Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 23 listopada 2024 02:48
Reklama KD Market

"Kup bilet do Ameryki"



Z Tomkiem Adamkiem i Zyggim Rozalskim o polskim boksie i nie tylko...





W 2011 roku, trzech polskich pięściarzy bedzie walczyło o tytuły zawodowych mistrzów świata najbardziej liczących się, znanych na całym świecie organizacji. Nie tych, których skrótów poza ich twórcami nie zna nikt, ale firm działających w biznesie przez kilkadziesiąt lat, owianych legendą wielkich walk i wielkich championów: Tomasz Adamek w wadze ciężkiej (WBC , IBF lub WBA), Krzysztof Włodarczyk w wadze junior ciężkiej (WBC) oraz Dawid Kostecki w półciężkiej (WBC). To, co kiedyś, funkcjonowało tylko w sferze – wybujałej – wyobraźni, staje się na światowych ringach, jeśli nie codziennościa, to z pewnością niczym niezwykłym.


 


Rozmawiam na ten temat z tym, który ma szansę na najwięcej pasów, Tomaszem Adamkiem i jego mena- dżerem Zygim Rozalskim, zaczynając od słów „szkoda, że tak późno”...


 


– Nie masz wątpliwości, że gdyby Polacy przechodzili na zawodowstwo nie od 15 czy 20 lat tylko znacznie wcześniej, polscy mistrzowie świata nie byliby niczym niezwykłym?


 


Tomasz Adamek: Żadnej wątpliwości. Najpierw był Maciek Zegan, później Darek Michalczewski, Andrzej Gołota. Ja i Andrzej wybraliśmy Anerykę, oni próbowali sił w Europie, choć Maciek też miał przygodę u Dona Kinga.


 


– Walczył i przegrał na punkty w Chicago z Nate Campbellem, późniejszym mistrzem WBO, WBA oraz IBF...


 


No właśnie, Maciek próbował sił z najlepszymi, bo to jedyny sposób, żeby wiedzieć co się jest wartym. Nie wyszło, ale próbował. Kto wie jakimi zawodowymi pięściarzami byliby, gdyby mieli taką szansę Jerzy Średnicki, Zbigniew Pietrzykowski czy Jerzy Kulej, że wymienię tylko kilku najwspanialszych z polskiej ery boksu? Na pewno byliby w czołówce, może mistrzami świata?


 


– Boks był wtedy jedną z najpopularniejszych dyscyplin sportowych. Hale pękały w szwach na meczach międzypaństwowych i ligowych, chętnych do uprawiania boksu było więcej niż trenerów.


 


Teraz nie ma zbyt wielu chętnych i zbyt wielu trenerów, choć na pewno występy na największych ringach Andrzeja i moje pobudziły wyobraźnię młodzieży i dlatego ten 2011 rok może być niezwykły dla polskiego boksu. Nie zmienia to jednak w niczym mojej opinii, że by dojść do największych sukcesów trzeba wyjechać z Polski. Czasami słyszę o wielkich polskich talentach w juniorach czy młodzikach, a później słuch o nich ginie. Ilu jest naprawdę dobrych trenerów w Polsce? Można policzyć pewnie na palcach jednej ręki. Do tego dochodzi problem sparingpartnerów, których nie ma, bo są kosztowni. Boks to bardzo droga zabawa bez żadnych gwarancji, za 1000 złotych na miesiąc mistrza się nie wychowa. Trzeba poświęcić kilkunastoletniemu chłopakowi kilkanaście lat ciężkiej pracy, by wychować materiał na mistrza nie wiedząc, czy ten „materiał” nim zostanie. Ilu ludzi w Polsce ma na to pieniądze?


 


– Zdobyłeś tytuł mistrza Polski seniorów, mając 19 lat. Wyobraźmy sobie, że za chwilę obierzesz telefon od chłopaka, który jest w takiej samej pozycji i zapyta: „Tomek, co robić?”.


 


Oddałbym słuchawkę Zygiemu... (śmiech). Ja odpowiem bez wahania: „kupuj bilet do Ameryki, pakuj walizki. Zaciśnij zęby przez cztery-pięć lat i zobaczysz, co jesteś wart. Zawsze możesz wrócić i poobijać tych, co zostali”.


