– Czy spędzasz okres przedświąteczny jak każdy żonaty mężczyzna czyli chodząc z małżonką po sklepach szukając zakupów? Na razie nie. Właśnie żona Dorota zwróciła mi uwagę, że dzisiaj pierwszy raz cały dzień siedziałem w domu. No może nie cały, bo zawiozłem córki do szkoły. Teraz trzeba będzie pomóc żonie w zakupach, więc chyba można jednak napisać, że spędzam okres przed Bożym Narodzeniem jak wielu mężczyzn. Po Świętach będzie Sylwester, pojeżdżę na nartach i trzeba się będzie powoli zacząć kręcić po sali, bo wiadomo jaki ja jestem – nie lubię nic nie robić, muszę być w ruchu. A najlepiej na treningu. Zostało mi jeszcze 2-3 lata, trzeba to wykorzystać. – “Zostało mi jeszcze 2-3 lata” – często podkreślasz, że nie chcesz dłużej walczyć, choć historia pokazuje, że akurat w wadze ciężkiej, te wielkie sukcesy przydarzają się pięściarzom walczącym w wieku, w którym ty chcesz robić coś innego. Wchodzę na ring zdrowy i taki sam chcę z niego zejść, kiedy będę kończył karierę. Oczywiście będzie bardzo ciężko powiedzieć “kończę!”, jak będę mistrzem, będę wygrywał i będę na fali. Ale to na razie przyszłość. Jak Pan Bóg da zdrowie, to będę walczył dłużej. – Nie doskwierają ci kontuzje, jesteś zawsze przygotowany fizycznie w 100 procentach, ale większość twoich rywali i dziennikarzy podkreśla twoją pewność siebie, psychikę. To jest główna przyczyna twoich sukcesów? Na pewno bardzo ważna ich część. Nie mam chwili zwątpienia w zwycięstwo kiedy trenuję, kiedy wchodzę na ring i kiedy walczę. Wspominałeś w poprzednim pytaniu o mojej decyzji zakończenia kariery, kiedy będę miał 36-37 lat. Może powinienem dodać, że skończę ją wtedy, kiedy już nie będę miał tej pewności siebie, twardej psychiki i zacznę wątpić. Walka, kiedy się wątpi w siebie nie ma sensu. Przynajmniej dla mnie. – Nikt z amerykańskich pięściarzy nie przyciągnął w 2010 roku do sal więcej kibiców niż ty, chłopak z małych Gilowic. Jak wielki to dla ciebie powód do dumy? Na pewno wielki powód do dumy. Jeszcze raz dziękuję wszystkim, którzy mnie popierają przychodząc na moje walki. Może dlatego, że jestem ciągle Tomek Adamek, prosty chłopak ze wsi, na moje walki przychodzą tak samo chętnie 20-letnie chłopaki z dziewczynami, jak 50-letnie panie z parafii w sąsiednim miasteczku Harrison. Coś im muszę dawać w zamian, więc na ringu nikt mi nie zarzuci, że nie walczę dla kibiców. Ponad 8200 kibiców w czwartek, kiedy moja walka skończyła się około 12 w nocy, a następnego dnia trzeba było iść do pracy? To nie fenomen? – Na pewno biorąc pod uwagę, że dwa dni później na szlagierowej walce HBO Khan – Maidana w Las Vegas było – jak podaje Dan Rafael – tylko nieco więcej niż 4600 widzów, a kandydat do walki roku, pojedynek Katsidis – Marquez oglądało pięć tysięcy. W Stanach coraz trudniej wypełnić sale na walkach bokserskich. Kibice są znacznie bardziej wybredni niż w Europie, trudniej ich zadowolić. – Niedawno minęły dwa lata jak zdecydowałeś się na krok, na który decyduje się niewielu sportowców – nie tylko twoich , ale całej rodziny Tomasza Adamka, żony Doroty i córek Weroniki oraz Roksany, przenosin do Stanów Zjednoczonych. W Europie, przynajmniej w teorii, mogłeś mieć łatwiej. W teorii może tak, ale w praktyce nie. Wiedziałem, że chcę kontynuować karierę w Stanach, a dla mnie i dla moich bliskich takie rozstania były ciężkie, więc z jednej strony była to decyzja trudna, a z drugiej dla nas konieczna. Nie żałuję ani przez sekundę tego wyjazdu – zdobyłem dwa tytuły mistrza świata, będę walczył o trzeci… – Która z tych walk stoczonych w 2010 roku była najtrudniejsza? Czy powtórzysz w 2011 wyczyn z mijającego roku i będziesz aż czterokrotnie wychodził na ring? Najtrudniejsza, najbardziej wyczerpująca była walka z Chrisem Arreolą. Przede wszystkim ze względu na jej tempo, na liczbę zadawanych ciosów. Z punktu widzenia taktycznego trudniejszy był Michael Grant, bo wiadomo – to było zupełnie nowe doświadczenie. Druga część pytania – nie sądzę, żebym walczył w 2011 roku więcej niż dwa, maksimum trzy razy. Z podstawowego względu – bo nie ma takiej potrzeby. W tym roku każdy obóz treningowy z Rogerem Bloodworthem był dla mnie nauką, przyswajaniem czegoś nowego, dlatego narzuciliśmy takie tempo walk. Teraz umiem już więcej, jak mówi Roger, zostało jeszcze tylko 20 procent, żebym był 100-procentowym ciężkim mogącym na równi walczyć z każdym ciężkim, z każdym mistrzem świata. – Masz w głowie plan na 2011 rok? Zacznę od walki w Polsce w kwietniu, bo ostatni raz biłem się w moim rodzinnym kraju w październiku 2009 roku z Andrzejem Gołotą, a Katowice są półtorej godziny jazdy od Gilowic. Z kim, przekonamy się w ciągu najbliższego tygodnia, jak będą podpisane kontrakty. Ostatni raz boksowałem w Katowicach z O’Neilem Bellem i mam dobre wspomnienia. Później walka o pierwsze miejsce w rankingu IBF z Eddie Chambersem... – …jak wygra z Derrickiem Rossy… Byłoby niespodzianką jakby nie wygrał. Nie znam Chambersa, ale znam Rossy’ego, był moim sparingpartnerem. Tę walkę chciałbym zrobić w sierpniu, najprawdopobniej w Stanach, bo może tym pojedynkiem zainteresowałyby się główne stacje telewizyjne w USA. A później już tylko pojedynek o tytuł mistrza świata z Władymirem Kliczką. Pod koniec 2011 roku albo zaraz na początku 2012 roku. To oczywiście plany, a w boksie z planami różnie bywa. – Czego życzy się dwukrotnemu mistrzowi świata, z ochotą na trzeci tytuł, pod choinkę? Zdrowia, na pewno zdrowia. Ja tego samego i wszelkiej pomyślności chcę życzyć wszystkim moim przyjaciołom: zdrowych, pogodnych Świąt Bożego Narodzenia. Do zobaczenia! Rozmawiał: Przemek Garczarczyk
Reklama