KONIEC! Ale zanim będzie koniec, taki prawdziwy, to zapraszamy Was na ostatnią przejażdżkę Julianem. Jeśli jechaliście z nami przez te dwa miesiące, to wskakujcie, musimy dojechać do Chicago.
Ten tydzień rozpoczął się od zwiedzania Mount Rushmore. Głowy czterech prezydentów wykute w górze to jedno z najbardziej znanych miejsc Ameryki, więc jak mogłoby nas tam zabraknąć? Byliśmy pierwszymi porannymi turystami, więc szybko i sprawnie zobaczyliśmy, co zobaczyć powinniśmy i przedzierając się przez falę turystów, która dopiero wchodziła, udaliśmy się do wyjścia. Ciekawe miejsce z ciekawą historią – pomyślałem sobie, po czym uświadomiłem, że to już ostatni punkt na naszej mapie i teraz pozostało już tylko kierować się nad jezioro Michigan. Julian po moim spontanicznym, ale jak się okazało skutecznym serwisie, dostał trzecie czy już nawet czwarte życie. Dzięki temu w jeden dzień pokonaliśmy aż 781 km! Bez żadnych kłopotów, po prostu mknęliśmy przed siebie, przedzierając się przez pola kukurydziane. Najpierw Wyoming, następnie Południowa Dakota, później Michigan i Wisconsin. Po drodze napotkaliśmy tornado i niesamowicie wyglądającą chmurę błyskawic – dobrze, że daleko od nas, bo Julian, a my w nim, bylibyśmy w tarapatach.
Te ostatnie dni to była walka o każdy kilometr, by w końcu zobaczyć wieżowce chicagowskiego śródmieścia, a im bliżej celu, tym Julian coraz bardziej słabł, przerywał, kichał, zipał i co tylko może z siebie wydobyć konający fiacik. Jego stan odebrałem jako sprzeciw – on tak samo jak my po prostu chciał jechać dalej. Pisząc teraz ten ostatni materiał po chwili refleksji jestem pewien, że spokojnie moglibyśmy okrążyć USA jeszcze raz. Wystarczy naprawdę chcieć i dążyć do celu, a można osiągnąć wszystko. Przed wyjazdem wiele osób mówiło, że już w Nowym Jorku nam się zepsuje, a on na przekór tym proroctwom jechał i jechał. Cały wyjazd powtarzałem, że jedziemy też po to, żeby tym słabym wiarą udowodnić i zamknąć usta. Każdy może mówić, że się nie da, ale żeby dokonać rzeczy niemożliwych potrzeba samozaparcia, którego nam nie brakowało.
A więc ostatnie kilometry jechaliśmy tak zwanym kangurkiem, bo Julian tak bardzo się opierał. Do Chicago udało nam się dojechać w sobotę 25 lipca o godzinie 13.00. 54 dzień wyprawy, a tak niedawno wyjeżdżaliśmy z NYC… Mieliśmy jechać jeszcze dalej, bo do Toronto i nad Niagarę, ale przez opóźnienie spowodowane transportem malucha musieliśmy to odłożyć na inny termin. Przejechaliśmy 16 971 km, jadąc przez 27 stanów i niemal zawsze, poza kompletnym odludziem, znalazła się jakaś osoba, która z uśmiechem dopytywała o malucha lub chciała z nim zdjęcie.
