Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 29 września 2024 04:33
Reklama KD Market
Reklama

Jazz zimową porą



Zimowy, przedwczesny chyba w tym roku, śnieżny dzień, nagły spadek temperatury i pół stopy świeżego, białego puchu pokrywającego dachy samochodów parkowanych przed posesjami na spokojnych ulicach miasta nie napawały optymizmem tych wszystkich, którzy zaplanowali spędzić ten szczególny barbórkowy wieczór w gronie przyjaciół, na licznych zabawach, prywatkach czy koncertach, jak choćby ten, o którym piszę.


 


Przeglądając wczesnym popołudniem odwiedzanego ostatnio w internecie „facebooka” natrafiłem na zaproszenie zgoła nieoczekiwane – koncert jazzowy! Chociaż nie ustały jeszcze przyjemne synkopowe wibracje po ostatnich Krakowskich Zaduszkach Jazzowych w Chopin Theatre, powiedziałem sobie: warto posłuchać, zobaczyć, spotkać przyjaciół! 


 


I tym sposobem znalazłem się po raz kolejny w miejscu zgoła osobliwym, kultowym, wręcz niepojętym dla zwykłego bywalca scenerii klubowych w Wietrznym Mieście – w siedlisku „Sokołów” – polskiego klubu motocyklistów, prowadzonego od wielu lat przez charyzmatycznie niepokorną Magdę Huk – „Dziką”.


 


Miejsce to, dla bywalców czy kolekcjonerów plotek, znane od paru lat z szeregu różnorodnych imprez rozrywkowo–charytatywno–tematyczno-niepokornie-towarzyskich, ma w sobie coś, co magicznie przyciąga, pozwala na bezkompromisowośc, pełny luz-blues i zapomnienie o kłopotach. Naciśnięcie magicznego dzwonka przy drzwiach wejściowych pozwala na transcendentne przeniesienie w atmosferę i klimaty wyjątkowe dziś w Chicago… Tak było i tym razem.


 


Powód: barbórkowy koncert jazzowy Agnieszki Iwańskiej.


 


Debiutującej u „Sokołów” gwiazdy wieczoru przedstawiać chyba nie trzeba: jest wokalistką jazzową, autorką tekstów oraz kompozytorem. Jest absolwentką Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach. Agnieszka skromnie zadebiutowała 6 lat temu na Krakowskich Zaduszkach Jazzowych w Chicago i od tej pory z powodzeniem koncertuje na lokalnych scenach. Została nazwana „the voice of promise” przez krytyka jazzowego Howarda Reicha (Chicago Tribune). Brad Walseth z WNUA-FM porównał styl Agnieszki do Basi Trzetrzelewskiej i Astrud Gilberto. Wokalistka otrzymała nagrodę Polonus 2008 w kategorii Artysta Roku przyznawaną przez Wietrzne Radio 1080 AM w Chicago. W zeszłym roku wydała swój debiutancki album „All That I Am”. Znajdują się na nim kompozycje Paula Scherera i Agnieszki Iwańskiej. Płyta została gorąco przyjęta przez krytyków muzyczynych. Szturmem zdobyła playlisty ponad 110 amerykańskich rozgłośni radiowych (w tym największej globalnej platformie internetowej Smoothjazz.com), plasując się na 38. miejscu na prestiżowej amerykańskiej liście Top 50. Właśnie materiał z tej płyty był osnową sobotniego koncertu. (Jako pierwsza Polka Agnieszka zaśpiewała zeszłego lata polski i amerykański hymn przed meczem drużyny Cubs, na Stadionie Wrigley Field w Chicago). 


 


W sobotnim brawurowym (3-częściowym) koncercie zespół wystąpił w składzie: Agnieszka Iwańska – wokal (tylko dla bliskich przyjaciół było tajemnicą, że cały poprzedni tydzień artystka zmagała sie z grypą – jakże skutecznie – świetna forma!), Ludomir Marcin Januszkiewicz – instrumenty klawiszowe, Scott Angst – pełen werwy saksofon tenorowy, Stacy McMichael – zmysłowy kontrabas, gitara basowa, i nowy, obiecujący nabytek grupy: Tyrone Blair – perkusja.


 


Jazz stanowi syntezę i przetworzenie elementów popularnej muzyki euroamerykańskiej (tańce, marsze, pieśni), murzyńskich pieśni religijnych i obrzędowych (negro spirituals, gospel, hymny, psalmy) oraz murzyńskich pieśni świeckich, zwłaszcza bluesa. Jest muzyką, przy której można wypocząć, pomyśleć, zadumać się solennie nawet bez większego skupienia, jakie wymagane jest od słuchaczy koncertów tak zwanej muzyki klasycznej odbywających się w poważnych z zasady salach filharmonii…czy wreszcie poszeptać z siedzącą obok osobą, oddać sie magicznym dźwiękom i transowi dobywającemu się ze sceny podczas niezliczonych improwizacji grajacych wirtuozów. Jest idealną muzyką pozwalającą na oddalenie się od codziennych problemów i nękajacych nas niepokojów.Tak właśnie było w minioną sobotę u „Sokołów”.


 


Wielki pisarz i myśliciel południowoamerykański, Julio Cortázar – (Gra w klasy, Z tamtej strony, 17) – tak opisuje tę muzykę: „jazz jest niby ptak, który odlatuje i powraca, przylatuje i przyfruwa, przeskakując bariery, kpiąc z kontroli celnych (...) coś poza narodowym obyczajem, poza niewzruszonymi tradycjami, językiem i folklorem: chmura pozbawiona granic, szpieg powietrza i wody, forma archetypu, coś z przeszłości, coś z głębi, z dołu, coś, co godzi Meksykanów i Norwegów, i Rosjan, i Hiszpanów, coś, co z powrotem włącza ich w ciemny, wspólny, dawno zapomniany ogień (...) mówi im, że może były i inne drogi, i że ta, którą poszli, nie jest ani jedyna, ani najlepsza, albo, że może były i inne drogi, i choć ta, którą poszli, jest najlepsza, istniały łatwiejsze, którymi nie poszli, lub też poszli tylko kawałek”. 


 


O trafności tego cytatu niech świadczy fakt, że na koncercie pojawiła się spora grupa zaprzyjaźnionego z „Sokołami” klubu LAMA (Latino-American Motorcycle Association), czyli hiszpańskojęzycznych motocyklistów z Chicago, którzy bez względu na barierę językową czuli się jak w swoim domu.


 


Muzyka łagodzi obyczaje, zaciera granice języka, pochodzenia, granice wielkiej czy małej, aczkolwiek niekiedy szalonej polityki, którą jesteśmy karmieni przez mass-media.


 


Uzupełnieniem duchowych doznań był jak zwykle obfity „polski stół” z zakąskami, pieczonymi na dębowym ogniu kiełbaskami, przekąskami, kiszonymi ogórkami. Każdy mógł skorzystać z gościnności „Dzikiej” – Magdy i jej pobratymców. Tajemnica wieczoru – doskonały domowy sernik, którym zostałem poczęstowany przez Basię Pietrowski – jedyną chyba solenizantkę tego wyjatkowego wieczoru. Sernik – palce lizać. O czym z reporterskiego obowiązku donoszę.


 


Tadeusz Żaczek


 



Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama