Ostateczne wyzwanie
Pingouin to jacht znacznie młodszy, lżejszy o większym metrażu żagli. Czyli zdecydowanie szybszy. Jednakowoż polski skiper dwukrotnie podczas regat płynął na czele stawki. Jak raportował Amerykanin na anglojęzycznych forach internetowych: "z powodu nieustępliwego nacisku polskiego jachtu jestem potwornie zmęczony i notorycznie niewyspany". Ten regatowy klinch trwał do 2 ,000 mili przed metą. Gutek podczas znakomitej regatowej jazdy (pokonał ponad 350 mil w ciągu doby) zgubił z powodu urwania się fału (lina służąca do podnoszenia żagli) swój najlepszy żagiel na słabe i średnie wiatry – genaker. Pozostał mu tylko zestaw silnowiatrowy. Jak powiedział w rozmowie ze mną przez telefon satelitarny, spróbuje zejść bardziej na południe, aby złapać silne wiatry tzw. ‘ryczące czterdziestki’, aby sprostać Bradowi. Jednakowoż silne wiatry powiały chwilę i nastepnie Operon płynął w wiatrach słabych i zmiennych. Wszystko to za sprawą wyżu Świętej Heleny, który opuścił swe zwykłe miejsce w okolicach wyspy Świętej Heleny (tak, to ta sama wyspa, gdzie swojego żywota dokończył Napoleon Bonaparte, zesłany tam po klęsce pod Waterloo) i przesunął się wyjątkowo daleko na południe. Mając również słabe wiatry Pingouin przyjął je prawie jak zbawienie. Amerykanin mając nienaruszone żagle na słabe wiatry pożeglował bez kłopotów na metę zajmując pierwsze miejsce. Polski skiper żeglował trzy dni dłużej. Jak na mecie opowiedział Gutek – "przez ostatnie 2 dni prawie nie spałem, musiałem zarefować się (zmniejszyć powierzchnię żagli) na trzeci ref i zrzucić foka (przedni żagiel) wiało niezwykle potężnie, bo z szybkoścą ponad 50 węzłów (10 stopni w skali Beauforta) i z burty jacht atakowała ośmiometrowa fala, bardzo obawiałem się o jacht, czy wytrzyma". Wytrzymał i uszczęśliwiony skiper wpłynął do południowo-afrykańskiego portu po 31 dniach, 6 godzinach i 3 minutach samotnej żeglugi. W porcie czekała na żeglarza żona Eliza i grono kibiców samotnych regat. Pozostała trójka żeglarzy jeszcze jest w drodze. Im wyż Świętej Heleny również mocno namieszał. Kanadyjski Active House był 670 mil od Kapsztadu, brytyjski Spartan ponad 900 mil, natomiast Belg, którego wyraźnie prześladuje pech, ma nadzieję dotrzeć do Kapsztadu w ciągu 2 tygodni. Za równo Kanadyjczyk jak i Anglik powinni wpłynąć na metę pod koniec tego tygodnia. Dla polskiego skipera meta to okazja wypoczynku, podsumowania pierwszego etapu i rozpoczęcie przygotowań do dalszej żeglugi. Jak do tej pory, polski żeglarz spisuje się znakomicie. Dowiódł wielkiej woli walki i determinacji. Jego pojedynek z Amerykaninem obserwowany na oficjalnej stronie regat www.velux5oceans.com spowodował wiele dyskusji bardzo pozytywnych dla Polaka. Również z moich rozmów i korespondencji e-mailowej z Gutkiem wynika, że rośnie nam wielki regatowy, oceaniczny talent. Bodajże największy od czasów nieodżałowanego ‘Kuby’ Jaworskiego. Kto wie czy nawet nie większy? Drugi etap poprowadzi jachty na Ocean Południowy. Siedem tysięcy mil z Kapsztadu do Wellington w Nowej Zelandii muszą pokonać jachty regatowej flotylli. Szlakiem ‘ryczących czterdziestek’ i ‘wyjących piędziesiątek’, pokonując zimno i wielkie fale. Nie będzie łatwo. Toteż Operon musi być znakomicie przygotowany. Muszą być naprawione i uzupełnione żagle, muszą być wymienione fały na nowe najlepszych marek. Sprawdzona i naprawiona musi być elektronika i elektryka. Ocean Południowy to wielkie wyzwanie. I jacht i skiper muszą je podjąć. O skipera jestem spokojny – Zbyszek Gutkowski w pierwszym wyzwaniu udowodnił to. Wielkie gratulacje, Gutek. Kpt. Andrzej W. Piotrowski Chicago