Miami Heat pokonało Bulls i zagra w finale NBA
W piątym meczu finałów Konferencji Wschodniej Derrick Rose ciągle słabo trafiał i w czwartkowy wieczór Chicago przekonaliśmy się o kilku rzeczach: że Le Bron James jest równie dobrym aktorem jak koszykarzem, a Bulls ciągle mają olbrzymie problemy ze zdobywaniem puntków...
- 05/27/2011 04:32 PM
Tytuły w gazetach na Florydzie – szczególnie tych z Miami – były jasne: Derrick Rosem tegoroczny MVP nie ma w sobie czegoś na tyle specjalnego, by poprowadzić swoją drużynę do zwycięstwa. „Oni już czują krew w wodzie, wykończą Bulls na ich parkiecie w Chicago” – sugerowali dziennikarze, dodając, że nie tylko Rose to nie prawdziwy MVP NBA, ale nagroda dla najlepszego trenera sezonu 201/2011 niekoniecznie należała się szkoleniowcowi Chicago Timowi Thibodeau, bo przecież młody Erik Spoelstra z Heat ma lepsze pomysły na grę dla swoich gwiazd.
W piątym meczu finałów Konferencji Wschodniej Derrick Rose ciągle słabo trafiał i w czwartkowy wieczór Chicago przekonaliśmy się o kilku rzeczach: że Le Bron James jest równie dobrym aktorem jak koszykarzem, a Bulls ciągle mają olbrzymie problemy ze zdobywaniem puntków, tracąc w ciągu końcowych trzech minut czwartej kwarty dwunstopunktową przewagę, przegrywając mecz 80:83 i serię 1-4. Pierwszy mecz finałow NBA już 31 maja, a Dallas Mavericks już wiedzą z kim przyjdzie im walczyć o jeden z najbardziej znaczących tytułów w amerykańskim sporcie.
„Rose nie gra jak MVP i to nie jest pierwszy raz w tej serii” – pisał felietonista „Miami Herald”. „Przez ostatnie trzy decydujące, czwarte kwarty meczów trafił zaledwie 2 z 14 rzutów. I tak będzie już do końca. On jest po prostu zbyt mały, by pomóc Bulls w pokonaniu Miami”. Ostre słowa, ale dziennikarz z Miami, przewidując łatwe zwycięstwo Miami w Chicago zapomniał, że Chicago miało największą liczbę zwycięstw w sezonie grając jako zespół, a nie jako teatr jednego aktora o nazwisku Rose. Na nieszczęście dla fanów Bulls, sezon zasadniczy to nie playoffs i mecze przeciwko Miami Heat...
Do przerwy w United Center Bulls prowadzili 47:38, pomimo, że w drugiej kwarcie „Ten MVP” (tak ironicznie mówi w wywiadach o Rose LeBron James, który zdobył dwa tytuły MVP przed rozgrywającym Bulls) nie zdobył ani jednego punktu. Punktował za to Luol Deng, a Bulls dominowali na tablicach (23 do 14 w zbiórkach). To było największe prowadzenie do przerwy we wszystkich spotkaniach Konferencji Wschodniej, a gwiazdy mające wspierać gwiazdy - Carlos Boozer w Bulls i Dwyane Wade - na razie tylko asystowały bo Boozer był seryjnie blokowany przez Anthonego w ciągu 30 sekund, a Wade miał... dziewięć strat piłki, trafiając tylko 2 z ośmiu oddanych rzutów.
Mecz zmienia się na cztery minuty przed końcem trzeciej kwarty, kiedy Boozer umyślnie fauluje LeBrona Jamesa. Przed faulem jest 58:47 dla Bulls, po osobistych Jamesa i Chalmersa, stracie piłki przez Kyle Korvera już tylko 58:50. Bulls tracą nerwy, przewieniem technicznym zostaje ukarany Taj Gibson, kolejne osobiste Bosha i jest tylko 59:53. Walka trwa do końca, gra staje się jeśli nie brutalna to bardzo ostra, ale jedna rzecz się nie zmienia – o zwycięstwie w meczu, jak zresztą we wszystkich pozostałych zadecyduje ostatnie dwanaście minut.
Te zaczynają się od trzech punktów Rose’a, ale też piątego przewienienia, najlepszego obok „Tego MVP” gracza Bulls w tym spotkaniu – Luola Denga. Jest dziesieć minut do końca meczu i dziesięciopunktowa przewaga Bulls (67:57), choć o punkty jest ciężko bo sędziowie w dalszym ciągu nie rozpieszczają gospodarzy. Na szczęście dla Bulls do niemocy strzeleckiej Wade’a dołączył James, nie trafiając dziewiątego kolejnego rzutu z gry. Na niespełna cztery minuty przed końcem spotkania, po serii ofensywnych zbiórek po niecelnych rzutach Rose’a (trafia ponownie poniżej 30 procent z gry) piłka trafia do Ronnie Brewera, który trafiając za trzy punkty daje Bulls dwunastopunktowe prowadzenie. Po meczu? Nie przeciwko Miami bo na 100 sekund przed końcem spotkania nie zostaje z prowadzenia nic – po kolejnych rzutach „za trzy” Jamesa (trzykrotnie) i Wade’a na tablicy wyników jest 81:79... dla Miami. Nie zmienia się już do końca, bo kiedy Rose nie wykorzystuje rzutu osobistego, który daproiwadzałby do remisu 81:81, okazję z osobistych wykorzystuje Bosh. Miami kończy mecz serią 18 kolejnych punktów tracąc tylko trzy, a 33 ostatnie punkty dla Heat zdobywa Wielka Trójka...
Przemek Garczarczyk z Chicago
Reklama