Spiker Izby Reprezentantów Paul Ryan oświadczył we wtorek, że prezydent USA Donald Trump postąpił właściwie, domagając się rezygnacji ze stanowiska doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego Michaela Flynna w związku z jego kontaktami z przedstawicielami Rosji.
"Myślę, że kluczowe jest to, że kiedy tylko ta osoba straciła zaufanie prezydenta, prezydent poprosił o rezygnację i to była słuszna decyzja" - powiedział republikański przewodniczący Izby reporterom.
Wyraził przekonanie, że administracja prezydenta Trumpa wyjaśni okoliczności odejścia Flynna po nieco ponad trzech tygodniach sprawowania funkcji doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego.
Z kolei republikański przewodniczący komisji ds. wywiadu Izby Reprezentantów Devin Nunes zapowiedział, że chce zbadać doniesienia dotyczące rozmów Flynna z rosyjskim ambasadorem w grudniu ub. roku. Dodał, że niepokoją go docierające w tej sprawie informacje.
Prominentny senator Republikanów John McCain oznajmił z kolei, że rezygnacja Flynna rodzi pytania o zamiary administracji Trumpa wobec Rosji. W tym kontekście przypomniał "sugestie prezydenta o moralnym znaku równości między Stanami Zjednoczonymi a Rosją mimo jej inwazji na Ukrainę, aneksji Krymu, pogróżek pod adresem naszych sojuszników z NATO i próby ingerowania w amerykańskie wybory".
"To niepokojąca wskazówka dysfunkcji obecnego aparatu bezpieczeństwa narodowego" - ocenił McCain.
Demokraci ze swej strony zażądali specjalnego dochodzenia w sprawie ewentualnych związków administracji prezydenta Trumpa z Rosją. "Amerykański naród zasługuje na to, by poznać pełne rozmiary finansowej, osobistej, politycznej kontroli Rosji nad prezydentem Trumpem i by (dowiedzieć się) co to oznacza dla naszego bezpieczeństwa narodowego" - oświadczyła w komunikacie przywódczyni demokratycznej mniejszości w Izbie Reprezentantów Nancy Pelosi.
Jej zdaniem Kongres powinien wezwać do ustanowienia "ponadpartyjnej, niezależnej, zewnętrznej komisji do pełnego zbadania wpływu Rosji na administrację i wybory".
Rezygnację Flynna poprzedziła bezpośrednio seria rewelacji opublikowanych w internetowym wydaniu dziennika "Washington Post". Dziennik podał, że pod koniec stycznia p.o. minister sprawiedliwości i prokurator generalnej Sally Yates poinformowała wysokiej rangi urzędników Rady Bezpieczeństwa Narodowego oraz radcę prawnego Białego Domu Donalda McGahna, że Flynn zataił przed najbliższym otoczeniem prezydenta Trumpa tematykę swoich rozmów z ambasadorem Rosji w Waszyngtonie Siergiejem Kislakiem.
Podając częściowo nieprawdziwy opis swoich rozmów z ambasadorem Kislakiem, Flynn - zdaniem Yates - naraził się na możliwość szantażu ze strony władz Rosji. Z opinią Yates zgodzili się pod koniec sprawowania władzy przez Baracka Obamę dyrektor wywiadu James Clapper oraz John Brennan, ówczesny szef CIA. Cytowani anonimowo przez "WP" byli i obecni przedstawiciele władz federalnych wyrażali przekonanie, że wiceprezydent Mike Pence został wprowadzony w błąd przez Flynna. Nie wykluczyli jednocześnie, że o kontaktach Flynna z rosyjskim ambasadorem wiedzieli inni doradcy prezydenta elekta Trumpa z zespołu przejmującego władzę.
Flynn, emerytowany generał piechoty morskiej i były dyrektor Agencji Wywiadu Ministerstwa Obrony USA funkcję prezydenckiego doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego sprawował zaledwie przez trzy tygodnie i trzy dni - najkrócej w historii.
"Niestety z powodu szybkiego tempa wydarzeń, nieumyślnie przedstawiłem (ówczesnemu) prezydentowi elektowi i innym niekompletne informacje dotyczące moich rozmów telefonicznych z rosyjskim ambasadorem. (...) Szczerze przeprosiłem prezydenta i wiceprezydenta, a oni przyjęli moje przeprosiny" – napisał Flynn w liście rezygnacyjnym. (PAP)
Reklama