Bezlitosna litania obiecanek kampanijnych kłuła w oczy. W pierwszą rocznicę objęcia urzędu przez Obamę, nikt nie ma wątpliwości, nawet najcierpliwsi jego zwolennicy, że łatwiej było wygrać wybory niż być prezydentem. To, co z pozycji kandydata wydawało się możliwe ( yes, we can), po roku przerodziło się w pytanie : can I? Prezydent zapowiadający walkę ze skostniałymi układami odbiera twardą lekcję realizmu, że polityki nie da się uprawiać w wyizolowaniu, bez powiązań ,układów i zaplecza, i bez dobrych doradców. A że ci zawodzą, widać na małym przykładzie Polski, której roli wprawdzie nie można przeceniać , ale nie można też nie doceniać dumy narodu, który akurat tak się składa, że wysłał kilka tysięcy swoich żołnierzy na dwie amerykańskie wojny.
W docenieniu zasług wysyła się do tego kraju na bardzo ważną jego rocznicę, bo wybuchu innej wojny, średniej miary urzędnika, zaś w rocznicę drugiej ważnej dla tego narodu rocznicy mówi mu się, że musi sobie radzić sam, bo zmieniła się polityka doktryny obronnej i tarczy nie będzie. Niby takie drobiazgi, ale pokazujące ignorancję godną poprzednika.
Polityki więc może nie da się uprawiać z wielką klasą, ale prezydenturę na pewno tak. Do tego akurat Barackowi Obamie nie potrzeba specjalistów. Jest mistrzem samokreacji, ma świetne wyrobienie medialne, znakomity warsztat w kształtowaniu wizerunku. A więc może wcale nie chodzi o robienie polityki, tylko o uprawianie prezydentury. W tym kontekście pierwszy swój rok w Białym Domu Barack Obama może uznać za udany.
Adam Gonias
Copyright ©2010 4NEWSMEDIA. Wszelkie prawa zastrzeżone