1977 rok
− Zadłużenie świata wynosiło ok. 1 bln dolarów
− Do sprzedaży wszedł pierwszy model mikrokomputera z serii Apple II
− Premiera filmu „Bliskie spotkania trzeciego stopnia”
Przy dzisiejszych standardach technologia na pokładzie sondy kosmicznej jest raczej śmiechu warta: najbardziej zaawansowane to ośmiościeżkowy rejestrator danych i komputery z pamięcią 240 tys. razy mniejszą niż kiepskiej jakości iPhone. W 1977 r. Voyager 1 opuszczał Ziemię z 4-letnią misją zbadania planet zewnętrznych − Jowisza i Saturna, a jego dalsze losy były bliżej nieokreślone.
Sonda, która “wiele może”
W międzyczasie Voyager stał się niewielką sondą, która „wiele może”. Niedawno naukowcy ogłosili bowiem, że to pierwszy zbudowany przez człowieka próbnik, który opuścił Układ Słoneczny i wkroczył w przestrzeń międzygwiezdną.
− Nie wiem, czy to takie samo osiągnięcie jak lądowanie człowieka na Księżycu, ale na pewno zbliżone − mówi Donald A. Gurnett, profesor fizyki na University of Iowa i współautor artykułu o losach Voyagera na łamach magazynu Science. – Biorąc pod uwagę pokonaną odległość, naukowcy nie mają nawet z czym porównywać.
Nawet wśród naukowców badających Kosmos, marzących o pokonywaniu olbrzymich przestrzeni pomysł, że coś zbudowane przez człowieka może wylecieć poza Układ Słoneczny i nadal przesyłać sygnały, musi wywierać wrażenie. Różne części Drogi Mlecznej penetrują dziesiątki teleskopów, jednak fakt, że urządzenia sondy mogą dotknąć i poczuć przestrzeń międzygwiezdną oraz przesłać dane na Ziemię, robi wrażenie. I to mimo tego, że musi minąć 17 godzin i 22 minuty, zanim sygnał dotrze do nadzorowanego przez NASA Jet Propulsion Laboratory.
− To historyczne przypominające eksplorację powierzchni Ziemi wydarzenie. Nadsyłanym danym będziemy się przyglądać bardzo, bardzo dokładnie – twierdzi 77-letni Edward C. Stone, kierownik zespołu prowadzącego misję Voyagera, zajmujący się tym projektem od 1972 r. Przyznaje, że nie może doczekać się tego, co wkrótce nastąpi. – To jakby początek nowej misji – mówi Stone.
Samotny próbnik, który jest obecnie oddalony od Ziemi o 12 miliardów mil i leci z prędkością 38 tysięcy mil na godzinę po wyprzedzeniu swojej siostrzanej jednostki Voyager 2 pierwszy minął najdalsze planety Układu Słonecznego, docierając do przestrzeni międzygwiezdnej.
Dr Gurnett i jego zespół poświęcili ostatnie kilka miesięcy na analizę danych z próbnika, próbując ustalić, czy mają do czynienia jeszcze z plazmą kosmiczną, czy już przestrzenią międzygwiezdną. Właściwości fizyczne wskazały na przestrzeń międzygwiezdną, co pozwoliło na dokładne ustalenie daty opuszczenia heliosfery – 25 sierpnia 2012 r.
Naukowcy NASA uczestniczący w niedawnej konferencji prasowej nie bardzo umieli sprecyzować, jakich danych mogą obecnie spodziewać się z Voyagera 1. Odpowiedź zależy od tego, czy i jakie przyrządy będą jeszcze funkcjonować. Dr Stone spodziewa się, że nadajnik o mocy 23 watów – nie większej niż żarówka w lodówce – będzie w miarę poprawnie działał do około 2025 roku.
Naukowcy liczą na to, że Voyager znajdzie się w położeniu, które umożliwi precyzyjne badania promieni kosmicznych, cząstek o wysokiej energii pochodzących spoza Układu Słonecznego. Informacje te przydadzą się do lepszego poznania przestrzeni międzygwiezdnej bardzo oddalonej do Ziemi. W okresie swej najwyższej wydajności Voyager 1 przesyłał nigdy wcześniej nie oglądane zdjęcia Jowisza i Saturna. Transmisja została przerwana w 1990 r. dla zaoszczędzenia energii, ale też gdy już praktycznie nie było wiele do oglądania. Mniej więcej w tym samym czasie przerwała wysyłanie zdjęć, wysłana również w 1977 r., siostrzana sonda Voyager 2. Ten próbnik porusza się wprawdzie w innym kierunku, lecz należy się spodziewać, że niedługo także opuści Układ Słoneczny.
W drodze do gwiazdy
NASA przewiduje, że dzięki technice przyspieszenia już wykorzystanej w polu grawitacyjnym innych planet, obydwie sondy kiedyś przelecą obok innych gwiazd. Najbliższy cel Voyagera 1 to gwiazda zwana białym karłem AC+793888 w konstelacji Camelopardalis. Próbnik dotrze tam za – bagatela − około 40 tysięcy lat. Voyager 1 osiągnął jednak coś, co dr Gurnett nazywa „Świętym Graalem badań heliosfery”.
Voyager 1 opuścił nasz system słoneczny w tym samym miesiącu, w którym wylądował na Marsie inny produkt NASA, zautomatyzowane laboratorium naukowo-badawcze Curiosity, przesyłające na Ziemię tysiące wysokiej jakości zdjęć. 400-osobowy zespół prowadzący misję zbudowanego kosztem 2,6 mld dol. łazika zadziwił ludzkość fotografiami z powierzchni marsjańskiej, które uczyniły z Budynku 264 Jet Propulsion Laboratory miejsce tak pilnie obserwowane przez internauutów jak niemal występy gwiazd rocka. Porównując, misja Voyagera wygląda jak taśma wideo Beta w epoce Bluetootha.
12-osobowy personel kontroli lotu Voyagera już dawno przeniesiono z kampusu Jet Propulsion Laboratory do oddalonej o kilka przecznic ciasnej siedziby obok McDonalds´a. W udzielonym w ubiegłym miesiącu wywiadzie menedżer projektu Voyagera Suzanne R. Dodd przyznała, że biorąc udział w spotkaniach w Budynku 264 usiłuje pozostawać na uboczu w obecności zespołu marsjańskiego łazika.
− Staram się nawet nie korzystać z windy i chodzę po schodach – wyjawia Dodd. – Tamten zespół wykonuje ważne zadania, a ja mogłabym im tylko utrudniać pracę. 52-letnia Dodd dość późno włączyła się w misję Voyagera, bo dopiero w 1984 r. Teraz wydaje się, że wraz ze swym zespołem znów znalazła się w świetle reflektorów.
Pomógł stary komputer
Gdy granica Układu Słonecznego wydawała się być kusząco blisko, NASA zwrócił się do kontrolerów lotu sondy o zwiększenie liczby zbieranych danych. Powstał jednak pewien problem: 8-ścieżkowy rejestrator danych z 1977 r. był już prawie wypełniony do granic. Czy Dodd mogłaby znaleźć kogoś, kto jeszcze znałby tę technologię i mógł powiększyć pamięć rejestratora? – pdało pytanie NASA.
− Młodzi inżynierowie niedbale piszą nowoczesne programy i nadal wszystko jest w porządku. Tutaj, przy ograniczonej pojemności rejestratora trzeba wyjątkowej precyzji i pewnej, częściowo zapomnianej strategii działania – komentuje Dodd.
Odpowiedni specjalista się znalazł – 77-letni Lawrence J. Zottarelli, emerytowany inżynier NASA. Zaproponował rozwiązanie, tylko nie wiadomo, czy skuteczne.
Inż. Zottarelli w ubiegłym miesiącu został na jdene dzień w pokoju kontroli lotu Voyagera do późnych godzin nocnych. Należało przeprogramować rejestrator sondy i uwolnić zapasy pamięci. Posługując się dwoma starymi komputerami Sun Microsystem zespół obserwował całą opercję jak dzieci przyglądające się kurczęciu wykluwającemu się z jajka. – Dziewięć, osiem, siedem,...− wszyscy liczyli na głos.
− Wszystko w porządku – skomentował w końcu inż. Zottarelli. – Voyager znów funkcjonuje na pełnych obrotach.
− Nie jest łatwo kontrolować lot starej sondy kosmicznej – stwierdziła Dodd z ulgą w głosie.
− Wiele zaczętych przed laty misji kosmicznych wciąż trwa, lecz niewiele z nich dostarcza nam tak eskcytujących danych z tak dalekich obszarów Kosmosu jak Voyager – zakończył operację przeprogramowania dr Stone.
2013 rok
Zadłużenie świata – 51 bln dolarów.
Pozostaje mieć nadzieję, że któryś z Voyagerów napotka obcą cywilizację, u której ludzkość będzie mogła się jeszcze bardziej zadłużyć.
(na podst. NYT, Science – ak)