem do dumy – to po pierwsze, a po drugie Związek Narodowy Polski dał podwaliny do powstania tego tytułu – to kolejna rzecz, która daje powody do zadowolenia. Naturalnie z biegiem czasu wszystko się zmienia. Gazeta się odchudziła, zmienił się rynek reklamodawców. Jestem naprawdę dumny, że przetrwaliśmy na rynku; od 2005 roku jako jedyna codzienna gazeta i jak zawsze redagowana w pełni profesjonalnie. Przez „profesjonalnie” rozumiem to, że artykuły w gazecie zawsze były na wysokim poziomie, że nie zniżyliśmy się do poziomu tabloidu. W gazecie nie ma miejsca na plotki, są twardo sprawdzane fakty. To jest prestiżowy tytuł. To zasługa zarówno dziennikarzy, jak i menedżerów. Dziś nasi czytelnicy są bardzo zadowoleni z faktu, że gazeta koncentruje się na wydarzeniach lokalnych, że piszemy o tym, co ich interesuje, czym na co dzień żyją. Jeśli chcą znaleźć wiadomości ze świata – mogą je łatwo znaleźć w internecie. Tymczasem są im bliższe wiadomości na temat bezpieczeństwa dzielnicy, w której mieszkają, jak wygląda sytuacja ekonomiczna ich miasta, gdzie są najlepsze szkoły – mówi Frank Spula.

Z podziękowaniami

– Jako wydawca z okazji 110. rocznicy „Dziennika Związkowego” pragnę przede wszystkim podziękować naszym czytelnikom, ale również i reklamodawcom, którzy w ogromnym stopniu wspierają gazetę. Wiele osób kupuje nasz tytuł także ze względu na bogatą sekcję z ogłoszeniami. Jesteśmy wdzięczni tym, którzy sięgają po gazetę od niedawna, ale też wieloletnim subskrybentom – za wszystkie lata spędzone z nami. Od 110 lat jesteśmy dzięki Wam wszystkim!

(Red.)

Zdjęcia numerów archiwalnych z arch. „Dziennika Związkowego”

Zdjęcie główne: archiwum Muzeum Polskiego w Ameryce

REKLAMA

2091333132 views

REKLAMA

2091333431 views

REKLAMA

2093129890 views

REKLAMA

2091333712 views

REKLAMA

2091333858 views

REKLAMA

2091334002 views