12 września rozpoczął się proces Elżbiety Plackowskiej, która 30 października 2012 zamordowała dwoje dzieci – swojego 7-letniego syna Justina i 5-letnią podopieczną Olivię Dworakowską. Prokuratura twierdzi, że Polka zamordowała z powodu osobistych problemów i rosnącej frustracji; obrona – że krwawa zbrodnia była tragicznym finałem nieleczonej choroby psychicznej.
„Ulubiona sztuczka diabła, to przekonać świat o swoim nieistnieniu. Jednak 30 października 2012 roku diabeł stał się bardzo realny. Zaistniał w szalonym umyśle Elżbiety Plackowskiej. Pytanie, które musimy zadać nie brzmi – kto zabił Justina i Olivię, bo wiemy, że zrobiła to Elżbieta Plackowska. Pytanie brzmi – dlaczego to zrobiła? Jestem przekonany, że w tamtej tragicznej chwili rzeczywistość, którą oskarżona widziała i słyszała, nie była prawdziwa. Że to choroba zmusiła ją, by zabiła niewinne dzieci, by własnego syna pchnęła nożem 173 razy. Pod koniec tego procesu będę prosił Wysoki Sąd, aby uznał Elżbietę Plackowską za niewinną zarzucanych jej czynów” – powiedział w swojej mowie wstępnej obrońca Plackowskiej, George Ford.
Obrona od samego początku śledztwa forsowała wersję o gwałtownym ataku nieleczonej choroby psychicznej, która w formie psychozy miała uaktywnić się po śmierci ojca Plackowskiej – szanowanego lekarza, który zmarł w Polsce w samotności, a jego rozkładające się ciało znaleziono dopiero trzy dni po śmierci. Kobieta nie mogła przeboleć straty, tym bardziej, że jako nieudokumentowana imigrantka nie mogła pojechać na pogrzeb. Zdaniem adwokatów, Plackowska po śmierci ojca wpadła w depresję. Miała problemy ze snem, nie jadła, codziennie chodziła do kościoła, płakała, czuła się nierozumiana i pozbawiona wsparcia, szczególnie ze strony męża, który pracował jako kierowca ciężarówki na dalekich trasach. Z zeznań starszego syna Plackowskiej – 24-letniego Mateusza wynika, że załamana matka coraz częściej wieczorami zaglądała do kieliszka, a po alkoholu stawała się nieprzyjemna i czepliwa. Zaczęła też narzekać, że „coś jest nie tak z oczami młodszego syna – Justina, że stają się czerwone, a syn porusza się i wygląda jak diabeł”. Mężowi skarżyła się, że prześladuje ją szatan, że nie może się od niego uwolnić. Diabła Plackowska widziała też w oczach swojego starszego syna. Po zabójstwie Justina i Olivii tłumaczyła, że zabiła dzieci, aby uwolnić je od Złego, że musiała to zrobić „żeby poszły do nieba”.
Sfrustrowana i mściwa
Tezę o chorobie psychicznej oskarżonej Polki odrzuca prokuratora. Prokurator Mike Pawl w mowie wstępnej nazwał Plackowską „zgorzkniałą, rozczarowaną swoim życiem, narcystyczną i skoncentrowaną na sobie kobietą”, która „zrobi wszystko, aby uniknąć odpowiedzialności za zbrodnię, którą popełniła z zimną krwią”. Oskarżyciel podkreślał, że badający Plackowską psychiatrzy mieli problem z ustaleniem diagnozy, stwierdzili, że oskarżona „ma osobowość narcystyczną, skłonności do agresji, a jej reakcje emocjonalne są symulowane i sztuczne”. Pawl przypomniał, że w pierwszej wersji zeznań Plackowska winą za zabicie dzieci obarczyła mężczyznę w ciemnym stroju i czarnych rękawiczkach, który miał wejść do mieszkania, gdy wyszła na chwilę na papierosa i nie zamknęła drzwi. Aby uwiarygodnić wersję o tajemniczym mordercy, Plackowska miała pozbyć się swojego telefonu komórkowego i zeznać, że został skradziony przez sprawcę zbrodni. Według prokuratury świadczy to o umysłowej poczytalności morderczyni, która działała z premedytacją, kierowana zemstą na nieobecnym wiecznie mężu oraz imigrancką frustracją. „Nie mogła znieść, że ona – w Polsce córka doktora, w Stanach jest obywatelką drugiej kategorii i musi zarabiać na życie czyszcząc toalety” – powiedział prokurator Pawl, który zapowiedział, że będzie starał się udowodnić poczytalność i winę Plackowskiej.