[blockquote style=”4″]Przejechaliśmy 16 971 km, jadąc przez 27 stanów i niemal zawsze, poza kompletnym odludziem, znalazła się jakaś osoba, która z uśmiechem dopytywała o malucha lub chciała z nim zdjęcie[/blockquote]
Jak wiecie wkład w ten wyjazd miało bardzo dużo osób. Byli to sponsorzy, którzy uwierzyli w nas i nasz pomysł. Była to Polonia, która nas zapraszała do siebie, goszcząc zawsze w świetny sposób. Naprawdę wiele osób dołożyło swoją cegiełkę do tego wyjazdu. Za to cztery osoby dołożyły… po sporym pustaku: Damian Ozga, który pomógł nam na samym początku z ubezpieczeniem, a później ratował częściami i pokazał Chicago; Vlogerka TheKretka, czyli po prostu Ania, razem z przyjaciółmi, która pomogła nam rozreklamować cały wyjazd, a później pomogła jeszcze bardziej w kilku sprawach, zanim zdążyliśmy poprosić o pomoc. Następny na liście murarzy jest Witek Kusior, który ma chyba więcej energii, niż ja i Julian razem wzięci. Gościł nas i pomógł w remoncie, znalazł mechaników i części, a kiedy dzwoniłem do niego z trasy, że znowu stoimy, to motywował słowami, z których pamiętam: „musicie, objedziecie, dacie radę”. Tak w kółko, kiedy tylko mu coś marudziłem, że chyba nie damy rady. Kolejny to pan Jan z Santa Clara, bo czy każdy potrafiłby rzucić wszystko i zacząć grzebać, i to jeszcze z dobrym skutkiem, w maluchu?
Chciałem podziękować też „Dziennikowi Związkowemu”, wyciągnęli do nas pomocną dłoń i razem z nami uwierzyli w nasz szalony plan. Dziękuje za zorganizowanie powitania i wszystkim, którzy na nie przybyli.
Gdybym chciał każdemu dziękować z osobna, to pewnie zabrakłoby na to gazety. Dziękuje wszystkim, którzy maczali palce w projekcie „Maluchem dookoła USA”. Mam nadzieję, że mieliście przy tym tyle zabawy i frajdy co my. Poznać każdego z Was to był zaszczyt i liczę, że te kontakty pozostaną. DOJECHALIŚMY! Pamiętajcie, że niemożliwe nie istnieje!
Kamil Knapczyk
Zdjęcia: Piotr Serocki
Zdjęcia: Dariusz Piłka
Zdjęcia: Ewa Malcher
ciekawe sa te problemy z tłumikiem.Przeciez to są bez awaryjne elementy.Cos musiało byc przeoczone przy przeglądzie przy dokładnym sprawdzeniu i podokrecaniu chwytu tłumika oraz szpilek do kolanka wydechowego na silniku.A problemy z przerywaniem w deszczu to najprawdopodobniej elektryka spowodowana wilgocią,ktora dostawała sie przez brak osłon z tego co widzę.Brak dolnej osłony pod silnikiem blaszanej chroniacej przed wodą z dołu auta,brak osłony skosnej z prawej strony nad tłumikiem,oraz brak opcjonalnych plastikowych osłon na wlotach na klapie silnika chroniacych przed padającym deszczem.Uszkodzone koło pasowe to wogóle kuriozum,przeciez to wieczna czesc!Sam mam malucha z przebiegiem 155 tys km,i te awarie nigdy nie wystapiły,a auto nie rozrózniało wogole pogody!W deszczu jechał lepiej niz w upale.Podsumowując,auto nie było nalezycie zgodnie z ksiazką ptrzygotowane do takiej podrozy,bo te awarie nie powinny sie w ogóle wydarzyc,pomimo ze to tylko/i az maluch. 30 tys km przejechałem bez zadnych tego typu awarii,a le fakt,trzeba czesto sprawdzac,zagladac i zapobiegac.Pytanie jeszcze, z jakim predkosciami na trasie jechaliscie,chodzi o dlugotrwałe obroty,których na dłuzszą metę maluch nie lubi.Przyznaje,ze wasza walka z przeszkodami na drugim koncu swiata gdzie nie ma czesci do auta,była imponująca,ale wynikała z nieznajomosci malucha i jego cech wrodzonych, i trzeba troche miec wiedzy,zeby skutecznie zapobiec wielu awariom i przygotowując auto do długiej podrózy.
Kiedyś Maluchem rocznik 1979 zwiedziłem Grecję i Bałkany. Były czasy i młodość…