Jest jedynym Polakiem, który zagrał w meczach finałowych najsilniejszej koszykarskiej ligi świata. W NBA zadebiutował w barwach Orlando Magic 1 marca 2008 przeciwko New York Knicks. Wypracował sobie pozycję pierwszego zmiennika gwiazdy Magic, Dwighta Howarda, ale wcale nie był z tego powodu zadowolony. Marzył o tym, by grać całe mecze, zdobywać dużo punktów i zbierać naręcza piłek. W grudniu ub. roku spełniło się częściowo jego marzenie. Marcin Gortat trafił do klubu, który go wybrał w naborze 5 lat wcześniej, bowiem teraz stanowił część wymiany między Magic a Suns.
Do klubu z Arizony razem z Gortatem przeszli Vince Carter i Mickael Pietrus, natomiast w odwrotną stronę Jason Richardson, Hedo Türkoğlu oraz Earl Clark. Nasz rodzynek w NBA zaczął grać całe ćwiartki meczów i z rozgrywającym Suns Stevem Nashem stworzył duet nader skuteczny i - co nie mniej ważne - grający niezwykle widowiskowo. Małego playmakera Phoenix ceni zresztą Gortat szczególnie, choć przez Kanadyjczyka stracił numer 13 na koszulce noszony dotąd i przeszedł operację złamanego przez Nasha w ferworze meczowej walki nosa. Ma 27 lat, mierzy 214 cm wzrostu. Jego ojciec był słynnym bokserem, brat był wielokrotnym mistrzem Polski w boksie, mama była znaną siatkarką. The Polish Hammer lub Polish Machine - bo takie ma Gortat boiskowe przydomki - włada biegle oprócz polskim jeszcze trzema językami : niemieckim, angielskim i serbskim. Jest jednym z najlepiej zarabiających polskich sportowców, jego wciąż aktualny 5-letni kontrakt opiewa na $34mln!
Marcin Gortat wielokrotnie powtarzał, że lubi przylatywać do Chicago. Dał temu dowód w tym tygodniu spędzając w Wietrznym Mieście aż 3 dni. Finał, czyli mecz ligowy z Chicago Bulls, zepsuł cokolwiek nastrój, bo skończył się wygraną Byków, ale kilkadziesiąt godzin spędzonych w stolicy Środkowego Zachodu USA na pewno nasz jedynak w NBA wspomina z zadowoleniem. Mnóstwo ciekawych spotkań w towarzystwie przyjaciół, dobra polska kuchnia i samo Chicago nastroiło naszego koszykarza wielce pozytywnie. Dowód tego mieliśmy podczas spotkania naszej gwiazdy z młodymi adeptami sportu ze szkółki piłkarskiej PNA Soccer Academy. Nasz mistrz ponad godzinę opowiadał trampkarzom o blaskach i cieniach uprawiania sportu. Nienaganną angielszczyzną zachęcał do treningów chłopców, którzy zafascynowani wielką postacią słynnego już gracza, chłonęli jego słowa z wypiekami na twarzach. Na dowód tego cytuję ostatnie zdania tego spotkania, które skończyło się wykonaniem wspólnego pamiątkowego zdjęcia.
— Cieszę się przede wszystkim z tego, że choć jesteście tak daleko od Polski to jesteście w stanie zorganizować się w jeden klub, macie swoje drużyny. Trzymacie się razem, tworzycie jedność i pomagacie sobie nawzajem. Jedno jest pewne, jeśli będzie taka możliwość, to zagram kiedyś z wami tu w Chicago w piłkę nożną. Na razie jestem zawodnikiem Phoenix Suns, gdzie trafiłem po kilku latach grania w Orlando, ale chciałbym po sezonie, najlepiej w hali, spotkać się z wami jeszcze raz. Założę wtedy jakieś trampki i pogramy razem. Z pewnością nie będę tak szybki jak wy, ale jedno jest też pewne – nie przepchniecie mnie! Zrobimy wtedy też zakład, ja stanę w bramce i kto strzeli mi gola, zdobędzie jakąś nagrodę. Trzymajcie się i nie załamujcie się w ważnych momentach. Namawiam was do ciężkiego treningu, to jest w waszym wieku najważniejsze. Podziękujcie swoim rodzicom, że przywożą i przyprowadzają was na treningi . Moja mama zawsze opłacała moje treningi, ale nigdy mnie na zajęcia nie przyprowadziła. Życzę wam samych sukcesów!
Zmarznięta grupa przybyszów z Arizony po treningu małych piłkarzy udała się na kolację do jednego z polskich lokali. My wykorzystaliśmy okazję na krótki wywiad z Marcinem Gortatem, którego fragmenty zamieszczamy poniżej. Całość wyemitowana będzie w programie „Oblicza Ameryki” w telewizji Polsat2 International w wydaniu świątecznym. A oto, co nam znany koszykarsz powiedział:
— W końcu dostałem szansę gry i pokazania się z jeszcze lepszej strony. Zdobyłem zaufanie kolegów z zespołu i trenera, który nawet zaczął ustawiać zagrywki pode mnie. Najważniejszym ogniwem mojej współpracy z drużyną jest Steve Nash, który jest wielką osobowością , a swoją kreatywną grą i wspaniałym podejściem do zespołu jest głównym autorem mojego płynnego wejścia do teamu Słońc Arizony. Steve’owi zawdzięczam co najmniej połowę zdobytych przeze mnie punktów. Jest w tej chwili dokładnie odwrotnie niż miało to miejsce w Orlando, gdzie w szeregach Magików byłem rezerwowym. Dziś wychodzę w pierwszej piątce Suns i mam średnią punktów zdobytych w meczu zbliżającą się do 13! Czuję, że mam szanse być jednym z liderów drużyny, chcę nim być już w najbliższym sezonie.
Moje przejście do Phoenix ma też i minusy. Jednym z nich jest niewątpliwie brak Suns w finałach tegorocznych rozgrywek ligi. Zakończę sezon z minusowym bilansem zwycięstw do porażek, ale zrobię wszystko, by się to nie powtórzyło w przyszłym roku. Będę miał jednocześnie możliwość głębszej regeneracji organizmu, po zmianie klubu grałem jednak dużo dłużej i organizm mocno to odczuł. W Suns poczułem swoją moc i sam czuję, ile mam jeszcze rezerw. By grać lepiej potrzebuję jeszcze mocniejszego treningu i jestem na to przygotowany, wręcz głodny. Ciężko przepracuję całe wakacje, w planach mam treningi nawet dwa razy dziennie. Chcę już w najbliższym sezonie znaleźć się w gronie sześciu czołowych centrów ligi NBA.
ŻYCZYMY POWODZENIA!
Sławek Sobczak
Foto: S. Sobczak + Archiwum