Psychiatryk albo dożywocie
Proces, który prawie pięć lat po zbrodni rozpoczął się w sądzie powiatu DuPage w Wheaton ma potrwać dwa tygodnie. Sędzia Robert A. Miller, podczas procesu bez udziału ławy przysięgłych, zdecyduje, czy potworna zbrodnia, która wstrząsnęła Polonią i mieszkańcami Naperville, była dziełem niezdolnej do kierowania swoimi czynami psychotyczki, walczącej z wyimaginowanym diabłem, czy sfrustrowanej, kierowanej zemstą na mężu socjopatki. Jeśli przekonają go argumenty obrony, Plackowska trafi do szpitala psychiatrycznego, skąd, przynajmniej teoretycznie, będzie miała szansę wyjść, jeśli lekarze uznają jej stan za stabilny, a ją samą za zdolną do życia w społeczeństwie. Jeśli sąd przychyli się do opinii i dowodów prokuratory, dzieciobójczyni resztę życia spędzi w więzieniu.
W sali numer 4010 od 12 września trwają przesłuchania świadków. W trakcie pierwszych dwóch dni procesu na pytania obrony i prokuratury odpowiadali: matka zamordowanej Olivii, Marta Dworakowska, Mateusz Plackowski – starszy syn oskarżonej, policjanci z Naperville, którzy jako pierwsi przybyli na miejsce zbrodni oraz analityczka kryminalna, która opisywała miejsce zbrodni – mieszkanie Marty Dworakowskiej oraz narzędzia zbrodni – kuchenne noże. Krok po kroku, z gąszcza faktów i szczegółów wyłania się jedna z najbardziej ponurych zbrodni ostatnich lat, zbrodnia, której sprawczynią jest Polka. Elżbieta Plackowska jest oskarżona o podwójne morderstwo z premedytacją – Justina Plackowskiego i Olivii Dworakowskiej, działanie ze szczególnym okrucieństwem i zabicie dwóch psów – swojego i należącego do swojej pracodawczyni, Marty Dworakowskiej. Z dokumentów prokuratury wynika, że Plackowska została dwukrotnie poddana ewaluacji psychiatrycznej. Ewaluacja przeprowadzona na wniosek prokuratury powiatu DuPage składa się z 900 stron. Według akt sądowych Polkę badał m.in. Phillip Resnick, renomowany psychiatra z Ohio, który był ekspertem m.in. w sprawach Theodora Kaczynskiego „Unabombera”, Timothy’ego McVeigha i „Kanibala z Milwaukee” Jeffreya Dahmera.
Zamknięte drzwi
Kilka dni przed morderstwem Marta Dworakowska spotkała Magdę – bo tak kazała zwracać się do siebie Elżbieta Plackowska, na halloweenowym dziecięcym przyjęciu. Plackowska pracowała u Dworakowskiej jako opiekunka jej córki, 5-letniej Olivii, gdy Dworakowska – samotna matka miała popołudniowy dyżur w klinice dializ, gdzie pracowała jako pielęgniarka. Kobiety spotkały się na balkonie. Zdumiona Dworakowska zauważyła, że Magda pali papierosy, o czym nie wiedziała zatrudniając ją. Kolejnym zaskoczeniem była próba spoufalenia się opiekunki z pracodawczynią, Plackowska powiedziała, że chciałaby się z Martą zaprzyjaźnić, ale ta wolała, by zachowały profesjonalny charakter wzajemnej relacji.
Plackowska kończyła pracę przy sprzątaniu koło południa. O godz. 14 odbierała Olivię ze szkoły i zabierała dziewczynkę do siebie. Wieczorem przywoziła Olivię do mieszkania Dworakowskiej, wyprowadzała psa, karmiła dziewczynkę i wyprawiała ją do snu, a do domu wracała między 21 a 22, gdy Dworakowska kończyła dyżur i wracała po pracy do domu. Marta Dworakowska zanim zatrudniła Plackowską, poznała całą jej rodzinę, a Olivia chodziła z Justinem na lekcje taekwondo. Podczas rozmowy o pracę Magda zapewniła Dworakowską, że „będzie opiekować się Olivią, jak własnym dzieckiem”.
Dzień przed morderstwem wszystko było jak zwykle. Dworakowska wróciła wieczorem do swojego mieszkania. Olivia już spała, a Plackowska czekała na powrót pracodawczyni. Była smutna, zaczęła płakać i opowiadać o zmarłym ojcu. W łazience, w toalecie pływał niedopałek, choć Marta Dworakowska nie życzyła sobie palenia w mieszkaniu. Przed sądem matka Olivii zeznała, że odebrała to jako przejaw braku szacunku i zaczęła poważnie myśleć o znalezieniu innej opiekunki dla córki, choć wahała się, bo Olivia bardzo lubiła ciocię Magdę; kilka dni wcześniej podczas zakupów dziewczynka poprosiła matkę, aby kupiły dla niej kwiaty.