 


Zyggi Rozalski: W Polsce jest wielu ludzi, którzy nie lubią Ameryki, ale prawda jest taka, że jak staniesz się sławny w USA, to jesteś sławny w całym świecie, bo tu jest najtrudniej. Odwrotnie to nie działa. Brutalna prawda jest taka, że wielu bokserów zostaje w Europie bo jest im po prostu ławiej zarobić na życie. To i tak spory sukces, że mogą z tego się utrzymać, bo dobrze żyje z boksu nie więcej niż trzy procent tych, co go uprawiają. Z Polaków miliony zarobili tylko Tomek, Andrzej i Darek Michalczewski. Jest Diablo Włodarczyk, który ma trochę mniej, a reszta zarabia dziesiątki tysięcy. Darek wybrał Kohla, Andrzej i Tomek Amerykę. Najważniejsze jest mieć wszystko poukładane, bo boks to biznes, w którym chodzi tak samo o sport, jak zarabianie pieniędzy. Ten, kto tego nie rozumie, zginie.


 


Jakby ktoś 10 czy nawet mniej lat temu powiedział, że Manny Pacquiao z Filipin będzie w Stanach wielką gwiazdą, zarabiając za walki dziesiątki milionów dolarów, to wszyscy by się śmiali w głos. Dziś się nie śmieją. Tomek pięć lat temu zaczynał od zera, a dziś w liczbie sprzedanych biletów na gale wyprzedzają go tylko Manny i Floyd Mayweather. To nie są moje opinie, to są fakty.


 


– Są zwolennicy teorii, że Europa już sportowo prześcignęła w zawodowym boksie Amerykę, więc po co jechać?


 


TA: Nic wspólnego z rzeczywistością. To ciągle tylko teoria. W ilu kategoriach wagowych Europejczycy są lepsi od tych po drugiej stronie oceanu? W jednej, może dwóch? Ilu zawodników z USA, Meksyku, krajów latynoskich – ich też doliczam, bo wszyscy trenują w USA – jest w pierwszych dziesiątkach rankingów, a ilu z Europy? To, że na walki braci Kliczków przychodzi po 40-50 tysięcy ludzi nie znaczy, że w Europie jest taka sama konkurencja jak w Stanach, bo tego nie da się nawet porównać. Dlaczego Pacquiao, Mayweather junior, 90 procent pozostałych walczy najważniejsze pojedynki życia w USA, a nie np. w Londynie czy Paryżu?


 


– W aktualnej pierwszej dwudziestce pięściarzy bez podziału na kategorie wagowe Dana Rafaela z ESPN jest tylko jeden zawodnik z Europy – Artur Abraham. Na 20 miejscu...


 


TA: Przykładów jest więcej. Pacman stał się tym kim jest, mając amerykańskiego trenera, Emanuel Steward pracuje z Kliczkami, przykładów jest mnóstwo. Pamiętam jak przechodziłem na zawodowstwo to się wielu pukało w głowę, że mi odbiło, że mogę pojechać na mistrzostwa świata czy olimpiadę, wywalczyć sobie stypendium. Jeszcze mocniej się pukali jak wyleciałem do USA. Ale boks w Ameryce to nie jest sport dla wszystkich – poza sercem, straszną psychiką i danym od Boga talentem trzeba mieć dobrze w głowie i nie za wielu szefów, bo się – jak to mawia Zyggi Rozalski – nie za daleko zajedzie.


 


– Widzisz siebie w roli menedżera, promotora?


 


TA: Wysyłasz mnie już teraz na emeryturę?


 


– Za trzy-cztery lata: jak najbardziej...


 


TA: A, to co innego. Poważnie mówiąc to pewnie miałoby to sens, bo ja nie jsrtem z tych co siedzą przed telewizorem i jedzą zupkę. Przeszedłem w Stanach wiele, bardzo wiele sztuczek widziałem, za niektóre nawet mocno odpokutowałem. Nauczyłem się sporo od Zyggiego i ci, którzy byliby pod moją opieką, mieliby znacznie łatwiejsze życie. Ale zgłoszenia proszę przesyłać za te trzy-cztery lata. Na razie jestem raczej zajęty.


 


ZR: Tomek będzie dobry we wszystkim, za co się weźmie, bo jest bardzo pracowity i się nie opier... Tak samo jak na serio podchodzi do boksu, tak samo uczy się handlu nieruchomościami czy wielu innych rzeczy, którymi się zajmuję i w których mu pomagam. Jak zostanie menadżerem, to będzie na pewno bardzo surowym biznesmenem. Ja bym wolał z nim nie negocjować...


 


Przemek Garczarczyk

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama