0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Strona głównaArchiwumStraciliśmy wszystko

Straciliśmy wszystko

-

 

REKLAMA

 

Straciłem wszystko, co zarobiłem i zaoszczędziłem pracując w USA przez 13 lat. Chciałem tylko kupić mieszkanie i wrócić do Polski. Czuję się podwójnie oszukany: przez nieuczciwego krakowskiego dewelopera i jego amerykańskiego partnera z Nowego Jorku, ale też przez rząd mojego kraju, który nie robi nic, aby chronić swoich obywateli przed okradaniem nas w majestacie prawa.

 

Jakiś czas temu z inicjatywy rządu powstała strona internetowa dla Polaków, którzy z różnych powodów opuścili ojczyznę, a teraz noszą się z zamiarem powrotu. Wyjechali ludzie najbardziej dynamiczni, przedsiębiorczy, kreatywni, odważni. Takie wyjazdy to drenaż mózgów, zubożenie naszych zasobów ludzkich o grupę pracowitych, niebojących się podejmowania ryzyka obywateli. Grupa ta mogłaby się przyczynić w znaczący sposób do rozwoju naszego kraju. Młodzi ludzie wyjechali z różnych powodów: politycznych, ekonomicznych, zawodowych, naukowych… Podjęli decyzję o wyjeździe, aby zarobić pieniądze na dobry start. Za granicą powodziło im się różnie. Czasem, gdy mieli szczęście, znaleźli dobrą pracę, zdobyli ciekawe doświadczenie, zarobili pieniądze. Często jednak nie pracują zgodnie ze zdobytym wykształceniem. Jedni i drudzy ciężko harują, aby do czegoś dojść. Zaczynają tęsknić za ojczyzną. Chcą w Polsce wychowywać swoje dzieci lub założyć tu rodziny. Są i tacy, którzy tu chcą spędzić swoją starość.

 

Jakie porady można znaleźć na stronie http://www.powroty.gov.pl/o_serwisie? Mamy tu formalności przed i po powrocie, pracę, działalność gospodarczą, finanse osobiste, podatki, zdrowie… A gdzie jest mieszkanie? Przecież osoby, które wyjechały z Polski, wyjechały najczęściej dlatego, bo nie miały szansy na własne lokum. Pojechały zapracować właśnie na mieszkanie! Zresztą, jeśli mają założyć działalność gospodarczą, nie mogą mieszkać w biurze czy pod mostem. Co ich czeka w ojczyźnie po latach wyrzeczeń i ciężkiej pracy za granicą?

 

Kłopoty mieszkaniowe Polaków

 

W naszym kraju posiadanie własnego domu, czy mieszkania ciągle jest luksusem. Buduje się za mało. Brakuje więc mieszkań a te, które są dostępne na rynku nieruchomości, są bardzo drogie. Ciągle jeszcze spotyka się wiele młodych małżeństw zmuszonych mieszkać z rodzicami, często na powierzchni 50 metrów kwadratowych. Młodzi Polacy, którzy chcą się usamodzielnić, mogą wynająć jakieś lokum, co jest bardzo drogie. Będą płacić miesięcznie dwa razy więcej niż rata kredytu na zakup mieszkania czy budowę domu. Dla tych, którzy chcą zamieszkać u siebie, istnieją trzy możliwości:

 

• Wybudują sami dom. Bez pomocy rodziny jest to bardzo trudne. Poza tym informatyk, lekarz, nauczycielka czy prawnik nie mają odpowiedniego przygotowania, aby się zająć budową;

 

• Można kupić mieszkanie na rynku wtórnym. Jest to jednak bardzo drogie. Trudno też znaleźć mieszkanie, które odpowiada naszym wymaganiom czy potrzebom;

 

• Pozostaje kupno mieszkania od dewelopera. Wybierając tę możliwość kupujemy mieszkanie, które jeszcze nie istnieje. Widzimy jedynie jego plan. Płatność jest rozłożona na kilkanaście rat, które uiszczamy w miarę postępu prac na budowie.

 

Inwestycja przy Wierzbowej

 

Zły los zetknął nas ze sobą przypadkiem. Stanowimy dużą grupę: prawie 180 rodzin. Reprezentujemy różne środowiska, zawody, grupy wiekowe i społeczne. Większość z nas pochodzi z Krakowa, ale są i tacy, którzy mieszkają za granicą, a z Krakowem i Polską planowali związać swoją przyszłość. Połączył nas wspólny cel: chcemy odzyskać nasze mieszkania, które posiadamy, bo za nie zapłaciliśmy, których nie jesteśmy właścicielami, bo nie przeniesiono na nas prawa własności. Oznacza to, że w majestacie prawa, nasze mieszkania nie są nasze.

 

Nasza historia zaczęła się bardzo zwyczajnie w 2005 roku, kiedy to każdy z nas postanowił kupić mieszkanie. Dla większości z nas miał to być pierwszy w życiu własny wymarzony kąt.

 

W tym czasie nieruchomości drożały w zastraszającym tempie: w ciągu kilku miesięcy w Krakowie cena wzrosła o 20%. Jeśli ktoś nosił się z zamiarem zakupu jakiegoś lokum, musiał się spieszyć. Zaczęliśmy, każdy z osobna, nie znając się jeszcze, gorączkowe poszukiwania. Na rynku krakowskim działało kilkunastu znaczących, wiarygodnych deweloperów. Prawie każdy z nas przeprowadził własny wywiad na temat rynku nieruchomości w Krakowie. Większość z nas zatrudniła prawników, inni pytali znajomych, którzy wcześniej kupowali mieszkania, jeszcze inni przeprowadzili wywiad na własną rękę. Wśród nas jest też duża grupa poszkodowanych prawników!

 

Wydawało się, że zrobiliśmy wszystko, żeby się zabezpieczyć przed utratą ogromnej sumy pieniędzy. Zakup mieszkania to dla większości Polaków inwestycja na całe życie. Można by pomyśleć, że mieliśmy pecha, bo wybraliśmy Leopard SA. Ale czy był to pech?

 

W latach 2005 i 2006 była to jedna z najbardziej wiarygodnych, dynamicznie rozwijających się firm.

 

Na początku 2006 roku podpisaliśmy umowy przedwstępne na zakup mieszkań. Niektórzy z nas zdecydowali się na umowy cywilnoprawne, inni woleli podpisać akty notarialne u notariusza wybranego przez dewelopera. Leopard zobowiązał się wydać mieszkania w stanie wolnym od obciążeń do końca 2007 r., przenosząc na klientów własność lokali objętych umową. W chwili zawierania umów Wierzbowa była wolna od obciążeń z tytułu hipoteki.

 

W umowach tych znajdowała się klauzula, zabraniająca dochodzić roszczenia w hipotece nieruchomości. Inwestor tłumaczył, że wydłużyłoby to proces prawny. Ten punkt umowy nie podlegał negocjacji. Mimo to, niewybudowane mieszkania zostały sprzedane bardzo szybko.

 

W tym czasie, za naszymi plecami, Leopard nawiązał współpracę z Manchester Securities Corporation, stanowiącym część zamkniętego funduszu inwestycyjnego Elliott z Nowego Jorku, jedną z bardziej znaczących światowych instytucji hedgingowych, specjalizujących się w ryzykownych, agresywnych transakcjach. Elliott zajmuje się kupnem niespłaconych długów, zajmuje konta dłużników, konsekwentnie i zawsze zgodnie z prawem doprowadza do egzekucji.

 

W listopadzie 2006 r. Elliott podpisał z Leopardem umowę na przekazanie 66 mln zł na lichwiarski procent, 25% w skali roku, nieco później dodał jeszcze 5 mln na 30%. Pieniądze miały posłużyć na zakup kolejnych działek budowlanych. Pod zastaw pożyczki, jako zabezpieczenie, Leopard ustanowił w 2007 r. hipoteki na nieruchomości, na której wznoszono budynki, a w nich nasze mieszkania. Zrobił to nie informując o tym swoich klientów. Manchester znał treść umów, gdyż przeprowadził szczegółowy audyt spółki. Wprowadził też do zarządu Leoparda swojego pracownika Wiktora Sliwinskiego. Od samego początku planował potraktować nas jak zakładników, gdyby Leopardowi powinęła się noga.

 

W 2008 roku na rynku nieruchomości zaczął się zastój. Leopard dysponował ogromnym majątkiem zamrożonym w działkach. W kasie nie było pieniędzy. Leopard zachował się dość dziwnie: niby próbował sprzedać działki, ale gdy pojawiali się potencjalni nabywcy, prezesi podawali tak astronomiczną cenę, że wszyscy się wycofali. Leopard nawet nie próbował wywiązać się z zobowiązań. Całe ryzyko swoich gier przerzucił na nieświadomych klientów. Inni deweloperzy w tym samym czasie ukończyli budowy, oddali ludziom mieszkania. A przecież ceny mieszkań były niejednokrotnie niższe niż te, które wziął od nas Leopard. Inwestor nie płacił wykonawcom, zalegał z opłatami za materiały budowlane. W 2008 roku zbliżał się termin wykupu obligacji. Leopard był winien Manchesterowi około 100 000 złotych.

 

Jesienią 2008 roku Manchester i Leopard zażądali ogromnych dopłat, około 70% wartości mieszkań, uzależniając od nich przeniesienie własności lokali na swoich klientów. Klienci nie ulegli szantażowi. W maju 2009 roku deweloper ogłosił upadłość likwidacyjną. Wyznaczono Syndyka Masy Upadłościowej, który chce sprzedać mieszkania, aby zwrócić pieniądze Manchesterowi. Grozi nam utrata mieszkań, a co za tym idzie, utrata dorobku całego życia. Ci, którzy zaciągnęli kredyty w bankach, będą je spłacać przez 30 lat.

 

Tego typu dramaty nie są w Polsce rzadkością. Polskie prawo nie chroni klientów deweloperów.

 

My, poszkodowani klienci Leoparda, próbujemy się bronić. Nawiązujemy kontakty z innymi poszkodowanymi w Polsce. Założyliśmy Stowarzyszenie Poszkodowanych Przez Deweloperów „Wierzbowa”. Mamy swoją stronę internetową www.okradli.pl, Ostrzegamy potencjalnych nabywców, informując ich o pułapkach tkwiących w polskim prawie. Spotykamy się z politykami, prosząc ich nie tylko, pomoc, lecz również domagając się zmian w prawie hipotecznym.

 

W sądzie toczy się proces o uchylenie hipoteki Manchester Securities Corporation. 27 kwietnia sąd przesłuchał Wiktora Sliwinskiego. Ten absolwent prestiżowych amerykańskich uczelni, rzeczowo wyjaśniał, że zasiadając w zarządzie FI Leopard SA dbał nie tylko o interesy swojej firmy Elliott, ale też o interesy przyszłych mieszkańców Kijowskiej i Wierzbowej, proponując nam dopłatę po 3 000 zł od metra kwadratowego, chociaż wcześniej zapłaciliśmy po 5 000 za metr kwadratowy i wpłaciliśmy 100% sumy wymaganej w umowie. Z takim cynizmem jeszcze się nie spotkaliśmy. Pan Sliwinski jest bardzo wrażliwym człowiekiem. Zdenerwował się, kiedy na sali rozpraw rozległ się śmiech. Poprosił Wysoki Sąd o uciszenie poszkodowanych klientów. Przecież on nic złego nie zrobił. Chciał nas oskubać dla naszego dobra.

 

 

Nasza walka jest bardzo nierówna. Odbyły się już 3 rozprawy, a następna odbędzie się 10 czerwca. Trudno przewidzieć, jaki będzie wynik.

 

Nasze życie zmieniło się w koszmar. Od kilku lat obowiązuje nas swoisty kalendarz. Żyjemy od procesu do procesu, od zebrania do zebrania, od artykułu na nasz temat w prasie do reportażu w telewizji.

 

Zrobiono z nas zakładników swoich wysoko ryzykownych decyzji pseudobiznesowych, polegających na przekrętach, dorabianiu się kosztem skorumpowanego państwa (ustawiane przetargi), a teraz kosztem zwykłych ludzi, bo w kraju już nie ma co ukraść. Potraktowano nas instrumentalnie. Czujemy się tak, jakby nami grano na stole pokerowym, sprowadzając nas do roli kart.

 

Na początku spotkaliśmy się z bezdusznością lub bezradnością urzędników. „No cóż, trudno, sami sobie jesteście winni.” Teraz od czasu do czasu odnosimy małe sukcesy. Są one wynikiem przede wszystkim naszej ogromnej determinacji.

