0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Strona głównaUncategorizedMiędzy dynastią a politycznym żartem

Między dynastią a politycznym żartem

-

 

Od lewej: George H. W. Bush, George W. Bush i Jeb Bush. Fotografia archiwalna z 2006 roku. fot.Matthew Cavanaugh/EPA
Od lewej: George H. W. Bush, George W. Bush i Jeb Bush. Fotografia archiwalna z 2006 roku. fot.Matthew Cavanaugh/EPA

W mijającym tygodniu do wyścigu o Biały Dom włączyło się kolejnych dwóch republikanów. O ile kandydaturę byłego gubernatora Florydy Jeba Busha trzeba traktować bardzo serio, udział Donalda Trumpa jest raczej wydarzeniem z dziedziny politycznego folkloru.

REKLAMA

Liczba kandydatów starających się o nominację Partii Republikańskiej wzrosła tym samym do 12. I na tym się na pewno nie skończy. Na razie o miejsce po prawej stronie sceny politycznej walczą oprócz Busha i Trumpa: senator z Teksasu Ted Cruz, neurochirurg Ben Carson, była szefowa Hewlett-Packard Carly Fiorina, były senator z Pensylwanii Rick Santorum, były gubernator Arkansas Mike Huckabee, libertarianin Rand Paul, Lindsey Graham – senator z Karoliny Południowej, Marco Rubio – senator z Florydy, George Pataki – były gubernator Nowego Jorku oraz Rick Perry – były gubernator Teksasu.

Ciężar rodziny

Jeb Bush bardzo cicho przygotowywał się do zgłoszenia swojej kandydatury. Przez długi czas media prawie w ogóle o nim nie wspominały. Co nie znaczy, że nie odrobił pracy domowej. Zatrudnił w roli doradcy Tima Millera, jednego z czołowych ekspertów Partii Republikańskiej ds. komunikacji społecznej i zebrał duże pieniądze na kampanię. Już sam fakt, że Miller jest zdeklarowanym gejem miał pomóc Bushowi w złagodzeniu wizerunku w oczach umiarkowanego elektoratu po bardzo ostrej krytyce dopuszczalności małżeństw osób tej samej płci.

George H. W. Bush (ojciec) był 41. prezydentem USA. Jego syn George W. – 43. Jeb Bush może zostać 45. Ale fakt przynależności do politycznej dynastii może być tyleż atutem, co obciążeniem. Jeb będzie musiał sobie poradzić ze zbiorową pamięcią o swoim ojcu i bracie. Obaj odchodzili w nie najlepszych okolicznościach – w trakcie recesji. Rządy w Białym Domu obejmowali po nich młodzi, energiczni kandydaci Partii Demokratycznej – odpowiednio Bill Clinton i Barack Obama. W przypadku schedy po bracie najtrudniej będzie uwolnić się od konsekwencji decyzji o rozpoczęciu dwóch konfliktów – w Afganistanie i w Iraku. George W. kończył swoją drugą kadencję z najgorszymi notowaniami w historii.

Nic więc dziwnego, że ani ojca ani brata Jeba Busha nie zobaczyliśmy podczas uroczystego ogłoszenia kandydatury. Pojawiła się natomiast – ogólnie lubiana – mama kandydata Barbara Bush oraz syn kandydata George P. Bush, piastujący urząd w administracji stanu Teksas. „Nikomu z nas nie należy się praca na podstawie przynależności partyjnej, wysługi lat, więzów czy historii rodzinnej. To nie jest niczyja kolej” – zastrzegał się Jeb Bush, wyprzedzając słowa krytyków.

Jeb Bush fot.Cristobal Herrera/EPA
Jeb Bush fot.Cristobal Herrera/EPA

Nie do przyjęcia dla konserwatystów

Bush uchodzi za polityka dużo bardziej umiarkowanego od większości z jego mniej niż bardziej konserwatywnych rywali do partyjnej nominacji. Popiera na przykład wyznaczenie ogólnokrajowych standardów edukacyjnych, czemu opiera się większość republikanów. Ustawił się też w tej kampanii w roli politycznego outsidera, odcinającego się od powiązań z rządzącym establishmentem. „Nie będziemy mogli posprzątać w Waszyngtonie, wybierając ludzi, którzy albo przyczynili się do bałaganu, albo okazali się niezdolni do jego naprawienia”. Łatwo mu nie będzie, bo dla wielu przedstawicieli ruchu Tea Party jest kandydatem nie do przyjęcia. Jeden z liderów „herbacianych” Mark Meckler określił poglądy Busha jako „nie do zaakceptowania dla wielu konserwatystów”. „Mamy dwie polityczne dynastie przymierzające się do wyborów w 2016 roku. Zanim konserwatyści przymierzą się do pokonania Hillary (Clinton), będą musieli rozprawić się z Bushem”.