30 października 2012 r. Dworakowska pojechała do pracy, jak co dzień. Kiedy wieczorem zajechała pod swój budynek przy 888 Quin Ct. w Naperville, uderzył ją brak białej mazdy Plackowskiej, zwykle zaparkowanej w pobliżu. Kobieta weszła na klatkę schodową, podeszła do drzwi i nacisnęła na klamkę do drzwi swojego mieszkania. Drzwi były zamknięte na dolny zamek, więc pomyślała, że powtórzyła się sytuacja sprzed kilku dni, kiedy niechcący zatrzasnęła drzwi, a Magda zabrała Olivię do siebie. Nie otwierając drzwi wróciła do samochodu i pojechała do Plackowskiej. Po drodze dzwoniła do opiekunki, ale ta nie odbierała telefonu. Marta Dworakowska zaczęła się denerwować. Podjechała pod budynek, w którym mieszkali Plackowscy. W mieszkaniu paliło się światło, włączony był telewizor, a drzwi do balkonu na pierwszym piętrze były otwarte. Mimo to, nikt nie otwierał. Dworakowska zadzwoniła domofonem do sąsiadów, ktoś wpuścił ją do budynku. Dzwoniła i pukała do drzwi, ale bezskutecznie. Napisała do opiekunki SMS-a „Otwieraj, albo dzwonię na policję”. Bez odpowiedzi. Marta Dworakowska wezwała policję i zgłosiła zaginięcie córki. Policjant, który odpowiedział na zgłoszenie, polecił Dworakowskiej, aby jechała na posterunek. W tym samym czasie na numer 911 zadzwonił Mateusz Plackowski.
Cała we krwi
Policjanci z Naperville po otrzymaniu zgłoszenia o możliwym porwaniu Olivii przyjechali pod budynek, w którym mieszkali Plackowscy. W mieszkaniu zastali Mateusza Plackowskiego. Chłopak był wstrząśnięty. Powiedział – „mój brat nie żyje”. Na podłodze, zwinięta w pozycji embrionalnej leżała Elżbieta Plackowska. Była przytomna. Ubranie i ręce miała poplamione krwią. Na lewym nadgarstku miała płytkie nacięcia, a na policzku ślady krwi. Wykonane w trakcie śledztwa badania genetyczne wykazały, że krew na jeansach Plackowskiej należała do Justina i Olivii.
Policjant Robert Carlson, który pierwszy odpowiedział na zgłoszenie, początkowo był przekonany, że kobieta jest ofiarą wypadku lub napadu. Była spokojna i rzeczowo, po angielsku, choć z wyraźnym polskim akcentem, odpowiadała na pytania. Opowiedziała policjantowi, że wyszła na papierosa z mieszkania przy Quin Ct., a w środku zostawiła dwoje dzieci – Justina i Olivię. W tym momencie do mieszkania wdarł się mężczyzna, który zamordował dzieci i ukradł jej telefon. Plackowska nie potrafiła podać rysopisu napastnika, zapamiętała jedynie, że był ubrany na czarno, a na pożegnanie powiedział do niej „nie zabiję cię jeszcze, najpierw zabiję twoją rodzinę”. I że wyglądał jak diabeł.
Elżbieta Plackowska została odwieziona do Edward Hospital. Była spokojna, wyglądała na zmęczoną. W karetce trzęsła się z zimna.
Nóż w zlewie
Oficer Vincent Clark wraz z dwoma funkcjonariuszami departamentu policji w Naperville pojechali pod budynek, w którym mieszkała Marta Dworakowska. Dostali rozkaz wyjścia do mieszkania siłą, drzwi otworzyli kopniakiem. Mieszkanie było schludne, urządzone z wyczuciem stylu, pomalowane na modne kolory. W salonie nie zauważyli niczego podejrzanego. Dopiero w korytarzu prowadzącym do sypialni i łazienki dostrzegli na podłodze i przypodłogowej listwie ślady krwi. Badania laboratoryjne wykazały, że nie była to krew ludzka, a psia. Policjanci weszli do kuchni. Szuflady szafek zastali otwarte.
Wszystkie drzwi do sypialni były zamknięte. Policjanci weszli do głównej sypialni, znajdującej się po lewej stronie korytarza. Na podłodze leżały dwa martwe, zasztyletowane psy, jeden należał do Dworakowskiej, drugi do Plackowskiej.
Na łóżku leżała zmasakrowana Olivia. Cała we krwi, z siną, niemożliwą do rozpoznania twarzą. Dziewczynka leżała na czerwonej od zasychającej krwi poduszce. Leżała na plecach, z rączkami splecionymi na brzuchu. Gdyby nie mnóstwo krwi i ponad sto ran zadanych nożem – wyglądała jakby spała. Justin leżał na podłodze, pomiędzy łóżkiem a ścianą. Twarzą do podłogi, z prawą ręką wzdłuż ciała, lewa zgięta w łokciu, przy twarzy, jakby chciał się zasłonić przed nożem. Na każdym z ciał patolodzy znaleźli ponad sto ran kłutych.
W kuchni technicy zabezpieczający ślady zbrodni znaleźli narzędzie zbrodni. W zlewie leżał kuchenny zakrwawiony nóż z czarną rączką, którego ostrze było skrzywione pod kątem niemal 90 stopni. Skrzywiony był także czubek ostrza. Zeznająca przed sądem szefowa zespołu techników dochodzeniowych stwierdziła, że uderzenia były zadawane z ogromną siłą. Drugi nóż, którym Plackowska mordowała dzieci i psy znaleziono w jej samochodzie.
„Widziałam diabła”
Niewysoka, korpulentna brunetka. Włosy proste, starannie rozczesane i ufarbowane, jakby właśnie wyszła od fryzjera. Ubrana w czarny więzienny drelich i białe buty na rzepy. Kiedy policja wprowadziła Elżbietę Plackowską na salę rozpraw, jej twarz nie zdradzała żadnych emocji. Zakuta w kajdanki, krótkim gestem i skinieniem pozdrowiła siedzącą na sali siostrę. Plackowskiej towarzyszyły dwie tłumaczki, które na zmianę relacjonowały jej przebieg rozprawy. Elżbieta Plackowska podczas pierwszych dni procesu biernie przysłuchiwała się pytaniom stron i odpowiedziom świadków. Emocje poniosły ją dopiero, gdy prokurator wyświetliła na ekranie zdjęcia zmasakrowanych ciał zamordowanych dzieci. Kobieta zaczęła szlochać, nie była w stanie patrzeć na zdjęcia, schowała twarz w trzęsących się dłoniach.
Niemal pięć lat wcześniej 30 października 2012 roku od godz. 15 Elżbieta Plackowska usiłowała dodzwonić się do męża. Artur Plackowski nie odbierał, był w trasie. Ona dzwoniła obsesyjnie, raz za razem. W końcu odebrał, ona krzyczała, miała pretensje, ale zmieniła w końcu ton, mówiła że „wszystko rozumie”.
Przed godz. 19 Plackowska zabrała Justina i Olivię do pobliskiego kościoła św. Elżbiety, na wieczorną mszę. W czasie nabożeństwa kobieta zachowywała się dziwnie. Ustawiała klęcznik, wielokrotnie wykonywała znak krzyża. Nie mogła usiedzieć w miejscu, była wyraźnie pobudzona, trzęsły jej się ręce. Po mszy poszła porozmawiać z proboszczem Murphym, ale ksiądz nie zrozumiał ani słowa, bo Plackowska mówiła do niego po polsku. Pobłogosławił ją. Kobieta zabrała dzieci i wróciła do mieszkania pracodawczyni. Justin i Olivia poszli bawić się do sypialni. Plackowska wyprowadziła psa, wypaliła papierosa. Wróciła do mieszkania, usiadła obok dzieci, do uszu włożyła słuchawki Ipoda, by posłuchać muzyki religijnej. Wtedy w dzieci wszedł diabeł, a ona postanowiła, że je uratuje. Że musi go zabić.
Po morderstwie Elżbieta Plackowska zamknęła mieszkanie i pojechała do kościoła. Było już późno i zastała zamknięte drzwi. Zadzwoniła domofonem i nagrała wiadomość dla proboszcza: „Zrobiłam coś dzisiaj. Widziałam diabła”.
Proces Elżbiety Plackowskiej będzie kontynuowany przed sądem powiatu DuPage w najbliższych dniach. Zdaniem prokuratury wyrok powinien zapaść w przeciągu dwóch tygodni. Relacje z kolejnych dni procesu przeczytasz w kolejnych weekendowych wydaniach „Dziennika Związkowego”.
Grzegorz Dziedzic
[email protected]
Na zdjęciu czarno białym: Justin Plackowski i Olivia Dworakowska fot.arch. rodz.
Reklama