 

Pierwszym politykiem, który usiłował nam pomóc, był poseł Zbigniew Wassermann. Napisał w naszej sprawie interpelację poselską. Rok później drugą interpelację napisał poseł Andrzej Adamczyk. Z odpowiedzi na te interpelacje wynika, że w naszej sprawie nie zrobiono nic. Ministerstwo infrastruktury nie ma nawet zamiaru nic robić. W wypadku pod Smoleńskiem zginął poseł Wassermann, nasz wielki sprzymierzeniec. Straciliśmy człowieka, który jako pierwszy wyciągnął do nas pomocną dłoń i na którego poparcie mogliśmy liczyć.

 

Nasze dotychczasowe działania niewiele nas zbliżyły do rozwiązania problemu. Politycy mówią nam ciągle: „No cóż, takie jest polskie prawo. Bardzo wam współczujemy”. Nie takie są nasze oczekiwania. Jeśli prawo jest złe, to należy je zmienić i to jak najszybciej, a nie współczuć przez następne 50 lat ludziom, którzy stracili dorobek całego życia i jeszcze muszą spłacać długi zaciągnięte w bankach.

 

Oszukani przez deweloperów podnoszą ten problem od wielu lat. Pozwalam sobie zacytować fragment artykułu Michała Olszewskiego z 5 lutego 2010 roku zamieszczonego w Tygodniku Powszechnym: Kiedy następna upadłość?

 

„Równie mętnie, jak interesy udziałowców Leoparda, które doprowadziły do upadku firmy, wygląda historia ochrony praw nabywców mieszkań. Bój o odpowiednią ustawę trwa od 2002 r., kiedy rząd Leszka Millera był o krok od skierowania jej do Sejmu. Przewidywała m.in. obowiązek zakładania przez deweloperów obowiązkowych rachunków powierniczych, czyli specjalnych kont bankowych, na które przyszli właściciele mieliby wpłacać swoje pieniądze, wypłacane następnie deweloperowi po oddaniu budynku do użytku. Ustawa przewidywała również obowiązek podpisywania umów przedwstępnych w formie aktu notarialnego. Projekt przepadł, bo w rządzie zwyciężyła obawa, że utrudni sprawne przeprowadzanie procesów upadłościowych. Również kolejny, mniej radykalny projekt z 2007 r. nie dotarł do Sejmu.

Irena Buczyńska, prezes Stowarzyszenia Syndyków, Rzeczoznawców i Doradców Gospodarczych Polska–Europa: – Pamiętam, jak alarmowaliśmy w 2007 r. ówczesnego ministra budownictwa Andrzeja Aumillera, że ustawa jest konieczna, bo klienci, mimo toczonych od wielu lat dyskusji, pozostają bez należytej ochrony prawnej. Jednak nikt nie miał wtedy do tego głowy. Na rynku panowała nadzwyczajna hossa i nikt nie oczekiwał kryzysu. A kryzys nadszedł. Części dramatów można było uniknąć.

– Krótkowzroczność Polaków jest wręcz przerażająca – dodaje Krzysztof Bartuś, ekspert z Instytutu Analiz Monitor Rynku Nieruchomości. – Od początku istnienia rynku deweloperskiego w Polsce nie udało się wprowadzić choćby minimalnych zabezpieczeń, które ratowałyby klienta w razie kłopotów firmy.

Jak to się stało, że dwa gotowe projekty ustaw trafiły do szuflady?

– Mogę się tylko domyślać, że powodem były interwencje branży bankowej i samych deweloperów. Niektóre banki, jak PKO SA czy BRE Bank, same zaangażowały się w działalność budowlaną. Deweloperzy zaś nie mają powodu, by nakładać na siebie choćby minimalne ograniczenia – ocenia Bartuś.”

Niedostatek mieszkań oraz brak odpowiednich uregulowań prawnych sprawia, że budownictwo w Polsce opiera się na patologii. Coraz częściej kupowanie mieszkania od dewelopera wiąże się z ogromnym ryzykiem utraty dorobku całego życia.

Łukasz Kuczmiński



 

Anonimowych listów nie umieszczamy. redakcja zastrzega sobie prawo do skracania listów. Listy przeznaczone do umieszczenia należy pisać na maszynie z podwójnym odstępem i na jednej stronie kartki. Umieszczone poniżej opinie nie zawsze są zgodne ze stanowiskiem redakcji.

REKLAMA

2091208121 views

REKLAMA

2091208420 views

REKLAMA

2093004879 views

REKLAMA

2091208701 views

REKLAMA

2091208847 views

REKLAMA

2091208991 views