Nie przypadkiem też rozpoczął kampanię w Miami Dade College. Bo jako gubernator Florydy (1999–2007) może się pochwalić sporymi osiągnięciami. Kiedy opuszczał urząd, stopa bezrobocia w jego stanie wynosiła 3,4 proc. i była znacznie niższa od wskaźnika w całym kraju (4,4 proc.). Jebowi Bushowi udało się obniżyć podatki i sprywatyzować wiele miejsc pracy należących dotąd do sfery budżetowej. Dzięki temu oraz nastawieniu na dochody z turystyki gospodarka Florydy rosła w tym czasie o około 4,4 proc. rocznie, podczas gdy średnia dla całych Stanów Zjednoczonych wynosiła 3 procent. Oczywiście był to okres boomu gospodarczego, ale i tak stan osiągał lepsze wyniki niż inni. Jego następcy radzili sobie już dużo gorzej – dziś Floryda radzi sobie gorzej od średniej.

[blockquote style=”4″]Bez Latynosów, dynamicznie rosnącej grupy demograficznej, nie można już wygrać w USA żadnych wyborów prezydenckich[/blockquote]

Ale dzięki temu i zgodnie z zasadą „gospodarka, głupcze” – Jeb Bush może obiecać wyborcom osiągnięcie progu 4 proc. wzrostu PKB i utworzenie w ciągu kadencji 19 milionów miejsc pracy. „Na Florydzie tworzenie miejsc pracy było najważniejszym z priorytetów. Znowu sprawimy, że Stany Zjednoczone staną się gospodarczą potęgą, jak żadne inne państwo na świecie” – obiecuje.

Kandydaci i imigranci

Jeb Bush może być też sporą nadzieją dla imigrantów. Jego żona Columba, jest Meksykanką, a on sam mówi biegle po hiszpańsku. Jeb zawsze konsekwentnie opowiadał się za zreformowaniem systemu imigracyjnego USA. Może mu to zyskać poparcie latynoskiego elektoratu. A bez tej dynamicznie rosnącej grupy demograficznej nie można już wygrać w USA żadnych wyborów prezydenckich.

Zupełnie inaczej na temat reformy imigracyjnej myśli miliarder, deweloper i celebryta Donald Trump. Jego zdaniem program legalizacji 11 milionów nielegalnych imigrantów oznaczałby jedynie znaczne wzmocnienie elektoratu Partii Demokratycznej. „Oni nigdy nie zagłosują na republikanów” – stwierdził niedawno.

Donald Trump fot.Pete Marovich/EPA
Donald Trump fot.Pete Marovich/EPA

Mistrz autopromocji

Kim jest Donald Trump? Na pewno człowiekiem o dużych wpływach i jeszcze większym ego. Politykiem raczej jednak jest kiepskim. Przymierzał się parę razy do prezydentury lub urzędu gubernatora stanu Nowy Jork, ale za każdym razem wycofywał się z kampanii, gdy okazywało się, że nie będzie miał znaczącego poparcia. Teraz próbuje znów wejść do tej samej rzeki. I mówi, że to na serio.

Szanse ma jednak znikome, bo amerykański wyborca w swojej masie nie zagłosuje na człowieka, którego całe życie – prywatne, publiczne i biznesowi służy jednemu celowi – autopromocji. Prawdziwą sławę deweloperowi miliarderowi przyniósł telewizyjny reality show „Apprentice” (Uczeń), którego oglądalność osiągnęła poziom około 10 milionów widzów. Uczestnicy rywalizowali w nim w wyścigu szczurów, walcząc bezpardonowo o zaszczyt zostania uczniem Trumpa. Stosowali przy tym podobne metody co sam Trump, który został już w drugiej klasie wyrzucony z Kew-Forest School w Nowym Jorku (potem skończył ekonomię na prestiżowej Wharton School Uniwersytetu Pennsylvania) za uderzenie nauczyciela muzyki, bo ten jego zdaniem w ogóle… nie znał się na muzyce.

Już wkrótce pewnie zrezygnuje z kandydowania. Gdyby zgłosił się na serio do wyścigu, media wyciągnęłyby na wierzch jego biznesowe porażki. Kasyna Trumpa bankrutowały podczas recesji z lat 90. z powodu gigantycznego zadłużenia, a potem ponownie po ostatniej wielkiej recesji. Musiał też zlikwidować własne linie lotnicze Trump Shuttle.

Konserwatywni wyborcy nie zapomnieliby mu też zmiany poglądów. Jeszcze kilkanaście lat temu, kiedy też przymierzał się do polityki, popierał prawo do aborcji, wprowadzenie systemu powszechnej opieki zdrowotnej i popiera prawa gejów. Dziś umieścił się dokładnie po drugiej stronie światopoglądowego spektrum. Tego potencjalny wyborca mu nie zapomni.

Trump wytaczał nawet procesy biografom, którzy twierdzili, że oprócz długów tak naprawdę nie ma nic. Teraz też doszło do scysji, bo celebryta twierdzi, że ma 8 miliardów dolarów majątku, a prestiżowy „Forbes” szacuje go na połowę mniej.

Najdosadniej jego kandydaturę podsumował sprzyjający demokratom „New York Daily News”, który na okładce umieścił zdjęcie Trumpa z tytułem: „Klown stara się o prezydenturę”.

Jolanta Telega

[email protected]

 

REKLAMA

2091208494 views

REKLAMA

2091208793 views

REKLAMA

2093005252 views

REKLAMA

2091209074 views

REKLAMA

2091209220 views

REKLAMA

2091209364 views