Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 23 listopada 2024 08:25
Reklama KD Market

Dylemat "Fruwającego": pieniądze albo granie


Czy Michael Jordan chce wrócić po raz trzeci do NBA?





„Pewnego dnia możecie spojrzeć na parkiet i znowu mnie zobaczyć, grającego z 50 na karku. Nie śmiejcie się, nie ma rzeczy niemożliwych”  – mówił Michael Jordan, kiedy we wrześniu 2009 roku trafiał do koszykarskiej Galerii Sław. Kiedy kilka dni temu Jordan pojawił się na treningu drużyny Charlotte Bobcats nie jako jej właściciel, tylko porzucać do kosza, spekulacje się zaczęły. Jordan pewnie ciągle mógłby zdobywać po 20 punktów w meczu, ale akurat w jego przypadku forma sportowa nie ma wiele wspólnego z tym czy może, czy też nie wrócić do gry w National Basketball Association.


 


20 lat starszy ale ciągle dobry?


 


Gdyby Jordan zdecydował  się na powrót do zespołu, byłby najstarszym koszykarzem w historii NBA i o 20 lat starszym niż przeciętny zawodnik ligi (26,8 lat). Na pewno grałby lepiej niż dotyczasowi rekordziści – 44 letni Kevin Willis, 43-letni Robert Parish i Dikembe Mutombo – i nikt by na tym nie stracił. Bobcats walczą o udział w NBA playoffs, wiadomo, że Jordan nie grałby w każdym meczu, ale nawet  50 procent najlepszego gracza w historii oraz fakt, że natychmiastowo podskoczyłaby liczba biletów sprzedawanych na mecze Charlotte, sprawiają, że taki powrót, już trzeci „Fruwającego” byłby możliwy.


 


„Jordan mógłby zdobywać w lidze 15-20 punktów, gdyby popracował nad kondycją. Ciągle potrafi rzucić kiedy chce, a do tego ma tę niezwykłą wiedzę o samej grze” – mówił trener Bobcats, Paul Silas. Historia pokazuje, że Silas ma rację, a MJ lubi bić rekordy „staruszków”, zdobywając 51 punktów, kiedy miał 38 lat czy 43 punkty mając bardzo dojrzałą „czterdziestkę”. Ale powody, dla których trzeci powrót pozostanie tylko marzeniem nie mają nic wspólnego ze sportową formą Jordana.


 


Właściciel, zawodnik i furtka dla LeBrona?


 


Jordan będący jednocześnie zawodnikiem i właścicielem klubu stawiałby pod znakiem zapytania przynajmniej kilka żelaznych reguł NBA. W obecnie trwającym sporze pomiędzy graczami NBA i właścicielami – który prawdopodobnie zakończy się odwołaniem przyszłorocznego sezonu – po której stronie byłby zawodnik z numerem 23? W jaki sposób mógłby wykorzystać tajne informacje dostępne obecnie tylko jednej albo drugiej stronie? Kolejnym z problemów byłaby kwestia negocjacji wynagrodzenia zawodnika Michaela Jordana z właścicielem... Michaelem Jordanem.


 


„MJ mógłby się zgodzić na minimum przysługujące każdemu z weteranów (1.2 mln dolarów), ale wtedy do akcji pewnie wkroczyłby Związek Zawodowy Koszykarzy NBA (NBAPA), twierdząc, że Jordan obniża wartość pozostałych graczy zgadzając się grać za tak „śmieszne” pieniądze” – pisze Michael McCann, profesor prawa współpracujący z Yale Law School. Czy trener Paul Silas straciłby pracę, bo Jordan grałby za mało, a koledzy z drużyny, którzy nie podawaliby mu piłki znaleźliby się szybko w innych klubach?


 


Największym problemem dla władz National Basketball Association byłoby jednak stworzenie precedensu, że właściciel klubu może jednocześnie zdobywać punkty jako zawodnik. Tacy gracze jak Kobe Bryant czy LeBron James wielokrotnie stwierdzali, że gdyby była taka możliwość, chętnie kupiliby udziały w swoich klubach. Biorąc pod uwagę, że Kobe jest wart około 140 milionów dol., a LeBron nie mniej niż 110 milionów dol., to łatwo wyobrazić sobie sytuację, w której najlepsi gracze byliby jednocześnie głównymi udziałowcami klubów. W obecnie obowiązującej umowie między graczami i właścielami czynnym zawodnikom nie wolno mieć żadnych, nie mówiąc już o kontrolnych, udziałów w swoich klubach. By więc wybiec na parkiet w koszulce Bobcats, 48-letni Michael Jordan musiałby więc przestać być prezydentem klubu, a na tym aż tak bardzo legendzie  koszykówki chyba nie zależy...


 


Przemek Garczarczyk

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama