Dallas Mavericks mistrzami NBA
”Zawsze wierzyliśmy w siebie, nigdy się poddaliśmy krytyce. Teraz udowodniliśmy wszystkim, dlaczego jesteśmy mistrzami” – mówił po meczu Jason Terry, który po 17 latach w NBA i 27 punktach w decydującym meczu mógł wreszcie powiedzieć: „Jestem mistrzem NBA”. Ten tytu wywalczyła wczoraj jego druzyna, Dallas Mavericks.
- 06/13/2011 03:20 PM
Ile “najważniejszych meczów w życiu” musiał rozgrywać LeBron James, zanim przeciętni kibice zaczęli zwracać uwagę na fakt, że to nie grający w Miami Heat James przegrywa mecze finałów NBA, tylko Dallas Mavericks je wygrywają? Odpowiedź na to pytanie zobaczyły setki milionów fanów basketu w niedzielny wieczór w American Airlines Arena – nawet bez wielkiej pomocy ze strony swojego najskuteczniejszego gracza, Dirka Nowitzkiego, Dallas Mavericks zostali mistrzami NBA, wygrywając trzy mecze pod rząd i szósty mecz finałów z Heat 105:95 (32:27, 21:24, 28:2124:23).
”Zawsze wierzyliśmy w siebie, nigdy się poddaliśmy krytyce. Teraz udowodniliśmy wszystkim, dlaczego jesteśmy mistrzami” – mówił po meczu Jason Terry, który po 17 latach w NBA i 27 punktach w decydującym meczu mógł wreszcie powiedzieć: „Jestem mistrzem NBA”. MVP finałów NBA został Dirk Nowitzki, z przeciętną ponad 26 punktów i prawie 10 zbiórek w meczu. „Ciągle nie mogę uwierzyć w to, co się stało. Zespół bardzo mi dziś pomógł, to i zawdzięczamy to zwycięstwo”.
Atmosfera w American Airlines Arena była nareszcie taka, jak powinna być - elektryzująca. Kibice tak czekali na coś pozytywnego w wykonaniu LeBrona, że nagrodzili jego dwa pierwsze celne rzuty... oklaskami na stojąco. Nie musieli nawet siadać, bo James był bezbłędny w swoich pierwszych czterech próbach – Miami prowadziło 14: 10, a LeBron miał więcej punktów przez pieć minut meczu (9) niż w całym czwartym spotkaniu finałów w Dallas (8). Ważniejsze dla trenera Heat, od tego, że Miami prowadziło już 20:11, był fakt, że na ławce rezerwowych, z dwoma przewinieniami, musiał usiąść Dirk Nowitzki. Na nieszczęście dla Erika Spoelstry, do podobnego wniosku - że bez Dirka nie będzie problemów z Mavericks – musieli dojść jego koszykarze. Tak głośno jak było przez pierwsze sześć minut AA Arena, tak cicho zrobiło się, kiedy Miami... przestało grać. Punkt za punktem trafiał z szybkich ataków Jason Terry, coraz bardziej drżała ręka LeBrona - cztery niecelne rzuty – i Dallas prowadziło już ośmioma punktami, by zakończyć pierwszą kwartę zwycięstwem 32:27.
Po pięciu minutach drugiej kwarty, ławka rezerwowych Mavericks miała już na koncie dwadzieścia punktów, a Dallas prowadziło 40:28. Stevenson był nie zatrzymania zza linii trzech punktów, ale nikt w ekipie Miami nie wpadł w panikę, a Heat – z LeBronem siedzącym na ławce - potrzebowało tylko trzech minut by zdobyć czternaście punktów pod rząd, obejmując prowadzenie 42:40. Eddie House trafiał wszystko co rzucał, a cała ławka rezerwowych Heat rzuciła się na parkiet przepychać z jednym graczem Mavericks (Udonis Haslem), co skończyło się - na razie - tylko jednym przewinieniem technicznym. W Dallas ciągle nie istnieje Nowitzki (1 celny na 12 oddanych rzutów!), nie trafiając nawet w najłatwiejszych sytuacjach, ale kibice Dallas i pół Niemiec siedzących przed telewizorami nie mogli być zawiedzeni. Nie dość, że „Jet” Terry był ciągle zagadką dla obrony Miami, to ich zespół prowadził do przerwy 53:51...
Trzecia kwarta była pierwszą, podczas której Jason Kidd wyglądał i grał jak 38-latek, a Wade jest zbyt doświadczonym graczem, by tego nie wykorzystać. Nowitzki jest ciągle cieniem gracza, którego kibice oglądali w poprzednich pięciu meczach finałów, ale Mavericks po raz kolejny udowadniają, że są drużyną złożoną więcej niż z tylko trzech gwiazd. Każdy z zawodników, którzy pojawiali się na parkiecie pomaga zespołowi – JJ Barea jest najszybszy na parkiecie stając się zmorą rozgrywających Miami, Shawn Marion robi co może, by w defensywie powstrzymać LeBrona, dorzucając co kilka minut cenne punkty i to dzięki nim, Dallas brakuje już tylko dwunastu minut do pierwszego mistrzostwa NBA. Podziękownia należą sie też...graczom Heat, którzy nie wykorzystują aż jedenastu rzutów osobistych, przegrywając 72:81. Ostatnia kwarta Miami w sezonie, czy szalona końcówka, do której oba zespoły już nas przywyczaiły?
„Musimy mieć teraz stabilność psychiczną” – mówi przed rozpoczęciem ostatnich dwunastu minut trener Heat. Trzydzieści sekund później Wade robi wsad nad Nowitzkim, który chwilę później nie trafia swojego dwudziestego rzutu w meczu. To za mało – przynajmniej na razie - na Terry’ego i Bareę, którego akcja jeden-na-jeden daje Mavericks ponownie największe, dwunastopunktowe prowadzenie w meczu (89:77). Miami rzuca się do ataku, ale Mavericks (pomimo dyskusyjnych decyzji sędziowskich) nie dają sobie wydrzeć kontroli nad tym, co dzieje się na parkiecie – nieco ponad trzy minuty do końca meczu, Dallas ciągle prowadzi różnicą dziesięciu punktów. Konsternacja w Miami, kiedy trzy kolejne ofensywne zbiórki wpadają w ręce graczy Mavericks, a gracze Heat tylko stoją i bezadnie patrzą, na to co się dzieje na boisku. Minutę później to Nowitzki z niedowierzającym wyrazem twarzy trzyma sie za głowę, kiedy jego drużyna prowadzi dziesięcioma punktami, mijają ostatnie sekundy, a kibice wychodzą z sali. Dirk ucieka przed kamerami do szatni, a Dallas Mavericks wygrywają będąc przez całą serię finałów drużyną twardszą odporniejszą psychicznie, a przede wszystkim grającą jako zespół. Miami Heat? Zaczyna się długie lato dla Dwyne’a Wade’a, Chrisa Bosha, a przede wszystkim LeBrona Jamesa...
Przemek Garczarczyk
Reklama