Chicago Bulls kontra Miami Heat: komputer ESPN stawia na Bulls
Kibice Miami są przekonani, że wygra Miami, ci z Chicago stawiają na Bulls. Podobnie jest wśród komentatorów sportowych. Bez emocji podszedł do sprawy komputer ESPN ...
- 05/15/2011 03:28 PM
Kibice Miami są przekonani, że wygra Miami, ci z Chicago stawiają na Bulls. Podobnie jest wśród komentatorów sportowych, którzy nie mogą się zdecydować, kto jest ich faworytem. Bez emocji podszedł do sprawy komputer ESPN, stawiając na Chicago Bulls.
Opierając się na komputerowej statystyce, jako zespół, lepsi są koszykarze z Miami, ale róźnice są minimalne: komputer „rozegrał” 1000 meczów między zepołami na neutralnym terenie z których 515 przypadło Miami, a 485 Bulls. Sytuacja zmienia się, kiedy do symulacji dodaje fakt, że to Bulls mają przywilej własnego parkietu – wtedy zwycięzcą finałów, z 50,6 procentami szans jest Chicago wobec 49,4 procenta Miami Heat. Jak ważny jest przywilej własnego boiska pokazuje odwrócenie symulacji – gdyby to Miami miało taką przywagę, ich szanse wynosiłyby aż 56 procent.Ale różnice między zespołami są tak małe, że o zwycięstwie w serii finałowej Konferencji Wschodniej może zadecydować jeden celny rzut. Program komputerowy doszedł też do wniosku, że gdyby Derrick Rose poprowadził Bulls do końcowego zwycięstwa w tegorocznych finałach, mógłby być porównywany do swojego idola, Michaela Jordana...
Pomimo – nieznacznej – statsytycznej przewagi Bulls w grze o finał NBA, komputerowa symulacja i tak za najbardziej prawdopodobny scenariusz uważa zwycięstwo w sześciu meczach (4-2) Miami – 19,5 procenta. Akcje Bulls stoją lepiej gdyby doszło do siódmego spotkania, bo wtedy szanse na wygraną zespołu Derricka Rose wynoszą 19,1 procenta.
Program komputerowy ułożony przez ESPN nie zwraca uwagę na fakt, że w sezonie zasadniczym Bulls wygrali komplet trzech spotkań przeciwko Heat, bo Miami w finałach Konferencji będzie miało do dyspozycji innych zawodników, niż ci, którzy wtedy byli na parkiecie. Widać to na najlepiej na następującym przykladzie – w obecnych playoffs, trener Erik Spoelstra ani razu nie użył tego samego zestawu koszykarzy, który nie wygrał ani jednego meczu z Bulls. Przypatrując się bliżej, program wychwycił fakt, że tamtem skład występował w tegorocznych playoffs przez zaledwie 60 sekund! Odwrotnie jest w przypadku Bulls, którzy piątkę Derrick Rose, Joakim Noah, Luol Deng, Carlos Boozer oraz Keith Bogans tak samo często wykorzystywali wtedy przeciwko Heat, jak robią obecnie to w playoffs.
Na pytanie czy Rose i James będą w stanie poprowadzić swoje zespoły do zwycięstwa nie ma jednznacznej odpowiedzi. Spośród graczy, na których spoczywa największa odpowiedzialność za zdobywanie punktów, Rose (42,2 procenta) oraz James (41,8 procenta) zajmują pierwsze i drugie miejsce. To prawie bezprecedensowy przykład w historii zespołów mających mieć realne szanse na zdobycie tytułu bo większe obciążenie w ataku miało tylko dwóch graczy w historii National Basketball Assocation – Dwyane Wade w 2006 roku z Miami Heat i Earvin „Magic” Johnson w 1987 roku z Los Angeles Lakers. Doprowadzenie do tytułu zespołu, w którym tak wiele zależy od jednego gracza, postawiłoby Rose’a na równi z jego idolem, Michalem Jordanem, który w komplecie sześciu mistrzowskich tytułów, za każdym razem był graczem, od którego wymagano by zdobywał największą liczbę punktów...
Przemek Garczarczyk
Reklama