Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 23 listopada 2024 11:08
Reklama KD Market

Czekanie na wypłatę


Marcowe Szaleństwo, czyli w poczekalni do NBA






„Uniwersytecka koszykówka powinna być czymś więcej niż tylko hotelową poczekalnią w drodze do NBA” – powiedział nie tak dawno trener Duke Mike Krzyżewski, krytykując nastoletnich koszykarzy za to, że studentami są na papierze, a myślami już w NBA licząc dolary zarobione na zawodowych parkietach. Problemem – większym – jest to, że tych naprawdę wartych gry w National Basketball Association jest tylko kilku, a pozostałe tysiące graczy uniwersyteckich i tak woli trenować efektowne rzuty zamiast przygotowywać się do testów. Bo przecież miliony czekają...





Sześć miesięcy czy 16 lat?



Dwóch najlepszych obecnie koszykarzy młodego pokolenia w NBA, Kevin Durant z Oklahoma City Thunder i Derrick Rose z Chicago Bulls, spędzili na bibliotekach swoich uczelni, w University of Texas oraz Memphis University, mniej czasu niż potrzeba, by zamówić piwo w barze. I jeden, i drugi zawsze wiedzieli, że chcą grać w koszykówkę za duże pieniądze, ale na podstawie obowiązującego od 2006 roku w USA prawa w najlepszej zawodowej lidze świata mogą grać tylko ci, którzy mają przynajmniej 19 lat i minął rok od ukończenia przez nich szkoły średniej. Ani Rose, ani Durant nie mieli uniwersyteckich aspiracji, a trenerzy obu zespołów dziękowali opatrzności za to, że przynajmniej przez kilka miesięcy mogli mieć ich w zespołach. To był interes dobry dla wszystkich – dzięki nim i zwycięstwom, uniwersytet mógł zarabiać więcej pieniędzy, trenerzy mogli prosić o podwyżkę (przeciętna pensja szkoleniowca uniwersyteckiego bliska jest tej w NBA i sięga miliona dolarów za sezon), a Durant i Rose mogli się pokazać łowcom talentów z NBA. Kasa była pewna – John Wall z Washington Wizards, numer 1 NBA Draft w minionym roku już za pierwszy rok, gry miał gwarantowane 4,2 miliona dolarów. Ale nie trzeba być fenomenem, żeby za samo złożenie podpisu pod kontraktem dostać już w pierwszym roku ustanowione przez NBA minimum dla pierwszoroczniaków. Talent jest mniej ważny – nawet jeśli jesteś na 30 miejscu, czyli ostatnim w pierwszej rundzie draftu (czyli z minimalnymi szansami na pokazanie czegoś w NBA), masz gwarantowane ponad 850 tysięcy dolarów za każdy z trzech pierwszych sezonów. Czyli już po sześciu miesiącach tyle, ile w Stanach przeciętny pracownik dobrze prosperującej firmy zarobi w ciągu... szesnastu lat ciężkiej pracy. Koszykarskie talenty zwykle nie są geniuszami intelektu, ale liczyć umie każdy z nich.


 


Czekanie na wypłatę



W turnieju zostało 16 drużyn, ale wśród koszykarzy, którzy w nich grają, tylko szóstka jest klasyfikowana w pierwszej dziesiątce zawodników mających szansę zrobić karierę w NBA – Kyrie Irving (Duke), Jared Sulinger (Ohio State), Harrison Barnes (North Carolina), Derrick Williams (Arizona), Terrence Jones (Kentucky) i Kemba Walker (Connecticut). Reszta albo gra w ligach Europy, jak Litwin Jonas Valanciunas, Turek Enes Kantor czy Czech Jan Vesely, albo w drużynie, która się do turnieju... w ogóle nie zakwalifikowała, jak być może największy i najwszechstronniejszy talent w zbliżającym się drafcie, 20-letni Perry Jones z Baylor University.


 


Miejsce w pierwszej dziesiątce nawet tak przeciętnego draftu, jak ten w tym roku, gwarantuje dwudziestolatkom zostanie błyskawicznym milionerem. Nawet ten na dziesiątym miejscu wie, że zarobi przez następne trzy lata przynajmniej 2.3 miliona. Mecze pierwszych dwóch rund tegorocznego Marcowego Szaleństwa są najlepiej oglądane od 20 lat, a tylko na CBS, jednym z czterech kanałów pokazujących turniej, oglądalność zbliżyła się do 10 milionów. Jedna kasa nabija drugą kasę, więc komu by się chciało uczyć?


 


Przemek Garczarczyk


 

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama